Socjaldemokratyczne ciągoty znacznej części naszej inteligencji to wiadomość zarazem dobra i zła. Dobra, bo projekt socjaldemokratyczny stanowi wyzwanie dla obowiązującego przez lata liberalizmu pomieszanego z układzikami – a z konkurencji rodzą się bardzo często dobre rzeczy.
Zła, bo Europa musi uniknąć pułapek zastawionych przez państwo opiekuńcze w taki sposób, aby uratować projekt kapitalizmu z ludzką twarzą – a odgrzewanie starych kotletów temu wyzwaniu nie pomaga.
Zwolennicy polskiego państwa dobrobytu zachowują się jak entuzjaści wejścia Polski do NATO, a potem do UE – a przecież wstępowaliśmy do tych potężnych instytucji na chwilę przed tym, jak wpadły w kryzys. Rodzimi zwolennicy pójścia drogą wytyczoną przez skandynawskie partie socjalistyczne próbują sprzedać nam wizję rodem z dobrej akwizycji: po co się tak szarpać z tym wymyślaniem i reformowaniem, skoro można skorzystać z rozwiązań sprawdzonych, bezpiecznych i gotowych.
Niestety, to miraż.
W Europie coraz mniej zarządzającej globalizacją, a coraz bardziej zarządzaną przez globalizację, nie ma żadnych sprawdzonych i bezpiecznych dróg. Nie da się powrócić do starych, dobrych czasów. Ponownie, jak wiek temu, trzeba niemal wszystko wymyślać na nowo. Europa wciąż może powalczyć o przywództwo nad światem – i to bez wstydu, bo uformowany przez nią świat stałby się na pewno lepszy, gdyż bardziej przypominałby Danię niż Rosję czy Arabię Saudyjską.
W poszukiwaniu nowego modelu europejskiego nie warto tracić sił i czasu na vintage w wykonaniu szafiarek idei.