To będzie bardzo burzowy wrzesień w Waszyngtonie. Republikanie będą musieli się zająć drażliwymi politycznie kwestiami.
Wśród spraw do załatwienia jest uchwalenie budżetu, debata nad długiem publicznym, a także rozpoczęcie dyskusji nad pierwszą od ponad trzech dekad reformą systemu podatkowego. Kongres, kiedy wróci z wakacji 5 września, będzie miał na to wszystko 12 dni, bo tyle przewiduje kalendarz prac na przyszły miesiąc. Jakby tego było mało, do listy problemów dołączył właśnie huragan „Harvey”, a konkretnie kwota, jaką z budżetu federalnego dałoby się przeznaczyć na usuwanie skutków żywiołu.
Czasu jest mało, zważywszy na wagę spraw do załatwienia oraz doświadczenia z pierwszej połowy roku, kiedy debata nad uchyleniem reformy zdrowotnej Baracka Obamy pokazała, że większość w Kongresie i prezydent z tej samej partii nie gwarantują sukcesów legislacyjnych. Co więcej, republikanie zarzekali się dotychczas, że szybko poradzą sobie z kwestiami budżetowymi. Te słowa mogą im się odbić czkawką, i to już podczas pierwszego testu, a mianowicie w kwestii podniesienia limitu długu publicznego. W USA bowiem od czasu I wojny światowej Kongres wyznacza limit zobowiązań, jakie może zaciągnąć rząd federalny. Obecny limit to 16,8 bln dol.
Po jego przekroczeniu sekretarz skarbu nie może emitować obligacji, chociaż ma pewne pole manewru pod postacią różnych sztuczek. Kiedy te jednak się wyczerpią, może finansować bieżącą działalność – w tym wykup starych długów – tylko z tego, co aktualnie wpłynie do skarbu państwa.
Najprostszym rozwiązaniem byłoby uchwalenie przez Kongres nowego limitu. Pozwoliłoby to uniknąć toksycznych przepychanek o poziom długu, jak to miało miejsce dwukrotnie za kadencji Obamy (w 2011 i 2013 r.). W Waszyngtonie jednak nic nie jest proste.
Sprzeciw wobec podniesienia limitu zapowiedziało już konserwatywne skrzydło partii. Jego zdaniem podniesienie progu zadłużenia musi być powiązane z przepisami gwarantującymi długofalowe ograniczenie wydatków, aby zadłużenie zaczęło wreszcie spadać.
Opór jest tak duży, że republikańscy liderzy w Kongresie zastanawiają się nad dogadaniem się z demokratami ponad głowami fiskalistów. Opozycja również mogłaby wymusić jakieś ustępstwa. Zwłaszcza że pojawiły się już z jej strony głosy sprzeciwu przed podniesieniem limitu, jeśli uzyskane w ten sposób środki miałyby pochłonąć ulgi dla najbogatszych, zapowiedziane w prezydenckiej reformie systemu podatkowego. Kongres ma czas do 29 września, aby zająć się tą sprawą, przy czym niekoniecznie musi podnosić limit długu. Może również tymczasowo zawiesić jego obowiązywanie, co w przeszłości także miało miejsce.
Kolejną kwestią jest budżet. W USA rok obrachunkowy zaczyna się 1 października. Jeśli do tego czasu Kongres nie przyjmie budżetu (inaczej niż w Polsce, oznacza to przyjęcie kilkunastu ustaw autoryzujących wydatki dla różnych części rządu federalnego), nastąpi wstrzymanie prac rządu. Część urzędników federalnych jest wtedy wysyłana na przymusowy urlop. W 2013 r., czyli ostatnim razem, kiedy doszło do wstrzymania prac rządu, pierwsze dwa tygodnie października spędziło w domach 800 tys. osób.
Społeczny odbiór wstrzymania prac jest jednak tak fatalny, że republikanie za wszelką cenę będą chcieli uniknąć blamażu. Tym bardziej że już cztery lata temu byli inspiratorami przymusowej pauzy. Najprostszą drogą do uniknięcia kryzysu jest przyjęcie prowizorium, które zapewni tymczasowe finansowanie prac rządu federalnego. W tej sprawie republikanie mogą liczyć na poparcie demokratów.
To rozwiązuje jednak tylko część problemu, bo władze nie mogą liczyć na głosy opozycji w przypadku budżetu, zwłaszcza finansującego budowę muru na granicy z Meksykiem lub wprowadzającego ulgi podatkowe dla najbogatszych. Republikanie nie muszą jednak w tej kwestii dogadywać się z demokratami. Zasady Senatu mówią, że można przyjąć go zwykłą większością głosów (czyli 51 zamiast obowiązujących w większości przypadków 60), o ile pozostanie on obojętny dla wysokości długu publicznego w dekadę po uchwaleniu. Zakładając wysoki wzrost gospodarczy, możliwe jest więc przepchnięcie budżetu uwzględniającego nawet ulgi dla najbogatszych. Republikanie zrobili już coś takiego za rządów George’a W. Busha.
Problem polega na tym, że jeśli prawica chce utrzymać wydatki na wojsko w zaproponowanym przez Donalda Trumpa kształcie (czyli ze znaczącą podwyżką), to będzie musiała się ułożyć z demokratami. Będzie to bowiem wymagało uchylenia ustawy z 2011 r. nakładającej kaganiec na wzrost wydatków militarnych. A każdy układ z demokratami zagraża zapowiadanym ulgom, których wysokość zależy od ustawy budżetowej.
Dogadanie się z opozycją to jednak ryzyko weta prezydenta, który grozi, że nie podpisze żadnej ustawy budżetowej, w której nie będzie środków na mur. To zaś grozi wstrzymaniem prac rządu. Jakby tego było mało, na ogólny poziom wydatków będzie miał teraz wpływ pakiet pomocowy dla ofiar huraganu „Harvey”, który będzie kosztował ok. 60 mld dol. Wśród republikanów nie brakuje zaś takich, którzy postrzegają to jako zbędny wydatek.