Angela Merkel chciałaby zacieśnienia integracji w Unii, ale powoli, bez gwałtownych zmian. Kierunek polityki europejskiej w trakcie czwartej kadencji kanclerz zależy jednak od tego, kto będzie jej partnerem koalicyjnym.
Jeśli chodzi o politykę europejską, kanclerz od lat nie była w tak komfortowej sytuacji. Poza relatywnie spokojnym początkiem urzędowania Merkel większość czasu na europejskiej arenie w trakcie swoich 12-letnich rządów poświęciła gaszeniu kolejnych kryzysów: finansowego, zadłużeniowego, migracyjnego czy wzrostu (chodzi o trwającą kilka lat stagnację europejskiej gospodarki). Teraz o przyszłości projektu europejskiego może wreszcie pomyśleć na spokojnie.
Nie znaczy to jednak, że kanclerz szykuje dla Europy rewolucję. Wręcz przeciwnie, nawet jeśli szefowa niemieckiego rządu dostrzega konieczność jakiejś reformy Wspólnoty, to raczej na podobnych zasadach, jakimi kieruje się w polityce wewnętrznej: do przodu, ale stabilnie. Podczas dyskusji o przyszłości Unii, która zaczęła się przy okazji obchodów 60. rocznicy utworzenia wspólnot europejskich, często padają argumenty, że Unia potrzebuje ściślejszej integracji. Kanclerz Niemiec – chociaż sama jest orędowniczką tego kierunku – podczas czwartej kadencji będzie raczej temperowała najbardziej federalistyczne plany.
Merkel nie zgodzi się na żadne działania, które miałyby doprowadzić do powstania tzw. unii transferowej, co jest zresztą zapisane w części programu CDU poświęconej polityce europejskiej. W praktyce oznacza to niezgodę na emisję europejskich obligacji, na których wykup w razie niewypłacalności państwa-dłużnika musieliby się zrzucić pozostali członkowie strefy euro.
W wariancie najbardziej ambitnym oznaczałoby to zamianę całego zadłużenia strefy euro na wspólne obligacje. W wariancie mniej ambitnym tylko jego części po przekroczeniu pewnego limitu, np. 60 proc. PKB. Co ciekawe, ten drugi pomysł w 2011 r. zaproponowała Niemiecka Rada Ekspertów Gospodarczych (niezależny organ, który raz do roku publikuje raport podsumowujący politykę gospodarczą rządu, nazywany „radą pięciu mędrców”) jako sposób na obniżenie kosztów pożyczania przez państwa południa strefy euro.
Opór wobec unii transferowej jest również powodem sceptycyzmu kanclerz Niemiec względem pomysłu powołania wspólnego dla krajów strefy euro ministra finansów. Sedno tego sceptycyzmu dobrze wyraził kilka miesięcy temu w wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel” minister finansów Wolfgang Schäuble: jeśli ma to być poważne stanowisko, urząd ten powinien zostać wyposażony w kompetencje podobne do „zwykłych” ministrów finansów. A więc dysponować osobnym budżetem, a także mieć możliwość kontrolowania wydatków państw członkowskich.
Osobny budżet dla strefy euro jest traktowany w Niemczech z dystansem, bo pachnie unią transferową. Z kolei zapewnienie euroministrowi poważnych narzędzi dyscyplinujących, np. zbyt rozrzutne rządy (tzw. unia fiskalna), wymagałoby zmiany traktatów, przeciwko czemu kanclerz wielokrotnie się w przeszłości opowiadała (chociaż kilka miesięcy temu stwierdziła, że nie stanowi to już unijnego tabu). Nie znaczy to jednak, że Merkel jest przeciwna samej idei powołania urzędu europejskiego ministra finansów. – Podkreślam, że nie mam nic przeciwko samemu pomysłowi. Musimy po prostu porozumieć się odnośnie do tego, co właściwie taki minister miałby robić – mówiła kanclerz pod koniec sierpnia po spotkaniu z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem, który jest wielkim orędownikiem tego pomysłu.
