- Bierzemy pod uwagę firmy, które przestrzegają prawa i są uczciwe wobec pracowników, godnie i regularnie im płacą i unikają zatrudniania na śmieciówkach - mówi Krzysztof Opolski.



Czym według pana jest Nagroda Gospodarcza Prezydenta Rzeczypospolitej?
To największe wyróżnienie dla przedsiębiorców, którzy odnieśli sukces zarówno lokalny, jak i krajowy, a nawet międzynarodowy. W naszym odczuciu powinna sprawiać dumę zarówno szefostwu, jak i pracownikom firmy. Dążymy do patrzenia na przedsiębiorstwo z punktu widzenia jego funkcji ekonomicznej oraz społecznej. Jaką spełnia rolę nie tylko wobec akcjonariuszy, lecz także wobec społeczności lokalnej i pracowników.
Ostatecznego wyboru zwycięzców dokonuje sam prezydent z kandydatów, których przedstawia mu kapituła.
Ile wniosków wpłynęło w tym roku do kapituły i od kogo?
Dostaliśmy 144 zgłoszenia. Kandydatów do nagrody mogły zgłaszać ministerstwa, samorządy, agencje rządowe i stowarzyszenia lokalne. To są instytucje, które obserwują rynek i widzą, że na ich odcinku dana firma jest wiodąca, nowoczesna i konkurencyjna. Można w ogóle powiedzieć, że nagroda prezydenta to sukces walki konkurencyjnej. Przedsiębiorstwa w niej rywalizujące udowadniają, że przodują w swojej branży. O nagrodę mogą rywalizować podmioty dobrze zarządzane, efektywne ekonomicznie i te osiągające sukcesy gospodarcze.
Co daje zwycięzcom nagroda prezydenta?
Nagroda ma wymiar prestiżowy, ale jest to wymierny prestiż. Pokazuje, że dane przedsiębiorstwo jest konkurencyjne, ma nowoczesne produkty i jest dobrze zarządzane. To ostatnie to warunek sine qua non. Bierzemy pod uwagę tylko firmy, które przestrzegają prawa i są uczciwe wobec pracowników, godnie i regularnie im płacą i unikają zatrudniania na śmieciówkach. Nagroda otwiera także drzwi do kontaktu ze światem. Jeżeli prezydent jedzie gdzieś z misją gospodarczą, to może zabrać ze sobą przedstawiciela nagrodzonej firmy.
Co poza dobrym zarządzaniem jest brane pod uwagę przy wybieraniu laureatów?
Całokształt działania firmy. Przyjmujemy w kapitule takie myślenie, że nawet jeśli spółka ma wynik ujemny, ale z niego wychodzi, to też ma szansę na nagrodę. Bo mogą do niej pretendować firmy, które nie mają dodatniego wyniku finansowego, ale są ciekawymi start-upami albo inwestują dużo w badania i rozwój.
Mówił pan, że ważny jest także czynnik społeczny?
Kierujemy się myśleniem o sprawiedliwości ekonomicznej. Nie może być tak, że firma pokazuje olbrzymie zyski, a płaci ludziom minimalne wynagrodzenie. To jest po prostu niemoralne.
W zeszłym roku wygrała TZMO z Torunia. To fantastyczna firma, która świetnie płaci, prowadzi rozbudowaną działalność charytatywną oraz inwestuje w pracowników i stawia na ich związki z firmą. Szukamy takich firm z ludzką twarzą. Nie interesują nas drapieżne byty zorientowane na zysk, i to kosztem ludzi. Ekonomia to nie tylko zysk.
Naprawdę zysk nie jest aż tak istotny?
Jestem ekonomistą, zajmuję się finansami. Wiem doskonale, jak można osiągnąć zysk. Można to zrobić błyskawicznie. Wystarczy ciąć koszty: na pierwszym miejscu personalne, potem marketingowe i na szkolenia. I mamy cudowny wynik. A przed radą nadzorczą mówimy, że jest świetny wynik i należy nam się premia. Tylko co dalej? Pierwszy rok to ogromny zysk, drugi rok jeszcze go trzymamy, a w trzecim firma pada. Bo straciła dobrych ludzi, wizerunek i nie inwestuje w żadne badania i rozwój. Dlatego staramy się, żeby nagradzano firmy rozwojowe.
Czy według pana jest więcej firm, które myślą i działają długofalowo?
Po raz pierwszy od dawien dawna pojawia się w naszej gospodarce rynek pracobiorcy, a nie pracodawcy. Przedsiębiorcy zaczynają zdawać sobie sprawę, że o pracownika trzeba zadbać, bo jak go stracą, to nawet jeśli zyskają nowego, to do jego pełnego wyszkolenia firma może notować straty. Drugi element to chęć uczestniczenia w życiu lokalnym. To czysto pragmatyczne myślenie, bo dzięki temu można pozyskać pracowników. Znam firmy, które przeznaczają pieniądze na szkoły i fundują całe klasy.
Na przykład?
Na uczelniach coraz częściej zdarzają się sytuacje, że zgłaszają się firmy, które chcą prowadzić gościnne wykłady dla studentów w ramach seminarium magisterskiego. Tyle że tak naprawdę chcą wyłapać dla siebie najlepszych absolwentów.
Albo inny przykład. Obecnie tworzymy program dla studentów zainteresowanych pracą w korporacjach. Do zajęć dopraszamy pracowników i konsultantów z różnych spółek, aby studenci mieli jak najwięcej doświadczenia z praktyką. Jedna firma powiedziała, że przyśle nam swoich pracowników, aby opowiedzieli o specyfice pracy i zarządzaniu. Ale zaznaczyli, że mają małą prośbę: aby pozwolić im zajrzeć do CV studentów. W ten sposób nie ponosząc kosztów, stosują ukrytą formę headhunterstwa, nawet nie proponując wsparcia dla uczelni.
Od zeszłego roku w ramach nagrody specjalne wyróżnienie wędruje do start-upów. Czy to sugestia od prezydenta, w jakim kierunku ma iść gospodarka?
Nagroda jest nagrodą. Natomiast w jaki sposób firma ją zdyskontuje, to już zależy od niej. Paradoksalnie ma ona czasem większe znaczenie dla kontrahentów zagranicznych. Rozmawiałem z wieloma dyrektorami i oni stawiają sobie statuetkę w jak najbardziej widocznym miejscu. Bo dla zagranicznych partnerów to sygnał, że mają do czynienia z poważnym przedsiębiorstwem. Nie wszystkie jednak umieją odpowiednio to wykorzystywać.
Jeden z moich rozmówców opowiadał mi historię, jak przyjechał do niego biznesmen z zagranicy i był bardzo zdystansowany co do możliwości współpracy. Dopiero na wiadomość o nagrodzie prezydenta się ożywił. Dla niego był to sygnał, że ma do czynienia z uczciwym i wiarygodnym przedsiębiorcą.