Fiasko Partnerstwa Wschodniego i wybuch wojny na Ukrainie doprowadziły do kryzysu koncepcyjnego polskiej polityki wschodniej. Nie wynika on jedynie z politycznych działań władz państwowych, lecz także z głębokich podziałów środowiska analitycznego.
Problemy środowiska wschodniaków
Rosja to u nas jeden z kluczowych tematów z zakresu bezpieczeństwa. Niemal każdy Polak ma coś do powiedzenia na jej temat, a ze względów historycznych także o „obszarze postsowieckim” (czy ponad dwie dekady od upadku „imperium” powinniśmy tak określać wspomniany obszar?). Z dwóch wymienionych powyżej powodów – egzystencjalnego i społecznego – kwestia prowadzenia przez Rzeczpospolitą polityki wschodniej wydaje się niezwykle istotna.
„Wydaje się”, ponieważ w wyniku fiaska projektu Partnerstwa Wschodniego i wybuchu wojny na Ukrainie wytraciła ona impet i znalazła się w koncepcyjnym kryzysie. Dość powszechne jest obciążanie tym zjawiskiem polityków. Jest w tym sporo racji, jednak nie bez winy jest tu również środowisko osób zajmujących się w sposób profesjonalny zagadnieniami Wschodu. Mam tu na myśli głównie analityków, dziennikarzy specjalistycznych, byłych dyplomatów pełniących funkcję komentatorów, rzadziej naukowców, którzy nie skupiają się raczej na kwestiach bieżących, a przynajmniej nie w tak dużym zakresie jak pozostałe wymienione grupy.
W niemal 40-milionowym kraju o wielkich aspiracjach politycznych kwestiami polityki wschodniej, w różnych jej wymiarach, zajmuje się na poważnie zaledwie kilkadziesiąt osób. W moim przekonaniu to zbyt mało, by sprostać potrzebom państwa, tym bardziej że środowisko trapią rozliczne problemy. Mam tu na myśli co najmniej kilka zjawisk.
Analityczna autocenzura
Pierwszym zjawiskiem jest oczywiście autocenzura. Czy zadawali sobie państwo kiedyś pytanie, dlaczego nikt nie przewidział w Polsce aneksji Krymu? W moim odczuciu wynika to z przynajmniej kilku przyczyn. Po pierwsze, największe instytucje analityczne w kraju, jak Ośrodek Studiów Wschodnich (OSW) czy Polski Instytut Spraw Międzynarodowych (PISM), są finansowane z budżetu państwa. Nie twierdzę, że politycy ręcznie sterują tymi instytucjami, ale budżetowanie w jakimś stopniu odciska na nich piętno. Gdy rosyjskie zielone ludziki zajmowały Krym, Polską rządziła Platforma Obywatelska, która kilka lat wcześniej inicjowała reset w relacjach z Federacją Rosyjską. Nie sprzyjało to tworzeniu analityki ukierunkowanej na podkreślanie agresywnych aspektów działań władz w Moskwie.
Po drugie, jak już wspomniałem, w niewielkim środowisku siłą rzeczy wszyscy się znają. W efekcie zadanie recenzowania tez bliskich bądź dalszych znajomych nie należy do najprzyjemniejszych. Zjawisko to w mojej ocenie miało wpływ na ślepotę państwa polskiego w kontekście wielkiego wyzwania, związanego z agresją rosyjską przeciwko Ukrainie (to jedynie część układanki, a jej odrębnym elementem powinna być np. ocena działalności służb).
Brak ciągłości
Drugim po autocenzurze elementem wpływającym negatywnie na kondycję osób zajmujących się zawodowo Wschodem jest brak ciągłości pokoleniowej. Starsze pokolenie analityków, w którym występują często klasyczne układy mistrz-uczeń, nie dołożyło wystarczających starań, by zbudować nowe pokolenie badaczy „przestrzeni postsowieckiej”. To przede wszystkim bardzo hermetyczne środowiska OSW, PISM i dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”, wydawanego przez Kolegium Europy Wschodniej.
Nowe pokolenie analityków to natomiast samorodki, związane głównie z serwisami Defence24.pl, BiznesAlert.pl i organizacjami pozarządowymi, jak Fundacja Wspólna Europa i Fundacja Centrum Badań Polska-Ukraina. To osoby, których nikt do środowiska nie wprowadzał. One wprowadziły się do niego same.
Obie grupy funkcjonowały przez długi czas równolegle. „Starzy” w instytucjach budżetowanych ze środków państwowych, „młodzi” w trzecim sektorze i serwisach komercyjnych. Kontakty pojawiły się dopiero, gdy oddziaływanie na opinię publiczną i elity polityczne obu grup zaczęło się równoważyć. Nie byłoby to możliwe bez zmian technologicznych, czyli rozwoju internetu. To zresztą niejedyna różnica pomiędzy obiema frakcjami (to chyba złe sformułowanie, ponieważ nie są one jednorodne, a ich poszczególne części składowe często rywalizują między sobą).
