Ze sceny pod Pałacem Prezydenckim wodzirej wykrzykuje hasło: „Zjednoczona opozycja, zjednoczona opozycja!”. Stojąca obok mnie opalona, szczupła 30-latka, ubrana jakby przed chwilą wyszła z biura, syknęła: – Niech już przestaną p...ć te głupoty. Jaka z nich opozycja. My jesteśmy opozycją, a nie oni.
Na przemówienie Grzegorza Schetyny ludzie zareagowali znudzeniem, grzebiąc w smartfonach, przeglądając Facebooka i Twittera. Na Ryszarda Petru – ironicznie wzruszając ramionami. Gdy ktoś z tłumu zaczął skandować „Precz z kaczorem dyktatorem”, fala nie rozeszła się za szeroko i szybko ucichła. „Wolność, równość, demokracja” – to już tłum chętniej podłapał, choć też nie wszyscy. Ale stali, szli, trzymali zapalone świeczki, z których ogołocono pobliską Biedronkę i Rossmanna, oklaskiwali profesora Strzembosza, odśpiewali hymn.
Protesty z ubiegłego tygodnia przed Sądem Najwyższym, Sejmem i Pałacem Prezydenckim, lecz także przed sądami w miastach całej Polski, dla wielu ludzi okazały się przełomowe. Na wyjście na ulice zdecydowali się ci, którzy nigdy wcześniej tego nie zrobili. Nie tylko zaangażowani działacze KOD i jego okolic, nie tylko młodzi lewicowcy, działacze Zielonych, nie aktywne feministki, nie ci z sentymentem wspominający rok 1989. Wyszli ci, którzy mają samochody, mieszkania (choćby na kredyt we frankach), iPhone’y. Niespodziewanie wrócili z wakacyjnych, weekendowych rozjazdów, wstali znad grilla w ogrodzie, porzucili najnowszy serial na Netfliksie i wyszli stać ze świecami i śpiewać patriotyczne pieśni.
Pokolenie przełomu lat 70. i 80. miało być pierwszym, które nie będzie musiało protestować. Zamiast tego mieliśmy spokojnie pracować, piąć się po szczeblach kariery, spłacać kredyty, a jeśli o coś walczyć, to najwyżej o work-life balance. Z dystansem do polityki, bo dość już widzieliśmy partyjnych przepychanek. Ideologie zarówno prawicowe, jak i lewicowe są nam dalekie. Co nie znaczy, że nie mamy poglądów politycznych. Ależ mamy. Ale nie takie, by iść ze sztandarami i pieśniami na ustach.
Ich pierwszy raz
– Całe życie nam mówiono, że mamy się uczyć, ciężko pracować, walczyć o miejsce w liceum, na studiach, potem o staż, o pracę. O to, by jakoś dostać kredyt, a potem go spłacić. O to, by utrzymać się na rynku pracy. Mieliśmy pozbyć się poczucia niższości względem zachodniego świata, swobodnie podróżować, żyć tak, jak na to nie mieli szansy nasi rodzice. To tu się mieliśmy spełniać, a nie na protestach – mówi Katarzyna Gryga (rocznik 1984) przez lata dziennikarka, dziś w agencji reklamowej. Opowiada, że choć znajomi wokół niej coraz bardziej politycznie się angażowali, ona wciąż miała poczucie, że pilnuje tego, co się dzieje, ale nie da się zwariować. – Dawno temu straciłam zaufanie do wszystkich polityków – mówi.
– Nie poszedłem protestować, gdy zwolniono mnie z pracy w TVP, nie poszedłem w obronie trybunału, nie poszedłem na czarny marsz ani w grudniu ubiegłego roku, gdy broniono prawa dziennikarzy do wstępu do Sejmu. Ciągle, choć nie jestem już dziennikarzem, uważałem, że dziennikarz na protesty chodzi tylko po to, by je relacjonować – Kuba Sito (rocznik 1985) przez 5 lat pracownik warszawskiego oddziału TVP Info, gdzie prowadził program „Zestaw Powiększony”, z pracy zwolnił go rok temu nowy szef stacji Jacek Sobala. – Teraz jednak coś się we mnie złamało. To już nie był protest przeciwko jakiejś władzy, tylko w obronie naszych fundamentalnych praw, zasad demokratycznych – dodaje.
