Gen. Haller nosił legendę żołnierza walczącego przeciwko wszystkim trzem zaborcom. Jest wielkim symbolem, który powinniśmy mieć przed oczyma - zgodzili się historycy w trakcie zorganizowanej w poniedziałek debaty w Belwederze o polskim wysiłku zbrojnym 1914–18.

Debata w Belwederze pt. "Nie tylko Legiony… Czyn zbrojny 1914–1918" odbyła się po raz czwarty w związku z organizowanymi przez IPN obchodami 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. W spotkaniu uczestniczył prezydent Andrzej Duda.

"Przyszłoroczne 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości powinno wiązać się z ogólnonarodową debatą i głębokim społecznym samouświadomieniem" - podkreślił prezydent. "Te debaty, dyskusje i spotkania powinny się odbywać jak najbardziej lokalnie. Ja bym chciał, żeby każda gmina, każdy powiat organizował takie debaty na temat własnej historii odzyskania niepodległości" - zaznaczył. Zwrócił też uwagę, że tego rodzaju lokalne debaty są ważne dla budowania postaw patriotycznych i uświadomienia młodym ludziom, że wolność ma swoje źródło w silnym i suwerennym państwie.

Debatę, zorganizowaną przez IPN wspólnie z Kancelarią Prezydenta, poprowadził prof. Włodzimierz Suleja. W dyskusji poświęconej polskiemu wysiłkowi zbrojnemu w okresie walki o odzyskanie niepodległości udział wzięli profesorowie Andrzej Chwalba, Janusz Odziemkowski, Krzysztof Kawalec i Mariusz Wołos.

"Haller był symbolem polskiego generała, wysokiego rangą dowódcy, jakiego nie było nigdy wcześniej. Nosił legendę żołnierza walczącego przeciwko wszystkim trzem zaborcom. Najpierw Rosjanom, potem przeciwko Austriakom i Niemcom. Jest wielkim symbolem, który powinniśmy mieć przed oczyma" - powiedział podczas debaty prof. Wołos.

Zgodził się z tym prof. Suleja, który podkreślił, że dzięki Hallerowi "armia, którą za zgodą rosyjską tworzą Francuzi, wybiła się na armię współwalczącą i sojuszniczą". "Generał Haller symbolizuje Błękitną Armię, ale również symbolizuje związek z Legionami - zbrojnym wysiłkiem, który ma swoją legendę i swoich bohaterów" - ocenił Suleja.

Historycy przypomnieli także, że rekrutacja do armii zaczęła się w Stanach Zjednoczonych. "Amerykanie przyjęli założenie, że do polskiej armii mogą wstąpić tylko ci, którzy zostali odrzuceni przez amerykańskie komisje. A wcale nie był to gorszy element - każdy chciał jechać do kraju pośród tych, którzy zostali odrzuceni" - powiedział prof. Chwalba.

Jak ocenił, początkowo armia, która powstała w czerwcu roku 1917, nie była armią sojuszniczą, ale armią nadzorowaną przez Francuzów. "Rozpoczęły się wielomiesięczne starania, aby stała się ona sojusznicza. Jest to rola Dmowskiego i Komitetu Narodowego Polskiego, ale wynika to również ze zmiany sytuacji politycznej. Francja widziała, że stary system się rozsypuje, wojna zbliża się do końca, a Francja chciała mieć już niedługo nowego sojusznika na wschodzie. To spada na nas - kraj największy, potencjalnie najmocniejszy" - przypomniał prof. Chwalba.

Zdaniem prof. Wołosa trzonem Błękitnej Armii byli ochotnicy ze Stanów Zjednoczonych. "Około 40 tys. ludzi to byli jeńcy, ale trzeba pamiętać, że był jeszcze jeden komponent tej armii, bardzo niewielki - to Polacy z armii rosyjskiej. Z korpusu ekspedycyjnego i ci, którzy przedarli się do Francji" - podkreślił prof. Wołos.

Historyk zaznaczył, że to Rosja dała zgodę na formowanie Błękitnej Armii. "Wtedy dopiero Francuzi otwarli przed nami możliwości - świetnie zresztą wykorzystane przez prezydenta Raymonda Poincare, który doskonale rozumiał antyniemieckość Polaków" - ocenił prof. Wołos.

Prof. Odziemkowski zaznaczył, że - mówiąc o polskim wysiłku zbrojnym - warto uświadomić sobie, jaka była jego skala. "Rok 1914 był końcem belle epoque, chociaż wtedy sobie z tego nie zdawano sprawy. Wszyscy uczestnicy konfliktu szli w obronie zagrożonej ojczyzny, szli w obronie wolności. Każdy był przekonany o swojej słuszności o tym, że jego sprawa jest jedyna, sprawiedliwa i będzie wygrana. Plan francuski zakładał wytrzymanie uderzenia niemieckiego. Francuzi zdawali sobie sprawę z potęgi armii niemieckiej. Liczyli w niewielkim stopniu na pomoc Brytyjczyków, ale przede wszystkim na tzw. walec rosyjski - tę pięciomilionową armię, którą Rosja miała szybko powołać przed I Wojną Światową (...) Na wojnę szły ogromne armie, których do tej pory nie było w Europie. Rosja - 5 mln., Francja - blisko 3 mln., Niemcy rozwijały swoją armię w miarę upływu czasu" - zauważył prof. Odziemkowski.

Historycy poruszali także kwestię motywacji, które kierowały żołnierzami idącymi na wojnę. Zwrócili też uwagę na fakt, że niejednokrotnie nie doceniano wtedy nowoczesnego przemysłu, źle oszacowano czas, jaki może pochłonąć wojna, jak również w jak wielkim stopniu dotknie ona społeczeństwa.

"Można powiedzieć, że ruszano na wojnę z radością, z uśmiechami. Każde zwycięstwo miało wzmocnić te kraje. Myślano raczej o podziale przyszłego łupu niż o tym, że będą toczyć długą i ciężką wojnę. Nie zdawano sobie sprawy z możliwości nowoczesnego przemysłu. (...) To nie tylko żołnierze. Całe społeczeństwo uczestniczyło w wielkim wysiłku. Nikt tego nie przewidywał, to było wielkie zaskoczenie. Długość trwania wojny, ofiary, nowoczesna broń była bezlitosna, załamały się wszystkie plany strategiczne" - powiedział prof. Odziemkowski.

Jak przypomniał historyk, w roku 1915 zaczął się czas wielkich ofiar. "W roku 1916 wszystkie strony zaczynają odczuwać zadyszkę. Jedna strona nie może przełamać drugiej. Francuzi zaczynają liczyć na to, że może przyjdzie w końcu amerykańska armia i pomoże przełamać ten impas na froncie. Niemcy zaczynają szukać mięsa armatniego. Wtedy pada spojrzenie na Legiony Polskie (...) i żeby przełamać impas trzeba było nowej krwi, nowej siły. Zaczyna odgrywać rolę wtedy sprawa polska. Pojawia się idea wyzyskania polskiego żołnierza" - ocenił prof. Odziemkowski.