Tegoroczne wybory do Bundestagu przypominały w wielu aspektach te sprzed 60 lat. W 1957 r . CDU szła do wyborów pod hasłem „Żadnych eksperymentów”. Krajem od ośmiu lat rządził Konrad Adenauer, a RFN przeżywała swój cud gospodarczy. Wygrała wtedy chadecja i ostatni raz do Bundestagu weszło ugrupowanie na prawo od niej – narodowo-konserwatywna Partia Niemiecka (DP).
Na tym jednak podobieństwa się kończą. Wówczas CDU i CSU – jej siostrzana partia z Bawarii – jedyny raz w historii zdobyły samodzielną większość. Mimo to kontynuowały dla bezpieczeństwa koalicję z DP, którą zresztą wciągnęły za uszy do Bundestagu, gdyż w kilku okręgach jednomandatowych chadecy zrezygnowali z wystawiania kandydatur, by dzięki temu DP nie musiała przekraczać progu wyborczego (specyfika niemieckiej ordynacji). W 2017 r. chadecy wygrali, osiągając najsłabszy wynik od 1949 r., a Alternatywa dla Niemiec (AfD), która weszła do Bundestagu, nie ma szans na udział w rządzie. Najbardziej prawdopodobna jest koalicja jamajska (od barw flagi tego państwa) chadeków z liberałami i Zielonymi.
Jej utworzenie nie jest egzotyką, choć na szczeblu federalnym byłoby nowością. Zieloni nie są już nowolewicową partią pokolenia młodzieżowej rewolucji 1968 r. Liderami kampanii byli pochodzący z Turcji Cem Özdemir i dorastająca w NRD ewangelicka teolog Katrin Göring-Eckardt. W 1995 r. jako młodzi politycy Zielonych spotykali się z kolegami z CDU we włoskiej restauracji w Bonn, szukając punktów stycznych między sobą, co wielu szokowało. Dziś Niemcy przyzwyczaili się do tego, że taka koalicja rządzi Hesją i Badenią-Wirtembergią, a w Szlezwiku-Holsztynie kolejnym koalicjantem jest liberalna Wolna Partia Demokratyczna (FDP). To zbliżenie wymagało także przejścia chadeków na bardziej centrowe pozycje, zwłaszcza w kwestiach obyczajowych. Wielu jej posłów głosowało niedawno za uznaniem małżeństw homoseksualnych.
Dlatego na prawo od CDU pojawiło się miejsce, które zajęła AfD. I to nie miejsce dla neonazistów, jak niektórzy – upraszczając – nazwaliby tę partię, choć zapewne wśród jej zwolenników są też osoby czujące sentyment do III Rzeszy. Dużą część wyborców Alternatywy stanowią także byli wyborcy SPD i postkomunistów. Przede wszystkim jednak ci, którzy do tej pory nie głosowali, a prawie milion wyborców stanowili byli zwolennicy chadeków. Mogli szukać w niej tej CDU, której już nie ma, a do której przez 40 lat należał główny ideolog AfD Alexander Gauland czy Erika Steinbach, do niedawna posłanka CDU, teraz wspierająca AfD.
Partii, która ignorowała obawy dotyczące kryzysu migracyjnego (38 proc. Niemców uważa, że do kraju przyjeżdża zbyt wielu obcych), której liderka do dziś uważa, że jej polityka otwartych ramion z 2015 r. była dobrą decyzją. I właśnie o ten temat mogą rozbić się rozmowy koalicyjne. CSU, której poparcie drastycznie spadło, już wskazała, że warunkiem sine qua non jej udziału w rządzie będzie ustalenie limitu przyjmowanych uchodźców. Tego stanowczo nie chcą Zieloni. FDP nie idzie tak daleko, jednak także chce ograniczyć napływ imigrantów ekonomicznych.
Z punktu widzenia Polski ważne jest też podejście koalicji do przyszłości UE i relacji zagranicznych. Zamiana koalicjanta z socjaldemokratów na Zielonych i liberałów byłaby dobrą wiadomością. Znaczącej zmiany paradygmatu nie będzie. Wszystkie cztery partie chcą zacieśniania współpracy tak w ramach Unii, jak i strefy euro, jednak liberałowie sprzeciwiają się przekształcaniu jej w unię transferową z rozdętym budżetem, zapraszaniu do niej wszystkich państw UE jak leci, a także prowadzenia polityki inwestycyjnej na kredyt.
Dodatkowo stanowisko FDP i Zielonych osłabia pozycję „rozumiejących Rosję” w okolicach urzędu kanclerskiego. Obie partie krytykują Kreml za łamanie prawa międzynarodowego i praw człowieka. Zieloni są za utrzymaniem sankcji, a FDP nie wyklucza nawet ich zaostrzenia. Ta druga partia jest dodatkowo tradycyjnie proatlantycka. Jest więc nadzieja, że Niemcy nie będą się porozumiewać z Rosją nad naszymi głowami.
To wszystko można wykorzystać. Trzeba tylko umieć rozmawiać z Niemcami. W tym nie pomaga konfliktowe podejście polskich władz, np. nagłe domaganie się reparacji, o czym pisał w ubiegłym tygodniu na łamach DGP Piotr Maciążek. Jeśli dojdzie do zawiązania koalicji jamajskiej, polscy decydenci także powinni zawiesić na kołku różnice światopoglądowe, zwłaszcza z Zielonymi, bo przy ugrywaniu wspólnych interesów nie mają one większego znaczenia. To nie od nas zależy, kto rządzi w Berlinie.