I Wielka Brytania, i Niemcy zdają sobie sprawę, że na chaotycznym brexicie stracą wszyscy
Jutro brytyjska premier Theresa May ma wygłosić we Florencji przemówienie, w którym na nowo sprecyzuje oczekiwania Londynu wobec trwających negocjacji o warunkach wyjścia z Unii Europejskiej. Według medialnych spekulacji zaoferuje Brukseli w ramach rozliczania rachunków 20 mld euro.
Florenckie wystąpienie ma być uaktualnieniem – lub nawet odwróceniem – tego, które w połowie stycznia wygłosiła w Londynie. Wtedy potwierdziła, że celem rządu jest twardy brexit, czyli że Londyn nie będzie starał się pozostać w jednolitym unijnym rynku, gdyż nie zrezygnuje z kontroli imigracji. Jednak pozycja May osłabła po przedterminowych wyborach w czerwcu, a rozpoczęte kilka dni później negocjacje z UE okazały się trudniejsze, niż przypuszczano. Teraz, wobec wyraźnego niepokoju brytyjskiego biznesu, że może nie dojść do żadnego porozumienia i brexit będzie chaotyczny, May będzie raczej wyciągać rękę do unijnych przywódców. Nie znaczy to, że zamierza wycofywać się z pomysłu wychodzenia z Unii, ale od kilku tygodni brytyjscy politycy mówią o możliwości okresu przejściowego po marcu 2019 r., w którym relacje handlowe odbywałyby się na dotychczasowych zasadach. Nie można wykluczyć, że May właśnie to zaproponuje we Florencji.
Trochę jednak wątpliwe, czy unijnych przywódców usatysfakcjonuje w zamian za taki okres przejściowy kwota 20 mld euro. Rozliczenie brytyjskich zobowiązań jest jak dotychczas najtrudniejszą kwestią w negocjacjach. Unijni przywódcy nieoficjalnie mówili o 60, a potem o 100 mld, więc rozbieżność wciąż jest bardzo duża.
Jednocześnie nie jest tak, że tylko Wielka Brytania straci gospodarczo na chaotycznym wyjściu z Unii. Pozostałe 27 państw także. Ma tę świadomość niemiecka kanclerz Angela Merkel, która stara się trochę tonować zapędy niektórych unijnych polityków, by przykładnie ukarać Wielką Brytanię jak najtwardszymi warunkami.
Berlin i tak, nawet w przypadku planowego zakończenia negocjacji, sporo będzie musiał wydać z powodu brexitu. Do unijnego budżetu Brytyjczycy dołożyli w zeszłym roku 8,6 mld funtów. Załatanie dziury po jednym z największych płatników netto rozłoży się na wszystkie państwa członkowskie, jednak nie ma wątpliwości, że najwięcej zapłacą Niemcy. Monachijski instytut IFO oszacował, że Berlin będzie musiał wpłacić do unijnej kasy dodatkowe 2,5 mld euro, ale minister finansów Wolfgang Schäuble uważa, że kwota ta może osiągnąć wysokość nawet 4,5 mld euro.
Brexit oznacza także utracone korzyści gospodarcze. Najwięcej na rozwodzie może stracić niemiecki przemysł motoryzacyjny. To jedna z najsilniejszych gałęzi gospodarki naszych zachodnich sąsiadów. W przypadku twardego brexitu cła i spadek wartości funta doprowadzą do wzrostu cen na brytyjskim rynku motoryzacyjnym. Analitycy firmy Deloitte przewidują, że w takim wypadku do Wielkiej Brytanii może trafić aż 255 tys. niemieckich samochodów mniej. To dla niemieckiego rynku motoryzacyjnego oznacza spadek obrotu o 6,7 mld euro, a co za tym idzie, jak prognozują eksperci, redukcję 18 tys. etatów.
Niemiecki eksport już zdążył ucierpieć na brexicie. W I półroczu tego roku wartość towarów sprzedanych do Wielkiej Brytanii zmniejszyła się o 3 proc. W odpowiedzi na to pod koniec sierpnia brytyjskie i niemieckie izby handlowe przygotowały wspólne oświadczenie, w którym nawołują do pełnej przejrzystości brexitowych ustaleń i skupienia się na kwestii wymiany handlowej pomiędzy obydwoma krajami.
Co ciekawe, Niemcy zarazem będą jednym z największych wygranych na brexicie, bo wiele firm przeniesie się na kontynent. Chodzi zwłaszcza o sektor bankowo-finansowy. Według szacunków londyńskie City może stracić ok. 10 tys. miejsc pracy w bankowości oraz ok. 20 tys. miejsc pracy w usługach finansowych. Jak wynika z deklaracji instytucji finansowych, najwięcej miejsc pracy zostanie przeniesionych do Frankfurtu, który wyraźnie dystansuje Dublin i Paryż. ⒸⓅ