Termin „populizm” kojarzy się z emocjami, takimi jak wściekłość i frustracja. Mianem populistów określa się tak różnych polityków, jak Marine Le Pen, Jarosław Kaczyński, Donald Trump, a jednocześnie Bernie Sanders, działaczy greckiej Sirizy i hiszpańskiego Podemos. Populizm jest przypisywany zarówno demokratom, jak i antydemokratom. Liberałom i antyliberałom. Można go traktować jako przyjaciela lub wroga demokracji.
Populistów łączy krytyka elit, ale nie jest to warunek wystarczający, by zaliczyć kogoś do ich grona. Ubiegając się o stanowiska, populiści ukazują konkurentów jako niemoralną, skorumpowaną elitę, co akurat w potyczkach o władzę w pluralistycznych demokracjach nie może dziwić. Różnica polega jednak na tym, że populiści głoszą, iż reprezentują cały naród. Choć sami też wywodzą się z elit, a nie z ludu, to uznają siebie za tę właściwszą elitę. Kto nie popiera ich partii, „nie może być częścią narodu we właściwym sensie”. Przecież „naród nie może być w opozycji” – twierdzi Viktor Orbán – bo to lud wybiera polityka, który potrafi rozpoznać wspólne dobro.
Dlatego przeciwników populiści starają się wykluczyć jako wrogów narodu. Stąd słowa Jarosława Kaczyńskiego o „gorszym sorcie”. Donald Trump twierdzi, że „jedyną ważną sprawą jest zjednoczenie narodu, bo reszta ludzi nic nie znaczy”, a Nigel Farage świętuje brexit jako „zwycięstwo prawdziwego narodu” – zauważa Jan-Werner Müller, autor książki „Co to jest populizm?”. To lud ma decydować o sobie, a nie eksperci czy technokraci. Elektorat partii populistycznych jest przekonany, że z państwem i elitami w nim rządzącymi jest coś nie tak, więc trzeba zmienić ludzi będących u steru. Dopatrują się symbiozy między elitą, która nie należy do społeczeństwa, i różnymi marginalnymi grupami, które także odróżniają się od ludu.
Barack Obama utożsamiał w oczach prawicy elitę z wybrzeży i afroamerykańskiego Innego, przy czym ani jedno, ani drugie nie było częścią „prawdziwej Ameryki”. Müller pisze, że w Europie Środkowej i Wschodniej narodem nie są „postkomunistyczne elity”, Romowie ani imigranci. Ale populiści to nie zawsze rasiści i homofobi, choć niektóre wypowiedzi radykałów, jakich nie brakuje w szeregach partii populistycznych, mogą o tym świadczyć. Część z nich, choćby Donalda Trumpa, można przyrównać do produktywistów, którzy uznawali etos pracy za główny miernik wartości indywidualnej i społecznej. Dlatego centralną wartością w polityce gospodarczej powinna być produktywność i wzrost PKB, a problemy egzystencjalne ludzi schodzą na dalszy plan.
Paradoksalnie w zdobyciu władzy populistom pomaga establishment. „Skoro populiści wykluczają innych z narodu, my wykluczmy ich”. W ten sposób, broniąc pluralizmu, dotychczasowa elita sama go zredukowała. Kiedy wszyscy „on top” zawiązują porozumienie wykluczające populistów, wzmacniają tym samym wiarygodność ich przekazu. Problem z populizmem polega na tym, że demokracja reprezentacyjna właściwie nie może funkcjonować bez pojęcia narodu w ramach instytucji, które tworzą ludzie, więc żeby zmienić instytucje, trzeba wymienić ludzi. Ale jak wybrać tych odpowiednich z szeregów zwycięskiej partii, skoro wadliwy system ciągle się reprodukuje?
Jak zauważa publicysta Rafał Woś, tak PO, jak i PiS to partie populistyczne. Retoryka epoki Tuska także opierała się na dążeniu do monopolizacji władzy jako ratunku przed PiS. Dlaczego? Pojawiają się tezy, że w Polsce transformacja nigdy się nie zakończyła, a lud nie został włączony do decydowania. Elity, w których rolę wcielili się intelektualiści okrągłego stołu, w odczuciu społeczeństwa zawiodły. Komunistyczny, patriarchalny sposób myślenia i metody działania nigdy z nich nie wyszły.
A co ma zrobić PiS, jeśli faktycznie chce zwrócić władzę ludowi? Przede wszystkim zerwać ze starymi metodami walki. Dać obywatelom więcej władzy poprzez demokrację oddolną: prawo do referendum, inicjatywy ustawodawczej, większą kontrolę nad instytucjami użyteczności publicznej, a także zwalnianiem i powoływaniem urzędników. Wprowadzić rozwiązania systemowe promujące mądrych, a nie swoich. Brytyjska kancelaria premiera prowadzi serwis, w ramach którego eksperci siadają nad uwagami ludzi wypowiadających się na platformie internetowej i opracowują konkretne rozwiązania prawne. Mamy więc wbudowaną komunikację zwrotną wraz z kontrolą obywateli. Technologia daje nam duże możliwości włączania obywateli do władzy. W przeciwnym razie ludzie zawsze będą głosowali przeciwko „złym, oderwanym od nich elitom”.