Nawet jeśli Merkel postrzega powyższe pomysły jako zbyt rewolucyjne, nie znaczy to, że nie chce poruszać się w ich kierunku. Temu z kolei miałby służyć pomysł przekształcenia Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (specjalnego funduszu finansującego programy pomocowe dla państw strefy euro w tarapatach) w Europejski Fundusz Walutowy. Podstawowa zaleta – z punktu widzenia kanclerz – jest taka, że EFW realizuje dwa pomysły zwolenników ściślejszej integracji w ewolucyjny sposób. Po pierwsze, stanowiłby quasi-budżet strefy euro, bo na środki ESM zrzucają się państwa członkowskie. Po drugie, kanclerz zapowiedziała, że EFW mógłby wypłacać niewielkie kwoty państwom przeprowadzającym trudne reformy – co stanowiłoby krok w stronę unii transferowej bez nazywania go w ten sposób.
Wskazówek, jak widzi przyszłość Unii pani kanclerz, dostarcza też mantra, jaka przewijała się w jej wypowiedziach przez ostatnie miesiące: „Europa musi wziąć swój los we własne ręce”. Przez co Merkel chce powiedzieć, że UE musi się bardziej zaangażować we współpracę wojskową i dyplomatyczną, jeśli chce się liczyć na świecie. Kluczowy dla tej refleksji był wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA, który kanclerz w niedawnym wywiadzie dla dziennika „Handelsblatt” nazwała „punktem zwrotnym”. Dla kanclerz oznacza to erozję pewnej wspólnoty wartości.
Zalążkiem ściślejszej współpracy wojskowej mogą być uruchomiony już europejski fundusz finansujący badania naukowe w zakresie obronności, ale też wspólne projekty zbrojeniowe, jak ogłoszona przez Merkel i Macrona budowa europejskiego myśliwca nowej generacji. Trudno powiedzieć, na ile kanclerz podobają się inne koncepcje, jak np. zawarta w jednym z opracowań Komisji na temat przyszłości UE idea europejskiej zrzutki na pewne typy wojsk.
We wspomnianym już wywiadzie kanclerz najbardziej narzekała, że Europa zbyt rzadko mówi jednym głosem. „Stworzyliśmy unię gospodarczą i walutową, ale praktycznie nie mamy wspólnej polityki zagranicznej. [...] Potrzebujemy wspólnej polityki względem Chin i Rosji. Wszystko inne jest wbrew europejskim interesom”.
Kanclerz prawdopodobnie będzie dążyła po wyborach do tego, aby Europa lepiej koordynowała swoje stosunki i działania względem bliskiego sąsiedztwa. Z tego względu za problem uznała np. brak wspólnej polityki wobec Afryki.
Ostateczny kształt polityki europejskiej będzie jednak zależał od tego, z kim chrześcijańscy demokraci zawiążą po wyborach koalicję. Wpływ potencjalnego koalicjanta to na tyle poważna kwestia, że ze swoim europejskim przemówieniem, w którym chce wyłożyć wizję przyszłości Wspólnoty, wstrzymał się nawet Emmanuel Macron, aby nie zaburzać debaty wyborczej nad Renem. Ostatecznie Macron wygłosi swoje programowe przemówienie w przyszły wtorek, 26 września. Pałac Elizejski liczy w ten sposób, że przy okazji wpłynie na przebieg rozmów koalicyjnych, sygnalizując potencjalnym partnerom, do czego na arenie europejskiej gotowy jest Paryż.
Role w polityce europejskiej na niemieckiej arenie politycznej są już mniej więcej rozdane. Jeśli chrześcijańscy demokraci zdecydują się na przedłużenie wielkiej koalicji z socjalistami, plany unijnej współpracy wojskowej zostaną zapewne ograniczone, a przynajmniej w takim zakresie, który zakłada nowe wydatki (SPD nie podoba się deklaracja pani kanclerz zwiększenia nakładów na obronność). Na podobnym stanowisku stoją również Zieloni. Z kolei obie te partie są bardziej przychylnie nastawione względem pomysłów utworzenia wspólnego budżetu dla strefy euro i powołania europejskiego ministra finansów. Pomysły te natomiast stanowczo odrzucają liberałowie.