Piotr Maciążek, Defence24.pl / Dziennik Gazeta Prawna
Komercyjny charakter przedsięwzięć, w które są zaangażowani „młodzi”, wpłynął na ich styl uprawianie analityki wschodniej. Ma ona często charakter praktyczny, dotyczy kwestii biznesowych, bo w taki sposób łatwiej znaleźć tradycyjne dla mediów reklamy i uwolnić się od „grantozy” (uzależnienia od grantów, głównie płynących z budżetu państwa). I choć dzięki temu, w mojej ocenie, grupa ta jest w większym stopniu niezależna politycznie od „starych”, to jednak ponosi tego koszt. Jest nim o wiele krótszy czas, jaki można poświęcić na tworzenie analityki, dużo bliższy pracy redakcyjnej, aniżeli ma to miejsce w przypadku państwowych think tanków.
Łącznik starego i nowego
Istnieją trzy elementy, które w coraz większym stopniu łączą dwie grupy niewielkiego przecież środowiska analityków Wschodu w Polsce. Pierwszym jest zamek na wodzie w Wojnowicach pod Wrocławiem, gdzie swoją siedzibę ma Kolegium Europy Wschodniej. To współczesne Maisons-Laffitte, w którym środowisko coraz częściej się spotyka, oficjalnie i nieoficjalnie.
Drugim jest Paweł Kowal. Były wiceminister spraw zagranicznych w rządzie PiS, choć wywodzi się ze „starych”, wziął samodzielnie na swoje barki, wyręczając w tym pozostałych analityków i państwo, ciężar ukształtowania i zintegrowania nowego pokolenia wschodniaków. Owocem jego działania jest m.in. publikacja „Młoda myśl wschodnia”, na której łamach skupił najważniejsze nazwiska „V pokolenia polskich badaczy Wschodu” (to sformułowanie z przedmowy, którą napisał we wspomnianej publikacji). Wydał ją własnymi siłami, a MSZ, wtedy zarządzane przez Radosława Sikorskiego, odmówiło mu w tym zakresie wsparcia. Innym namacalnym przykładem formacyjnej pracy Kowala jest akademia liderów, przywracająca ciągłość środowisku analityków Wschodu i kształcąca jego VI pokolenie. Jej zjazdy – co nie jest bez znaczenia – odbywają się na zamku w Wojnowicach. To jednak kropla w morzu potrzeb.
Trzecim elementem łączącym „starych” z „młodymi” jest wyraźne rośnięcie w siłę „tych trzecich”, których w jednej ze swoich publikacji Paweł Kowal nazwał neokresowianami.
Neokresowianie lub po prostu neoendecy
Niestety w ostatnim czasie widoczny jest wzrost siły ruchów neoendeckich w Polsce, których idee i postulaty są dalekie wychowywanym na Jerzym Giedroyciu analitykom (jego dorobek to m.in. uszanowanie granicy wschodniej RP i niezależności krajów byłego ZSRS, współpraca z nimi, rezygnacja z faworyzowania kontaktów z Rosją). Zaostrzenie kursu politycznego wobec Ukrainy jest tego najlepszym przykładem. Rząd polski nie wspiera co prawda neoendeków w sposób bezpośredni, ale wyczuwając zmianę nastrojów politycznych, uzależnia relacje dwustronne z Kijowem od rozwiązania kwestii historycznych.
W efekcie wytwarza przestrzeń, w której skrajne środowiska nacjonalistyczne mogą szybko dojrzewać. Dzięki temu mają one już własne łamy w mainstreamie (tygodnik „Do Rzeczy” wyraźnie ciąży w stronę endecji, m.in. za sprawą publicystyki Rafała Ziemkiewicza, Tomasza Kwaśnickiego i Waldemara Łysiaka), utworzyli własną akademię liderów, stanowiącą swoistą kuźnię kadr, a nawet zorganizowali własne forum gospodarcze (wśród wykładowców można było znaleźć np. Andrzeja Szczęśniaka).
Neokresowianie to coraz prężniejsze środowisko, z własną wizją polityki wschodniej RP, którą będzie cechować swoiście rozumiany pragmatyzm i asertywność (notabene to wytrychy informacyjne bardzo często wykorzystywane przez Rosję do kształtowania jej polityki w Europie Wschodniej). Docelowo może to doprowadzić do załamania się relacji Polski z jej sąsiadami na Wschodzie (przystanie na narrację historyczną byłoby tu warunkiem sine qua non realizacji większości projektów dwustronnych). Aby przeciwdziałać temu zjawisku, konieczna jest konsolidacja środowisk giedroyciowców i olbrzymia praca formacyjna, która raczej nie spotka się ze wsparciem państwa. Pytanie, czy to realne.