Kombinowanie i cwaniactwo to nasze przywary narodowe? Trudno o bardziej błędną diagnozę. To cechy pozwalające nam przetrwać.
Magazyn DGP 10 września 2017 / Dziennik Gazeta Prawna/Inne
Na początek ustalmy jedno: walka z mafią jest dobra i należy jej kibicować. Czy to jednak oznacza, że każdy sposób walki z mafią jest dopuszczalny? Nie.
Przykład: rząd pracuje nad nowelizacją prawa, które miałoby dać Krajowej Administracji Skarbowej m.in. dwa nowe przywileje. Pierwszy – wszystkie firmy (od 2018 r.) miałyby przesyłać do KAS wyciągi ze swoich kont bankowych. Codziennie. I drugi – gdyby zachodziło podejrzenie oszustwa podatkowego, szef KAS mógłby zablokować konto danej firmy. Ministerstwo Finansów wylicza, że w ciągu dekady od wejścia w życie nowe przepisy mogą dać budżetowi państwa dodatkowe 47 mld zł. I to wszystko kosztem zaledwie nieszczęścia kombinatorów. Uczciwi mogą spać spokojnie. Imponujące? Możliwe, ale są zastrzeżenia.
Z pokolenia na pokolenie
Nowym przepisom towarzyszy założenie, że każda firma to potencjalny przestępca – a jest ono równie racjonalne, co to głoszące, że każdy posiadacz piłki to potencjalny Robert Lewandowski. Z założenia tego bierze się leninowska zasada „ufaj i kontroluj”. Ma ona w praktyce charakter totalitarny, bo o ile wyłapywanie firm oszukujących na podatkach jest słuszne, o tyle przecież to sam wyłapujący, czyli rząd, ma władzę definiować, czym jest oszustwo. Zyskując dostęp do pełnej wiedzy o transakcjach rynkowych, będzie on mógł tak kształtować prawo, by eliminowało – obok praktyk z gruntu złych – przede wszystkim takie, których ukrócenie może przynieść dodatkowe dochody budżetowe. Wystarczy przeanalizować transakcje, by takie praktyki zidentyfikować i zdelegalizować. W ten sposób ktoś dzisiaj niewinny jutro może być winny, jeśli tylko zostanie wprowadzony przepis uznający jego działanie za przestępcze. W przypadku podatków może się okazać, że oszustami przyszłości będą obecni „optymalizatorzy” – ci, którzy zmniejszają swoje obciążenia podatkowe, wynajdując luki w prawie. Że prawo nie działa wstecz? Ta maksyma co prawda zapisana jest w konstytucji, ale czy dla władzy to jakaś świętość? Nie. Dlatego, gdy państwo stawia sobie za główny cel walkę z kombinatorami, nie powinniśmy się cieszyć, bo to tylko pretekst do zwykłego łatania dziur budżetowych.
Ale walka z kombinatorami jest szkodliwa także dlatego, że ludzi o, nazwijmy to, inwencji wkłada się w jej ramach do tego samego worka co zwykłych oszustów i hultajów. Tymczasem oszust to oszust, żaden kombinator. Kombinator to ktoś, kto próbuje beznadziejne nawet sytuacje obrócić na swoją korzyść za pomocą środków, które innym nawet nie przyszłyby do głowy. Nie jest jednak co do zasady kimś, kto łamie prawo. Dlatego podatkowi optymalizatorzy chcący uchronić przed grabieżą swój majątek są kombinatorami, a nie oszustami.
W kombinowaniu chodzi o wyjątkową życiową zaradność i spryt. Wszyscy więc jesteśmy kombinatorami, gdy wymaga tego sytuacja. Kombinowanie to do tego stopnia polska cecha, że słowo to nie ma właściwie odpowiednika w innych językach.
