Pierwszą decyzją premiera Grzegorza Schetyny było niezwłoczne opublikowanie wyroków Trybunału Konstytucyjnego z 2016r., których zamieszczenia w Dzienniku Ustaw odmawiała kancelaria Beaty Szydło. Z kolei prezydent Donald Tusk tuż po złożeniu przysięgi spotkał się z Romanem Hauserem, Andrzejem Jakubeckim i Krzysztofem Ślebzakiem, którzy przez Sejm VII kadencji zostali wybrani na stanowiska sędziów TK – i odebrał od nich ślubowanie, bo jego poprzednik Andrzej Duda nie uczynił tego przez 5 lat.
Maciej Łuczak, publicysta, radca prawny / Dziennik Gazeta Prawna
Magazyn DGP z 14 lipca 2017 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Takie informacje mogą się pojawić dopiero w 2020 r. Aby do tego doszło, PiS musiałby stracić w wyborach władzę. Przyjmijmy, że tak się stanie. Co uczyni zwycięska antypisowska koalicja, aby konstytucyjny zapis – „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawa” – przedstawiał realną rzeczywistość? Dziś, po „przywróceniu sądów polskiemu społeczeństwu”, przywołany art. 2 ustawy zasadniczej brzmi niczym orwellowska fraza.
Zapowiedzi polityków PO są radykalne. Schetyna 7 kwietnia podczas debaty nad wnioskiem o wotum nieufności dla rządu Beaty Szydło zadeklarował: „Co zrobimy po wygranych wyborach? Przywrócimy rządy konstytucji RP. (...) Przygotujemy akt odnowy demokracji, akt restytucji konstytucji. Jedną dużą ustawą znowelizujemy kilkadziesiąt szczególnie szkodliwych ustaw, które wprowadziliście, ustaw, które naruszały konstytucję, demokratyczny porządek państwa prawa, równowagę trójpodziału władzy”. Koncepcja, aby jedną ustawą uchylić niekonstytucyjne przepisy, jest bezprecedensowa. Ale to konieczność. Bo bezprecedensowy jest stopień zdewastowania przez PiS systemu prawnego. Poseł PO Borys Budka, minister sprawiedliwości w rządzie Ewy Kopacz, ogłosił z trybuny sejmowej jeszcze bardziej radykalny program: „Niech PiS i jego ludzie mają świadomość; każdy, kto złamał prawo, będzie rozliczony. Nie popełnimy już błędu miłosierdzia wobec Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry”.
Dziś opozycja używa właśnie takiego języka, przedstawiając zapowiedź „nowej Norymbergi” dla wszystkich urzędników PiS, którzy deptali prawo oraz wizję Trybunału Stanu dla prezydenta Dudy oraz premier Szydło. To jedynie pusta polityczna retoryka, w dodatku nieprzynosząca profitów wyborczych. Hasła dotyczące odbudowy praworządnego państwa nie są nośne społecznie. Przeciętny Polak w ogóle nie rozumie sporu o Trybunał Konstytucyjny oraz nie dostrzega żadnego problemu w przerwaniu kadencji Krajowej Rady Sądownictwa czy odmowie powoływania sędziów przez prezydenta. Ponadto ewentualna przyszła zwycięska antypisowska koalicja będzie miała bardzo małą większość parlamentarną, co oznacza słaby mandat do sprawowania władzy. Nie ma więc mowy o zmianie konstytucji. Natomiast Prawo i Sprawiedliwość będzie potężną, nieobliczalną i radykalną opozycją wspieraną przez miliony zwolenników Jarosława Kaczyńskiego oraz Antoniego Macierewicza, którzy przecież nie wyjadą z Polski.
W takich realiach politycznych będą mogły zostać podjęte tylko absolutnie konieczne działania, a hasło rozliczeń zastąpi filozofia grubej kreski i abolicji dla tych, którzy deptali konstytucję. Taką cenę warto zapłacić, aby uczynić PiS partią respektującą demokratyczny porządek. Jest więc potrzebny dokładnie taki sam scenariusz, jaki był realizowany przy Okrągłym Stole, przy którym siedzieli działacze PZPR. Ich miejsce – w symboliczny sposób – powinni w przyszłości zająć funkcjonariusze PiS. Kompromis jest konieczny. Prawa nie da się absolutyzować, a jego stosowaniem kieruje podstawowa zasada oportunizmu.