– Nigdy w życiu nie myślałem, że pójdę na protest. Ja się źle czuję, nawet próbując kibicować wydarzeniom sportowym. Takie masowe spędy są zupełnie nie w moim charakterze – adwokat Maciej Sawiński (rocznik 1986).
– Opierałam się chyba jako jedna z ostatnich osób w „Gazecie Wyborczej” przed protestowaniem. Ale tym razem to nie była demonstracja polityczna. To było danie świadectwa byciu obywatelem. To wyjście było dla mnie po prostu obowiązkiem – dziennikarka polityczna (rocznik 1978).
– To był podwójny impuls. Z jednej strony związany z moim sprzeciwem wobec drastycznego naruszenia zasad prawa i demokracji. Ale dodatkowo mam syna. Kuba ma 10 lat i chcę mu dawać przykład, że człowiek musi walczyć w obronie swojego zdania, lecz także tego, co jest po prostu dobre. Być po jasnej stronie mocy – inżynier z Krosna (rocznik 1975) opowiada, że choć jego mama była aktywną opozycjonistką w czasie PRL, to on nigdy wcześniej nie udzielał się politycznie. – I tego mojego udziału w proteście też nie traktuję do końca jako politycznego. Przecież nie poszedłem wspierać jakąś opcję, tylko dać świadectwo temu, że jestem obywatelem i jako obywatel mam obowiązek dbać o moje państwo – dodaje.
„Do końca życia całować będę rewers podobizn Jarosława Kaczyńskiego, bo to jemu zawdzięczam w ostatnich dniach coś, co szumnie określiłbym mianem swojego obywatelskiego przebudzenia” – tak Szymon Hołownia (rocznik 1976) zaczął swój felieton przed kilkoma dniami w „Tygodniku Powszechnym”. „To w tym tygodniu po raz pierwszy w swoim czterdziestoletnim życiu byłem na ulicznej (i innej niż procesja) manifestacji. Po raz pierwszy z tysiącami innych śpiewałem hymn. (...) Po raz pierwszy ja – do tej pory sceptyczny, zajęty rodziną, swoimi książkami, wykładami, programami, fundacjami – zobaczyłem tłum nie współmieszkańców, z którymi łączą mnie współrzędne GPS, historia, operacyjna agenda spraw do wykonania. Organoleptycznie doświadczyłem, co znaczy to odmieniane ostatnio do nieprzytomności słowo »naród«”.
– Dla mnie samego to było jednak zaskoczeniem, że zdecydowałem się wyjść. W naszej kancelarii mamy prawników, którzy są bardzo aktywni w potestowaniu od tygodni, jeżeli nie miesięcy. Ciągle agitowali, zachęcali. I to wszystko zupełnie na mnie nie działało. Jestem introwertykiem i nie lubię dużych wydarzeń. Na koncerty nie chodzę. Ale jednak teraz nadszedł moment, że nie mógłbym sobie spojrzeć w twarz, gdybym nie poszedł – inny prawnik, jeden z doradców obecnego rządu (rocznik 1978), opowiada, że długo dojrzewał do tej decyzji. – Moim zadaniem jako prawnika jest zachowywać dystans, ten tak dziś krytykowany symetryzm. Co więcej, ja naprawdę dałem PiS spory kredyt zaufania. Może nie taki, by na nich głosować, ale skoro wygrali i zapowiadali reformy, to wierzyłem, że będą je przeprowadzać zgodnie z zasadami, prawem, tak jak obiecywali, konsultując je społecznie. Decydujące, by wyjść na ulicę, okazało się to, że poczułem realne zagrożenie dla umowy społecznej, którą podpisujemy z każdym rządem. Zacząłem studiować prawo w 1997 r. i wychowywałem się nie na socjalistycznej, tylko demokratycznej doktrynie, a w niej trójpodział władzy jest kluczowy. I jako legalista wyszedłem protestować nie przeciwko, ale za czymś. Za prawem, także tym, które dało władzę PiS – opowiada i dodaje, że on jest tylko w ciele doradczym jednego z ministerstw. Ale przecież bezpośrednio do rządu, do resortów poszło sporo ekspertów, prawników – szanujących zasady gry, czujących się częścią zachodniej cywilizacji prawnej. – Nie wiem, jak oni się teraz muszą czuć. Część na pewno się odcina i uważa, że ważne jest tylko to, co robią, że mogą być takimi dryfującymi wyspami. Ale nie wierzę, że do końca im się to uda – rozkłada ręce.