Niektórzy uważają, że kombinatoryka polska (chodzi tu oczywiście o powszechną umiejętność kombinowania, a nie o dział matematyki) to historyczne dziedzictwo transmitowane kulturowo z pokolenia na pokolenie co najmniej od czasów zaborów. W końcu to właśnie wtedy działał w zaborze pruskim patron kombinowania, Michał Drzymała. Przypomnijmy, że ów spryciarz, gdy nie dostał od władz Królestwa Prus pozwolenia na budowę domu na własnej działce, postawił na niej wóz cyrkowy, w którym zamieszkał. Urzędnicy twierdzili, że skoro wóz stoi w jednym miejscu, to jest domem – Drzymała codziennie zatem nieznacznie przesuwał wóz. Kolejnymi szkołami kombinowania miały być okres okupacji (z oczywistych względów) i czas realnego socjalizmu. Przedsiębiorcze jednostki były za PRL-u zwalczane i określane mianem spekulantów (handlarze towarami), cinkciarzy (handlarze walutami obcymi) czy społecznych szkodników (np. bimbrownicy). Ci, którzy chcieli coś produkować na skalę większą niż działalność w piwnicy, musieli się dobrze kamuflować i oszukiwać państwowe inspekcje. Dlaczego? Prawo zabraniało np. zatrudniać więcej niż 20 osób, co przy dużej liczbie zamówień mogłoby firmę pogrążyć.
Z historycznego punktu widzenia kombinowaliśmy nie dlatego, że jesteśmy złymi ludźmi, ale dlatego że było to życiową koniecznością. Wielu twierdzi, że we wspaniałym państwie prawa i wolnej demokracji, jakim jest Polska po 1989 r., kombinowanie z zalety stało się wadą prowadzącą do różnorakich patologii. Twierdzą tak m.in. zwolennicy patriotyzmu, płacenia podatków i sprzątania kupy po psie. Ów patriotyzm opiera się na przekonaniu, że obywatel dobry to obywatel bezproblemowy i posłuszny. Ja stawiam tezę, że po 1989 r. kombinujemy, bo po prostu musimy. Taki mamy klimat, tzn. takie mamy państwo, że inaczej się nie da.
Życiowa konieczność
Pewien klasyk nazwał Polskę „państwem teoretycznym”, ale możliwe, że w rzeczywistości miał na myśli zupełnie coś innego niż ów byt silny ponad 600 tys. urzędników, którzy co roku produkują coraz większą ilość skomplikowanego prawa. To właśnie m.in. skomplikowane prawo egzekwowane potem przez niewydolny system administracji zmusza nas do kombinowania. Rzuca się nam w ten sposób po prostu coraz to nowe kłody pod nogi.
Firma doradcza Grant Thornton prowadzi statystykę, z której wynika, że liczba aktów prawnych wzrasta od 1989 r. z roku na rok coraz szybciej. Do 1996 r. nowo przyjmowane akty prawne zamykały się jeszcze w objętości niższej niż 5 tys. stron rocznie, ale potem było tylko gorzej. 2001 r. – ok. 14 tys., 2013 r. – ok. 23 tys., 2016 r. – ponad 30 tys. A w tym roku idziemy na rekord – ok. 44 tys. stron nowych aktów prawnych! Jeśli nie robi to na was odpowiedniego wrażenia, może do wyobraźni przemówi mocniej czas, który trzeba by poświęcać na zapoznawanie się ze zmianami w prawie. Np. w 2015 r., gdy przyjęto 29 843 strony aktów prawnych, zapoznanie się z nimi zajęłoby 4 godz. dziennie. A przecież powinniśmy je śledzić, bo nieznajomość prawa szkodzi. Oczywiście, doradcy podatkowi służą tu pomocą za odpowiednią opłatą i przekonują, że tak być musi i nic się nie da zrobić.
Żeby było jeszcze mniej różowo, Polska znajduje się na pierwszym miejscu w Europie wśród państw cechujących się największą zmiennością prawa. Innymi słowy, jeśli nawet wykujesz na pamięć nowelizacje z 2015 r., to nowelizacje z 2016 r. sprawią, że twoja nauka pójdzie w las. Jaki leseferyzm? Jaki dziki kapitalizm? Jesteśmy wolni w działaniu o tyle, o ile akurat nie zainteresuje się nami urzędnik. Coś mamy na własność, jeśli pozwala nam na to ustawa.