Odbudowa państwa prawa, którego fundamenty poważnie naruszyło ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego, będzie musiała w znacznej mierze odbywać się niestety tylko w wymiarze symbolicznym. Temu właśnie powinno służyć opublikowanie wyroków trybunału oraz odebranie przyrzeczeń od wybranych jeszcze w 2015 r. sędziów TK. Jednak będą oni musieli jeszcze długo czekać, aż wygasną stosowne kadencje sędziowskie w trybunale. Ich pojawienie się w sądzie konstytucyjnym będzie czytelnym dowodem powrotu do państwa prawa. Natychmiastowa zmiana składu osobowego Trybunału Konstytucyjnego, wybranego z naruszeniem prawa, wydaje się mrzonką. Odbudowa jego niezależności i autorytetu to proces obliczony na lata. Jednak na przykład wprowadzenie zasady wyboru przez Sejm przyszłych sędziów TK kwalifikowaną większością dwóch trzecich głosów byłoby krokiem wykonanym we właściwą stronę.
Aktem przywracania państwa prawa i sprawiedliwości powinna być deklaracja przyszłego prezydenta, że nie będzie on w jakikolwiek sposób kwestionował nominacji sędziowskich, tak jak czyni to Andrzej Duda. Urzędujący prezydent odmówił nominacji dziesięciu sędziom zgłoszonym przez Krajową Radę Sądownictwa. Dziewięć osób starało się o awans do sądu wyższej instancji, a jeden o urząd sędziego sądu rejonowego. Nominacji nie otrzymał także prokurator, który w przeszłości chciał postawić w stan oskarżenia obecnego prokuratora krajowego i pierwszego zastępcę prokuratora generalnego Bogdana Święczkowskiego za nieprawidłowości związane z jego pracą w ABW. Odmowy nie zostały uzasadnione przez prezydenta. Nie ulega wątpliwości, że powody tych decyzji były jak najbardziej polityczne. Wraz z deklaracją o respektowaniu decyzji KRS konieczne będzie przywrócenie jej poprzedniego apolitycznego kształtu. Jednocześnie powinny zostać wypracowane nowe zasady obsadzania stanowisk sędziowskich postrzeganych jako „korona zawodów prawniczych”. Pomysł, aby to minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, a nie choćby nawet prezydent, „wygaszał” albo utrzymywał na stanowiskach sędziów Sądu Najwyższego, to kuriozum.
Czytelnym sygnałem odejścia od systemowego łamania prawa i prokuratorskich sumień powinien być powrót do starego modelu prokuratury. Nie działała ona efektywnie – to fakt, ale przynajmniej nie była narzędziem wykorzystywanym do walki politycznej. W przyszłości minister sprawiedliwości nie powinien więc być równocześnie prokuratorem generalnym. To kluczowa, a zarazem symboliczna sprawa. Przyszła rządząca koalicja może łatwo skorzystać z instytucji, procedur i mechanizmów, które pozostawi po sobie PiS. Dzięki temu możliwa byłaby błyskawiczna „kontrreformacja”, ale oznaczałoby to jednak zgodę na metody niedemokratyczne, czasami oczywiście niekonstytucyjne, choć mogące być niezwykle skuteczne w przeprowadzaniu szybkich zmian. Rezygnacja z takiej pokusy, samoograniczenie się oraz filozofia budowania nowych struktur państwa odgradzanych wysokim murem od świata polityki wydają się bardziej pożądanym i modelowym scenariuszem. Jego realizacja byłaby dowodem fundamentalnej zmiany myślenia o państwie i prawie.
Jarosław Kaczyński dworował ze zdania: „Walczymy o to, żeby było tak, jak było”, wypowiedzianego przez Agnieszkę Holland na jednym z wieców KOD. Prezes PiS mówił, że cały program opozycji sprowadza się właśnie do tego, aby było tak jak przedtem. To istotna uwaga, którą opozycja powinna przyjąć bardzo poważnie. „Suweren” chce radykalnych zmian, więc głoszenie tezy, że w przeszłości wszystko świetnie funkcjonowało, jest równoznaczne z politycznym samobójstwem.
Odnosi się to w szczególności do systemu wymiaru sprawiedliwości, który po 1989 r. nie został usprawniony i zreformowany. To jeden z powodów, że jego obecne dewastowanie przez PiS i używanie wobec „sędziowskiej kasty” haniebnego języka pogardy cieszy się sporą aprobatą społeczną. Absolutnym skandalem jest wszczynanie postępowań karnych wobec sędziów, którzy wydali „niewygodne dla władzy” orzeczenia. Szokuje stałe przedstawianie kuriozalnych przypadków kradzieży popełnianych przez sędziów jako etyczny standard obowiązujący całe środowisko. Hasło przywracania państwa prawa i przestrzegania konstytucyjnych reguł musi jednak się wiązać z nadaniem im nowego kształtu oraz społecznej atrakcyjności. Zagwarantowanie sędziowskiej niezawisłości i budowanie prestiżu tego zawodu powinny być funkcjonalnie powiązane z reformą aparatu wymiaru sprawiedliwości. Teraz jednak po przyjęciu ustawy o ustroju sądów powszechnych, KRS oraz rozpoczęciem ataku na Sąd Najwyższy będzie go trzeba zbudować na nowo. Sąd – niezależnie od wydawanych niezawisłych wyroków – powinien stać się sprawnie działającą oraz przyjazną dla petentów instytucją. Taka rewolucja dokonała się przecież w urzędach gminnych, dlaczego nie może odnowić oblicza polskiej Temidy?
