Gotowość innych państw do uruchomienia art. 7 może nie być taka wielka. Każde z nich, widząc odporność KE na argumenty merytoryczne wie, że też może znaleźć się na miejscu Polski - mówi PAP profesor nauk prawnych wykładowca Uniwersytetu Śląskiego prof. Genowefa Grabowska.

PAP: Jak głęboko KE może ingerować w obszarze naszych, wewnętrznych spraw?

Prof. Grabowska: KE jest jedną z instytucji UE i jej prawa, kompetencje, możliwości określają traktaty. Wcześniej traktaty rzymskie z modyfikacjami, a w tej chwili Traktat Lizboński. Z traktatu wynika, że Komisja jest strażniczką traktatów, to znaczy dba o to, żeby traktaty były przestrzegane, jej kompetencje nie mogą natomiast wkraczać w realizację wewnętrznych uprawnień państw i konstytucyjnych. Uprawnień KE do ingerencji w organizację polskiego wymiaru sprawiedliwości nie wydedukujemy ani z wcześniejszych traktatów, ani z traktatu lizbońskiego, który po podpisaniu w roku 2007, zaczął obowiązywać od grudnia 2009.

PAP: Zapisy traktatowe określają rolę KE bardzo ściśle. Czy Komisja ma dowolność w interpretowaniu swoich własnych kompetencji?

Prof. Grabowska: Skład Komisji zmienia się personalnie co 5 lat. Przychodzą wtedy nowi komisarze desygnowani przez państwa członkowskie, którzy w trakcie swojej kadencji ustalają także zasady obowiązujące następców. To nie jest tak, że skład KE w danej kadencji pracuje tylko dla siebie. Tytułem przykładu: kiedy w roku 2008 wpłynęły do KE liczne petycje polskich sędziów wnoszące, aby KE zajęła się m.in. sprawami administracyjnymi w sądownictwie, a także sprawami związanymi z wynagradzaniem sędziów, to po analizie przysługujących jej kompetencji Komisja odpowiedziała, że nie jest władna rozpoznać petycji, ponieważ nie ma uprawnień do ingerencji w sprawy krajowe związane z zarządzaniem wymiarem sprawiedliwości, nadzorem administracyjnym nad sądami w państwach członkowskich, niewydolnością ich systemu sądowego czy też w kwestie dotyczące wynagrodzeń sędziów. To był rok 2008. W roku 2009 wszedł w życie traktat z Lizbony, a dokładniej - dwa traktaty – Traktat o Unii Europejskiej oraz Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Ani w jednym, ani w drugim traktacie nie ma absolutnie żadnej zmiany w uprawnieniach komisji, które wpływałyby w jakikolwiek sposób na zmianę stanowiska wyrażonego przez nią w roku 2008. A więc nadal obowiązuje ścisły rozdział, czyli wyraźne oddzielenie spraw wewnętrznych dotyczących organizacji sądownictwa i funkcjonowania tego systemu wewnątrz państwa od możliwości bezpośredniej ingerencji KE.

PAP: Czy Komisja o tym nie wie? Czy wiceprzewodniczący Frans Timmermans nie zna tych regulacji, skoro z taką determinacją ingeruje w polskie sprawy?

Prof. Grabowska: Komisja o tym doskonale wie, bo przecież sprawy związane z zakresem jej kompetencji są dyskutowane, zakończone przyjęciem stanowiskiem, które następnie jest przekazywane państwu członkowskiemu lub jego obywatelom. Takie stanowiska wiążą wszystkich członków KE w tej i następnych kadencjach. Zatem wiceprzewodniczący KE, pan Frans Timmermans, również doskonale wie, że KE – jak sama wcześniej oświadczyła - nie może ingerować w sprawy dotyczące nadzoru administracyjnego i organizacji wymiaru sprawiedliwości państwa członkowskiego.

PAP: Jak należałoby w związku z tym ocenić te próby wywierania nacisku na jedno z państw członkowskich?

Prof. Grabowska: Wydaje mi się, że tzw. dialog pomiędzy Komisją i Polską jest cały czas podlany „sosem politycznym”, który utrudnia KE rzetelną, bezstronną ocenę tych zmian, które w polskim prawie są proponowane. Niestety Komisja jest głucha na wszelkie argumenty, nie przeprowadza analiz prawnych, nie odnosi się do argumentów merytorycznych. Powołuje się natomiast na doniesienia prasowe, ocenia projekty ustaw, które są jeszcze w trakcie procesu legislacyjnego lub - jak w przypadku weta - dopiero przygotowywane. Taka postawa szalenie utrudnia dialog.