Oczywiście, skutkiem biegunki legislacyjnej jest niewydolny system sądowniczy (każdą rurę można zapchać papierem) i ciągnące się w nieskończoność postępowania. Prowadzi ona także niechybnie do wzrostu opresyjności państwa – nie tylko w sferze fiskalnej, a w każdej. Obowiązującą filozofią Ministerstwa Sprawiedliwości staje się „Słabe prawo, ale prawo”.
A słabe prawo musi mieć luki. Zastanawiałem się, czy te ogólniki dopełniać konkretnymi przykładami z życia Polaków. Czy przypomnieć historię słynnych bankowozów, a więc triku polegającego na instalowaniu w aucie pancernej walizki i wchodzeniu w ten sposób w orbitę przepisów pozwalających na odliczanie VAT? Albo może maszyn do samodzielnego skręcania papierosów, które umieszczano w sklepach z tytoniem po to, by uniknąć akcyzy?
Przykładów na polskie cwaniactwo jest na tyle dużo, że nie bardzo wiadomo, od czego zacząć.
Taka tylko ilustracja zatem: 40-letni Dariusz Nowak (prawdziwe nazwisko znane redakcji) zapragnął wybudować sobie drewniany domek na niewielkiej działce nad niewielkim jeziorkiem w rodzinnych warmińskich stronach. Pan Dariusz, przedstawiciel klasy średniej, miał zwykłe marzenie. Nic w tym przecież złego. I faktycznie dom wybudował. Ale gdyby nie kombinował, toby go jeszcze nie postawił. Sam fizyczny proces budowy trwał 27 dni. Papierologia – rok. I trwałaby dużej, gdyby pan Darek chciał wszystko robić w całkowitej zgodzie z literą prawa. A przede wszystkim, gdyby pilnował, żeby całkowicie bez skazy byli ci, od których zależał jego los – urzędnicy dający pozwolenia, geodeci wykonujący pomiary i przygotowujący mapki itd. Tymczasem, jak się okazało, różnej maści decydenci między słowami sugerowali mu nieustannie istnienie nieoficjalnego trybu załatwiania spraw. Tryb nieoficjalny polegał np. na niewystawianiu faktur za ekspertyzy. Czy pan Dariusz popełnił wielkie moralne wykroczenie, decydując się na ten tryb? Albo czy podkopywał wspólny dobrobyt, podejmując działania budowlane, jeszcze zanim uzyskał oficjalne pieczątki? Odpowiedzcie sobie sami. W każdym razie historia pana Dariusza (i wiele innych, które sami potrafilibyście przytoczyć) pokazuje, że gra w kombinowanie jest na tyle w Polsce powszechna, że dopuszczana jest przez funkcjonariuszy tego samego systemu, który ma ją zwalczać.
Zysk sprytniejszego
Kombinowanie pozwala nam realizować swoje całkiem zwyczajne plany, jak np. budowa domu, w niesprzyjających okolicznościach. To dobrze. Ale dzięki kombinowaniu niektórzy Polacy uzyskują coś znacznie więcej. Poważne pieniądze. Mówię, rzecz jasna, o przedsiębiorcach i – znów – nie mam na myśli oszustw. Zerknijmy na listę 100 najbogatszych Polaków. Ileż osób, które się na niej znajdują, zaczynały od kombinowania i kombinując, rozwijali swoje firmy?
Od kombinowania zaczynał np. Piotr Voelkel, założyciel firmy VOX, producenta mebli i wykończeń dla domów. Jeszcze w latach 80. zajmował się produkcją karniszy i zabawek drewnianych, które sprzedawał do RFN. Jak udało mu się wysyłać do niesocjalistycznego kraju? Dostał paszport jako „rzemieślnik eksportujący” i woził tam zabawki osobiście. Potem, żeby rozszerzyć produkcję, musiał zbudować fabrykę, ale tego już jako rzemieślnik zrobić nie mógł. Znalazł więc mieszkającego za granicą figuranta, który został oficjalnym właścicielem Dampeksu, firmy polonijnej. To forma prawna dająca za komuny prywaciarzom dodatkowe przywileje.
