Secesja oznaczałaby konfrontację ze wszystkimi. Bardziej prawdopodobne jest, że wyniki referendum zostaną użyte jako środek nacisku na Bagdad.
W poniedziałek, mimo sprzeciwu rządu w Bagdadzie, władze irackiego Kurdystanu zamierzają przeprowadzić odkładane od dawna referendum niepodległościowe. Zwycięstwo zwolenników niezależności jest pewne, co nie znaczy jednak, że natychmiast proklamowane zostanie nowe państwo. Taki scenariusz jest mało prawdopodobny i najbardziej niebezpieczny.
Plebiscyt początkowo miał się odbyć w 2014 r., ale kilka razy był przekładany. Albo z powodu trwających walk z samozwańczym Państwem Islamskim, albo braku porozumienia w tej sprawie z rządem centralnym. Ta druga przeszkoda nie zniknęła – w poniedziałek iracki sąd najwyższy nakazał zawieszenie referendum do czasu wyjaśnienia jego legalności. Tego samego zażądał też premier Hajdar al-Abadi. Władze w Bagdadzie nie mają jednak środków nacisku, by zablokować referendum, więc prawdopodobnie się odbędzie. Tak przynajmniej mówią Kurdowie.
– Nie sądzę, by decyzje irackiego parlamentu czy sądu wpłynęły na zmianę stanowiska kurdyjskiego prezydenta Masuda Barzaniego, który forsując referendum, położył cały swój byt polityczny na szali. Aby z referendum zrezygnować, Kurdowie musieliby dostać coś w zamian, np. złożoną wspólnie przez USA, Unię Europejską i ONZ ofertę przyszłych negocjacji na temat niepodległości czy obietnicę większej pomocy finansowej. Na razie Barzani takiej oferty nie dostał, jak twierdzi. Jedynym, co go może powstrzymać, jest to, że referendum kompletnie nie ma poparcia międzynarodowego – mówi DGP Patrycja Sasnal z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Sprzeciwiają mu się nawet państwa będące sojusznikami oddziałów kurdyjskich, jak Stany Zjednoczone. Spośród państw regionu jedynie Izrael popiera przeprowadzenie plebiscytu i kurdyjskie aspiracje. Pozostałe są temu niechętne, a niektóre – obawiając się, że głosowanie wzmocni separatystyczne nastroje wśród ich mniejszości kurdyjskich – nie wykluczają nawet zbrojnej interwencji. Co najmniej 30 mln Kurdów żyjących w regionie rozdzielonych jest między cztery państwa – Turcję (14–20 mln), Iran (8–12 mln), Irak (5,6–8,5 mln) i Syrię (2–3,6 mln). W każdym z nich stanowią istotny odsetek populacji. Obawy, że będą chcieli stworzyć kiedyś Wielki Kurdystan, nie są zatem bezpodstawne.
To, że w ewentualnym referendum zdecydowanie wygrają zwolennicy niepodległości, nie ulega wątpliwości.
– Najważniejsze jest to, co władze kurdyjskie z wynikiem referendum zrobią. Mogą go użyć jako formy nacisku na Bagdad, żeby respektował konstytucję, albo rozpocząć rozmowy na temat jakiejś nowej formy ustrojowej, np. konfederacji. Ale w skrajnej wersji mogą też ogłosić niepodległość. Byłby to najgorszy scenariusz, bo pociągnąłby za sobą rozpad Iraku. W ślad za Kurdami mogłyby pójść prowincje sunnickie, a i iraccy szyici są podzieleni. Osłabiłoby to też walkę z terrorystami z Państwa Islamskiego, a na samych Kurdów mogłoby ściągnąć sankcje – mówi Patrycja Sasnal.
Władze irackiego Kurdystanu, mając zapewne świadomość, że konfrontacji ze wszystkimi nie wygrają, zdają się raczej traktować referendum jako kartę przetargową w przyszłych negocjacjach o statusie regionu. Te jednak nie będą proste, bo punktem spornym jest nie tylko status irackiego Kurdystanu, ale także jego granice. Iracki Kurdystan oficjalnie składa się z czterech prowincji, ale oddziały kurdyjskie kontrolują też tereny wykraczające poza ten obszar, m.in. Kirkuk, będący jednym z głównych ośrodków naftowych w Iraku.
– Po referendum Kurdowie mogą się domagać od Bagdadu uznania swobody sprzedaży ropy naftowej i większych udziałów w budżecie kraju w zamian za nieogłaszanie niepodległości. Ale kluczowy będzie status terenów spornych, szczególnie roponośnego Kirkuku. Nie sądzę, żeby władze kurdyjskie z nich zrezygnowały, a nie ma szans, żeby Bagdad oddał je Kurdom. Najbardziej prawdopodobne jest to, że wrócimy do status quo ante, z tym że Kurdowie w każdej chwili, w razie jakiejś eskalacji sporu z Bagdadem, będą mogli szantażować władze centralne ogłoszeniem niepodległości. Ta perspektywa będzie stale ciążyć nad ich wzajemnymi stosunkami – mówi Patrycja Sasnal.
To, że w referendum wygrają zwolennicy niezależności, nie ulega wątpliwości.