Maciej Sawiński, jego kolega z palestry, a być może i znajomy – w końcu obaj pochodzą z jednego miasta – także przywołuje prawnicze argumenty. – System wymiaru sprawiedliwości jest jak trójkąt równoboczny, w którym po bokach są adwokatura i prokuratura. Muszą być położone w tej samej odległości od szczytowego wierzchołka, czyli sądów. I dlatego sądy muszą pozostawać niezależne od pozostałych elementów systemu. Ale czy to oznacza, że nie widzę błędów i problemów w naszym sądownictwie, że bronię jakiegoś układu? Tu nie ma czego bronić! Reforma, zmiany, poprawa funkcjonowania sądownictwa są konieczne. Ale czym innym jest reforma, a czym innym skok na trzecią władzę – tłumaczy.
Beneficjenci systemu
Właściwie mogłabym tu wszystkich tych moich rozmówców cytować jak jednego. Bo choć różni ich wiele – zawody, miejsce zamieszkania, pochodzenie, zainteresowania, to, czy i na kogo głosowali (a są wśród nich również wyborcy PiS ) – wszyscy mówią właściwie to samo. Choć do tej pory uważali, że oni to są od tego, by pracować, a nie by protestować, jednak przełamali te opory. I sami siebie tym zaskoczyli.
Nie jest tak, że pojawienie się tej z wyglądu może i młodej, ale jednak po staremu dosyć cynicznej grupy zauważyliśmy tylko my sami. W portalu Prawy.pl Jan Bodakowski pisze ironicznie tak: „Zamiast garstki groteskowych emerytów można było zobaczyć ludzi młodych i w średnim wieku, zamiast agresji i nienawiści była skoczna muzyka i zabawne przemówienia, zamiast groteski i obciachu – plastikowy profesjonalizm wykreowany na spontan. (...) Choć odmiennie od demonstracji KOD i Obywateli zdominowanych przez emerytów, to zgromadzenie zdominowane było przez osoby młode. Jednak jednych i drugich łączył element trudny do ukrycia. Manifestanci, co widać po ubraniach, byli osobami dobrze sytuowanymi, beneficjentami systemu, przedstawicielami sytej mniejszości, która nie rozumie potrzeb i aspiracji ubogiej większości Polaków”.
– Jak nie rozumie? Bo co? Bo jest klasą średnią? Toż nikt nam tego nie dał. Przecież tej klasy średniej w Polsce nie było, musieliśmy sobie sami na wszystko zapracować, wywalczyć, wyszarpać to miejsce, ten nasz nie wiadomo jak wysoki standard życia – Gryga nie kryje zdenerwowania, że po latach pracy, nigdy nie na etacie, tylko na własnej działalności, oceniana jest jako „beneficjentka systemu”. – Jak mogę być beneficjentką, skoro państwo nigdy nic mi nie podarowało. To ja jestem tutaj płatnikiem netto.
– Moje bycie beneficjentem systemu, także sądowniczego, objawia się tym, że miesiącami walczę z sądami. Uznały, że to, iż dałem dziewczynie, która wcześniej pracowała u mnie przy pojedynczych zleceniach, umowę o pracę, gdy była w ciąży, jest próbą naciągnięcia ZUS. Czyli według sądów kobiet w ciąży u nas nie można zatrudniać. Ręce opadają, a mimo wszystko protestowałem w obronie sądownictwa – z rozgoryczeniem opowiada Sito i dodaje, że nie ma nikogo rozsądnego, kto by przeczył potrzebom zmian w funkcjonowaniu trzeciej władzy. Ale choćby zwolennicy rządu starali się protest pokazać jako obrońców układu i postkomunistów, to w przypadku ostatnich wydarzeń ta argumentacja zupełnie im się rozjechała z rzeczywistością.
Partia Wk...w
Najsilniejszym chyba jednak wspólnym mianownikiem tych nowych protestujących jest ich apartyjność czy wręcz niechęć w stosunku do partii opozycyjnych. – Schetyna, Petru, ten koleś z KOD, Frasyniuk... Naprawdę nie da rady ich słuchać. To jest ten sam poziom oderwania od rzeczywistości i społeczeństwa, co w PiS. Tyle że po drugiej stronie. Zobacz, jak szybko ludzie podczas protestu w ubiegły czwartek pod Pałacem Prezydenckim uciekali pod Sejm. Bo tam już tej całej partyjnej doczepki nie było – ocenia Sito.