Już po 1989 r. kombinował „polski Warren Buffett”, Roman Karkosik (znany inwestor giełdowy), gdy tworzył zakłady pracy chronionej, tylko dlatego że obejmowały je zwolnienia podatkowe. Kombinował także słynny Roman Kluska, twórca komputerowego Optimusa. Żeby zrealizować rządowy kontrakt na dostawy komputerów, a jednocześnie uniknąć konieczności płacenia cła i podatku VAT, nie sprzedawał komputerów rządowi bezpośrednio z fabryki, ale najpierw eksportował je na Słowację i reimportował do Polski – wtedy właśnie płacenie podatków zgodnie z przepisami nie było konieczne. Kluska za swoje kombinowanie dostał po nosie – został oskarżony o oszustwa podatkowe (niesłusznie), wypalił się i do dawnej świetności biznesowej nigdy nie wrócił.
Młodzi biznesmeni także nie są pozbawieni cwaniactwa i zdolności do kombinowania w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Na przykład w 2015 r. Artur Racicki chciał koniecznie pozyskać Rafała Brzoskę (założyciela InPostu) jako inwestora do swojej technologicznej spółki Social WiFi. Przez kilka miesięcy odbijał się od jego drzwi, informowany, że Brzoska jest albo zajęty, albo za granicą. W końcu gdy dowiedział się, że Brzoska ma lot z Warszawy do Krakowa, wyciągnął od asystentki numer jego siedzenia i wykupił w ostatniej chwili bilet na sąsiednie za 700 zł. Opłacało się – w trakcie podróży przekonał go do inwestycji. Mówi się, że chodziło nawet o kilka milionów złotych.
Niestety nie zawsze kombinowanie przyjmuje w biznesie formę pomysłowości i inicjatywy w tym dobrym znaczeniu. – Jeden z biznesmenów chwalił mi się, że podczas negocjacji ustawił kontrahenta w tak mocnym świetle, że ten zaczął się pocić. Zrobił tak, bo gdzieś przeczytał, że ludzi postawionych w trudnych warunkach łatwiej przekonywać. Polscy przedsiębiorcy widzą często biznes jako grę o sumie zerowej. Oni muszą wygrać, a druga strona ma przegrać – opowiadał mi kiedyś Bogdan Dąbrowski, szef firmy GFMP Management Conultants, który połowę swojego życia zawodowego spędził w Niemczech, a tam, jak twierdzi, ludzie w biznesie są sobie znacznie życzliwsi i bardziej sobie ufają. Zaufanie społeczne to zaś cenny kapitał dla rozwoju gospodarki.
Dlatego czas na ważny wniosek. Z jednej strony kombinowanie to w obecnych warunkach usprawiedliwiona konieczność i zasadza się częściowo na pozytywnych cechach – zaradności, sprycie, kreatywności, z drugiej istotą kombinowania jest dbałość o wąsko pojęty interes własny, w którego zakres nie wchodzi wspólnota inna niż rodzina i najbliżsi znajomi. Dlatego, jeśli komuś kombinowanie wejdzie w krew zbyt mocno, duża szansa, że zacznie się temu oddawać nawet wtedy, gdy nie jest to konieczne, i to kosztem innych, obcych sobie ludzi.
Takie wynaturzone kombinowanie zmienia ludzi w złodziei i oszustów.
