Brak większości parlamentarnej utrudnia premierowi wykorzystanie dobrej koniunktury do przeprowadzania reform.
Hiszpańska gospodarka rozwija się tak szybko, że praktycznie w każdym miesiącu przychodzą z niej jakieś optymistyczne dane. Ale okres dobrej koniunktury może zostać niewykorzystany, bo mniejszościowy rząd Mariano Rajoya niemal niczego nie jest w stanie przeforsować w parlamencie.
Najnowszą optymistyczną informacją jest to, że hiszpańska gospodarka najprawdopodobniej odrobiła w całości straty spowodowane kryzysem. Według wstępnych danych, w II kwartale tego roku PKB – z uwzględnieniem inflacji i czynników sezonowych – po raz pierwszy był wyższy od tego z II kwartału 2008 r., czyli ostatniego przed początkiem globalnego kryzysu. Minister gospodarki Luis de Guindos oświadczył niedawno, że tegoroczny wzrost PKB zapewne będzie wyższy niż 3,2 proc. uzyskane w latach 2015 i 2016. Choć bezrobocie nadal jest duże (17,2 proc.), to wciąż spada i w II kwartale liczba osób pracujących była najwyższa od siedmiu lat, zaś ożywienie gospodarcze spowodowało, iż Hiszpanie, którzy wyjechali szukać pracy za granicą, zaczynają wracać, dzięki czemu w zeszłym roku liczba ludności kraju znów wzrosła.
Takie warunki są najkorzystniejszym momentem do przeprowadzania reform, jednak rząd nie może wiele zrobić. Od początku 2017 r. parlament przyjął zaledwie cztery ustawy – spóźniony tegoroczny budżet, dwie poprawki dotyczące wymiaru sprawiedliwości i ustawę o zwrocie zrabowanych dzieł sztuki. Dodatkowo od stycznia do końca czerwca rząd wydał jeszcze 13 rozporządzeń. Dla porównania – w 2012 r., czyli pierwszym roku pierwszej kadencji Rajoya, przyjęto 17 ustaw i 29 rozporządzeń. W kolejnych trzech latach deputowani przyjmowali średnio niemal 40 ustaw rocznie. Oczywiście trzeba pamiętać, że lwia część reform gospodarczych została już wykonana, a nie wszystkie te ustawy dotyczą gospodarki, ale to zestawienie najlepiej pokazuje, jak małą realną władzą dysponuje obecnie hiszpański premier.
Kierowana przez Rajoya konserwatywna Partia Ludowa przejęła władzę w pogrążonej w kryzysie Hiszpanii pod koniec 2011 r., po czym skutecznie zabrała się do przeprowadzania reform mających na celu jego przezwyciężenie. W następnych wyborach, w 2015 r., zajęła pierwsze miejsce, ale straciła bezwzględną większość, a ponieważ nikomu nie udało się zbudować koalicji rządowej, w połowie 2016 r. trzeba było je powtórzyć. Wyniki niewiele się zmieniły, ale by przełamać przeciągający się kryzys polityczny, ustalono, że Partia Ludowa będzie tworzyć rząd mniejszościowy z poparciem centrowego ugrupowania Ciudadanos i kilku posłów z partii regionalnych, a w czwartym głosowaniu nad wotum zaufania opozycyjna socjalistyczna PSOE wstrzymała się od głosu, umożliwiając powstanie rządu. Ale jak widać, ponadpartyjna współpraca legislacyjna układa się bardzo słabo.
Tymczasem pozostało jeszcze wiele spraw, które mogłyby poprawić wydajność hiszpańskiej gospodarki. – To stracona szansa. Niewiele zostało zrealizowane w kwestii reformy podatkowej, emerytur, finansowania regionów i nie spodziewam się postępu na tych polach. Podzielona scena polityczna powoduje, że trudno jest osiągnąć ponadpartyjny konsensus – mówi Bloombergowi Angel Talavera, ekonomista z londyńskiej firmy konsultingowej Oxford Economics.
Na razie nie ma żadnych przesłanek wskazujących na spowolnienie koniunktury, ale mizerny dorobek legislacyjny obecnego parlamentu i niezdolność hiszpańskich partii do porozumienia mogą być w dłuższym terminie negatywnie odbierane przez inwestorów. Zwłaszcza że przekształcenie systemu politycznego z dwu- na czteropartyjny wygląda na permanentne, a gdyby kolejne wybory miały odbyć się teraz, to według sondaży znów nikt nie zdobędzie samodzielnej większości.