Absolutnie niezbędne wydaje się wprowadzenie nowych zasad legislacji, bo to, co dzieje się obecnie, prowadzi do porażającej degradacji państwa. Niezwykle celnie mówił o tym biskup Tadeusz Pieronek: „PiS wygrał wybory, zdobywając większość w parlamencie. Jednak ten mandat nie może naruszać obowiązującego prawa. W średniowieczu powstrzymywano się od wyrokowania w nocy. Noc uznawano za czas szatana. Judasz wyszedł wydać Chrystusa nocą. W dwa dni nie wykonuje się zmian, które prawnie należałoby przeprowadzić przez kilka miesięcy”. Najjaskrawszym przykładem takiego postępowania było uchwalenie w Sali Kolumnowej ustawy budżetowej. Mało kto pamięta, że wówczas także przegłosowano lex Szyszko – ustawę o niekontrolowanej wycince drzew. Zarzut braku kworum przeszedł bez żadnej reakcji marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego. W Sali Kolumnowej nie dopuszczono również do żadnej dyskusji i składania wniosków. Poważne wątpliwości były formułowane w związku z zastosowaniem głosowania blokami. W końcu rządzący – wyłącznie dla zasady i jako dowód posiadania niekwestionowanej władzy – odrzucili wniosek o reasumpcję wszystkich głosowań, do których doszło w Sali Kolumnowej.
W grudniu 2016 r. weszło w życie 369 nowych ustaw i rozporządzeń. W sumie 5300 stron maszynopisu. W całym 2016 r. powstało ich aż 31 906. To o 7,5 proc. więcej niż w poprzednim także rekordowym pod tym względem roku. 29 listopada 2016 r. w jeden dzień uchwalono ustawę podwyższającą kwotę wolną od podatku. Przeszła jak tornado przez Sejm i Senat, zdążył podpisać ją prezydent. Cały proces legislacyjny trwa obecnie ok. 77 dni. Tryb poselski umożliwiający prowadzenie prac legislacyjnych bez konsultacji społecznych stał się standardem. Warto, nie tylko dla respektowania zasad demokracji, ale głównie dla zapewnienia jakości uchwalanego prawa, zerwać z taką praktyką. Należy przypomnieć, że obowiązuje tylko rozporządzenie premiera z 2002 r. w sprawie „zasad techniki prawodawczej” mające wyłącznie charakter techniczny. Nowa kompleksowa ustawa powinna określić fundamentalne reguły uchwalania prawa. Taki „antywirusowy system” powinien gwarantować, że ustawy w Polsce nie będą już uchwalane w taki fatalny sposób, którego jesteśmy obecnie świadkami. A jego skutki odczuwamy na każdym kroku.
Kiedy Kornel Morawiecki, poseł Kukiz’15 i dawny lider Solidarności Walczącej, grzmiał z mównicy sejmowej: „Nad prawem jest dobro Narodu! Prawo, które nie służy narodowi, to bezprawie!” – posłowie PiS bili mu brawa. Słowa te nawiązujące do poglądów głoszonych w systemach totalitarnych dobrze oddają nastawienie i pogardę partii rządzącej wobec prawa. Zresztą ostentacyjne łamanie procedur zostało wpisane jako metoda walki z III RP. Zakwestionowanie ciągłości polskiego państwa jest bowiem najgroźniejszym z ustrojowych pomysłów realizowanych przez Prawo i Sprawiedliwość. To bardzo niebezpieczna filozofia. Dlatego koalicja, która w przyszłości przejmie władzę, powinna potraktować to, co dzieje się dzisiaj w Polsce, jako dziurawy objazd na szerokiej autostradzie wiodącej nas do państwa prawa i sprawiedliwości pisanych małymi literami. Nowy odcinek tej drogi będzie trzeba mozolnie i w pocie czoła zbudować. Najpierw jednak taką autostradę należy z namysłem zaprojektować i precyzyjnie wyznaczyć kierunek, w którym powinna przebiegać.