PAP: Jakie są więc podstawy prawne, traktatowe tej procedury, którą wdraża F. Timmermans?

Prof. Grabowska: Należy przypomnieć, że cały mechanizm dialogu w ramach kontroli praworządności, który KE od ponad roku stosuje wobec Polski, nie ma rodowodu traktatowego. Art. 7 traktatu o UE przewiduje konsekwencje dla państwa, które systematycznie – podkreślam to słowo – łamie unijne wartości, w tym narusza zasady praworządności. Omawia rodzaje sankcji i kolejne szczeble procedury. Z uwagi na skutki, przepis uważany jest za „broń atomową” UE i do chwili obecnej nie był jeszcze zastosowany. Komisja wymyśliła natomiast, że zanim dojdzie do zastosowania art. 7 traktatu o UE, ona przeprowadzi własną procedurę. Ten pomysł, inspirowany sporem z Węgrami, Komisja sama napisała, potem opublikowała w formie komunikatu (2014r – przyp. red.) adresowanego do Parlamentu Europejskiego i Rady UE. Komunikat unijnej instytucji skierowany do innych organów UE nie jest prawem wiążącym państwa członkowskie. Państwa nie zleciły KE jego przygotowania, a ona sama nie miała wyraźnej podstawy prawnej do opracowania i samoistnego wydania takiego dokumentu. Komunikat jest wyrazem wewnętrznego przekonania Komisji o przysługujących jej uprawnieniach.

PAP: Według słów Pani Profesor KE sama napisała sobie procedurę i wdraża ją w życie na podstawie własnego uznania?

Prof. Grabowska: Uważam, że ten komunikat jest wyraźną nadinterpretacją uprawnień Komisji, ewidentną próbą narzucenia ustaleń jej urzędników (czyli administracji UE) państwom członkowskim. Jest to także typowy przykład urzędniczej walki o wpływy i o coraz większe uprawnienia w unijnych strukturach. Komisja zachowuje się zresztą podobnie wobec innych instytucji UE (Parlamentu, Rady).

PAP: Do czego w takiej sytuacji będzie wiódł ten spór KE z Polską?

Prof. Grabowska: Gdybyśmy założyli, że Komisja rzeczywiście zmierza do uruchomienia art. 7 traktatu o UE, który nakłada ostre sankcje na państwa systematycznie łamiące praworządność, to zaostrzenie sporu werbalnego można zrozumieć. Tylko że Komisja ma przecież świadomość, że zastosowanie tego typu sankcji wymaga jednomyślności ze strony wszystkich państw członkowskich oraz że tej jednomyślności, przynajmniej wedle wyraźnych publicznych oświadczeń kilku państw członkowskich, nie uzyska. KE ma też świadomość, że zastosowanie tego mechanizmu po raz pierwszy właśnie wobec Polski musiałoby być bezdyskusyjne i oparte na bardzo silnych, niekwestionowanych podstawach. A ponieważ Polska ma argumenty, które powinny dać Komisji do myślenia, to gotowość innych państw do uruchomienia art. 7 może nie być taka wielka. Przecież każde z nich, widząc odporność KE na argumenty merytoryczne pomyśli, że ono też może w przyszłości znaleźć się na miejscu Polski. Kompetencje, o które KE walczy i które chciałaby realizować, uważam za zbyt niebezpieczne i za zbyt daleko idące. W tej chwili obserwujemy pomiędzy KE a Polską taką próbę sił na udeptanym polu. Polska reaguje wobec Komisji w sposób, powiedziałabym, bardzo stanowczy, ale nie zawsze dyplomatyczny i prowadzący do osiągnięcia celu. Często na pierwszym miejscu stawiamy imponderabilia, chęć pokazania, że jesteśmy dumni, nieugięci, ale gdzieś z pola uwagi umyka nam to, co jest najważniejsze, czyli skuteczność. A bycie skutecznym w UE oznacza, że się ma poparcie innych państw, że w sytuacjach spornych potrafi się budować koalicje.