Najdosadniej chyba opisał to Rafał Madajczak (rocznik 1981), twórca prześmiewczego ASZdziennika, w tekście „Hello, tu Partia Wk...w”. Madajczak do polityków pisze tak: „Nieważne, jak zapiewajło będzie krzyczał »zjednoczona opozycja«, nieważne, jak bardzo będziecie skandowali »precz z komuną« (...) jesteście na tych eventach jedynie Gośćmi Partii Wk...w.
Partii, która ma dość:
– Bycia traktowanym jak banda kretynów, którzy liczą się tylko w czasie kampanii wyborczych,
– Bycia rządzonym przez bohaterów memów z Kwejka,
– Mieszania z błotem ludzi o innych poglądach,
– Nadzoru nad lasami gościa, który mimo że wygląda jak Groot ze »Strażników Galaktyki«, nienawidzi drzew jak psów,
– Kupczenia waginami z ludźmi, którzy nigdy żadnej nie widzieli,
– Puszczania na demokratycznych demonstracjach tylko przebojów Radia Pogoda,
– Wiary niektórych partii, że za program wystarczy precz z komuną i nowe zęby,
– Wynajmowania botów, żeby lajkowały na Twitterze tweety Samueli Pereirów tego świata,
– Publicznego szczytowania nad wpisami Magdy Ogórek,
– Codziennego krwawienia oczu z powodu pasków z TVP Info,
– Nazywania 20-latków, #!$!#%!#%, DWUDZIESTOLATKÓW, ubekami....”
To, co Madajczak na swój ironiczny sposób przedstawia, świetnie podsumowuje odczucia nowych demonstrujacych.
– Oczywiście, że to protest w obronie: praworządności, systemu postrzeganego jako zespół zasad, na które wszyscy się zdecydowaliśmy i które, jakkolwiek by było, świat długo wypracowywał, kontraktu społecznego, jakim jest demokracja. Ale to także protest przeciwko. Nie tylko przeciwko PiS – podkreśla adwokat Maciej Sawicki. – Przeciwko partiom, które nawet nie ukrywają, że walczą tylko o elektorat i przetrwanie – dodaje.
Traktują nas jak mięso armatnie. Jak środek do celu – słupki w sondażach, procenty w exit poll – niestety niezbędny element do tego, by przekroczyć próg wyborczy, a tym samym dorwać się do stanowisk i ustawowych dotacji. Niczego więcej też nie spodziewamy się po KOD. Nie przekonuje nas ten egzaltowany zryw starszych pokoleń, choćby z piękną kartą opozycjonistów. Ale jak może przekonywać, skoro – jak to opisał dziennikarz Radek Korzycki (rocznik 1980), współpracujący także z DGP – „Władysław Frasyniuk na wiecu powiedział ostatnio, że w tłumie tyle ładnych dziewczyn, że chętnie by się do nich poprzytulał. A ja jechałem sobie metrem i dwóch pijanych obcokrajowców przysiadło się do jednej kobiety. Powiedzieli jej mniej więcej to samo, co Frasyniuk. I ludzie wezwali policję”.
Inne
I również dlatego, że taką mamy opozycję, wyszliśmy po raz pierwszy w życiu na ulice. – Po 28 latach demokracji chyba zasłużyliśmy sobie jako społeczeństwo na to, by jednak mieć klasę polityczna, która prezentuje jakiś poziom – komentuje Sito.
I choć rząd i „opozycja” mogą zasłaniać nas lub ignorować, to – jak mawiają internety – co się zobaczyło, to się nie odzobaczy. Ci, którzy poszli zaprotestować, przynajmniej w części zrozumieli, jaką mają siłę. Szymon Hołownia na kolejną demonstrację wrócił już nie jako jeden z masy uczestników, tylko mówca. Sawiński regularnie chodzi protestować. 42-letni inżynier dzień po proteście w Warszawie poszedł z całą rodziną kolejny w Szczecinie, do którego wakacyjnie trafili. – Byliśmy tam na ślubie znajomych, ale mimo tego poczucie obowiązku było silniejsze.