Założyciel Amber Gold, siedzący obecnie w areszcie, kombinował całe życie, czym ściągnął na siebie kilka prawomocnych wyroków. Piramida finansowa Amber Gold była tylko niechlubnym ukoronowaniem jego działań. Ale przecież zwykli ludzie także kombinują kosztem innych, chociaż na pozornie mniejszą skalę. Pozornie, bo jest to mniej spektakularne, gdy pojedynczy Kowalski wyłudzi płatny urlop chorobowy, posługując się zaświadczeniem od znajomego lekarza, albo gdy niezasłużenie pobiera jakąś rentę. Ale po zsumowaniu wynaturzonego kombinatorstwa wszystkich Kowalskich okaże się, że szef Amber Gold wcale nie jest wyjątkowy. Na przykład ZUS po kontroli zwolnień lekarskich uznał, że nienależnie wypłacono już 98,4 mln zł świadczeń chorobowych. I to tylko w pierwszym półroczu tego roku, a mamy za sobą już lata takiego procederu.
Nowy, prostszy świat
Dlaczego kombinowanie to taka specyficznie polska cecha? Dlaczego Szwedzi albo Niemcy nie kombinują, a przynajmniej nie w takim stopniu, by wymyślać dla takich zachowań osobne słowo?
Otóż „kombinatoryka” polska jest lekarstwem objawowym na głęboką i poważną chorobę – poczucie, że nasze państwo nie stwarza nam szans i warunków, by rozwijać się, bogacić, by być szczęśliwymi w normalny sposób, bez uciekania się do sztuczek. Część z nas – a w zasadzie kilka już milionów – nie godzi się na to i wyjeżdża za granicę. Część zostaje i codziennie walczy o byt. Niestety mimo nominalnie nowoczesnego ustroju państwowego i nominalnie wolnej gospodarki mobilność społeczna (czyli możliwość awansu na drabinie społecznej) nie wzrosła tak bardzo, jak tego oczekiwano. Badania pokazują, że dla niektórych grup społecznych jest wciąż podobna jak za czasów socjalizmu i że to, gdzie się rodzimy, wciąż w dużym stopniu determinuje to, dokąd – z zawodowego punktu widzenia – zmierzamy. Polacy wiedzą to podskórnie, więc żeby ten swój los uczynić bardziej znośnym, kombinują.
Dlatego nie oduczą nas kombinowania żadne programy edukacyjne ani nawet minister sprawiedliwości i policja, dopóki nie zajdzie w nas zmiana jakościowa, a więc dopóki nie zaczniemy wybierać polityków rozumiejących, jak tworzyć dobre prawo i instytucje. Od 1989 r. nie udało się to ani razu. A jak tworzyć dobre prawo i instytucje? Każde dobre rozwiązanie trzeba wykuwać w praktyce i je non stop doskonalić, ale zawsze warto pamiętać o teoretycznych radach, których udzielił swego czasu wybitny włoski prawnik Bruno Leoni. Profesor Leoni uważał, że dobre prawo to prawo maksymalnie ogólne i będące jedynie zapisem procesu ewolucji społecznej – ma odzwierciedlać przekonania ludzi, którzy mu podlegają. Leoni był zwolennikiem prawa precedensowego jako najbliższego prawu rzymskiemu, był przeciwnikiem krępujących nasze działanie regulacji i swobody w kształtowaniu stosunków z innymi ludźmi. – Nie łudzę się, że w ciągu najbliższych 10 lat zlikwidujemy 90 proc. zapisów prawnych i przekażemy władzę sędziom. Myślę, że w Europie – może nawet bardziej niż na prywatyzacji czy cięciach budżetowych – należy się obecnie skoncentrować na utrzymywaniu stref wolnych od regulacji. Nie prywatyzujmy jeszcze kolei, ale spróbujmy dać spokój programistom – przekonuje dr Alberto Mingardi, znawca myśli Leoniego. Słusznie. Powstrzymanie się od psucia prawa na pewno ograniczy bodźce do kombinowania. Niestety, w trakcie pisania tego artykułu doszły mnie słuchy o kolejnym pomyśle rządu na walkę z kombinatorami – uprawnienia do kontroli, czy sprzedawcy wydają paragony fiskalne, mają nabyć – poza już posiadającymi je urzędnikami skarbówki – także policjanci, inspektorzy handlowi i strażnicy miejscy. Pętla na szyi obywatela się zaciska.