Prezydent Filipin Rodrigo Duterte podczas spotkania we wtorek w Moskwie z prezydentem Rosji Władimirem Putinem poprosił go o wsparcie nowoczesną bronią w walce z bojownikami tzw. Państwa Islamskiego.

Duterte miał pierwotnie spotkać się z Putinem w czwartek. Rozmowy zostały jednak przyspieszone ze względu na wprowadzenie na obszarze południowych Filipin stanu wojennego na okres 60 dni. Duterte zapowiedział powrót do kraju na środę rano.

W związku ze skróceniem wizyty odwołano zaplanowane na środę spotkanie Duterte z premierem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem. Pozostałą część pobytu dokończy w imieniu prezydenta Duterte minister spraw zagranicznych Filipin, Alan Cayetano.

Putin wyraził nadzieję, że konflikt na Filipinach zostanie rozwiązany "z minimalnymi stratami". Powiedział również, że istnieją szanse na ekonomiczną i wojskową współpracę pomiędzy Moskwą a Manilą.

Obserwatorzy zwracali uwagę przed rozpoczęciem wizyty Duterte w Moskwie, że ma ona na celu uzyskanie dla Filipin nowych źródeł finansowego wsparcia i budowanie alternatywnych sojuszy w sytuacji, gdy działania prezydenta spotykają się z coraz większą krytyką ze strony Unii Europejskiej. Sprzeciw Brukseli wobec krwawej antynarkotykowej kampanii, jaką od początku kadencji rozpoczął Duterte, i dodatkowe warunki nałożone na kraj, spowodowały, iż krytykowany prezydent zrezygnował z przyjmowania unijnych dotacji.

Ambasador Filipin w Rosji Carlos Sorreta podkreślał, że Rosja nie ma ambicji nakładania na Filipiny wymogów ingerujących w sprawy państwowe. "Zwyczajnie respektują decyzję kraju wobec tego, co trzeba robić" - tłumaczył, dodając, że sam nigdy nie został wezwany przez rosyjskie władze w kwestii nierespektowania praw człowieka na Filipinach. "Zatem nie chcą ingerować, tak samo jak nie lubią i nie cierpią, gdy inne państwa ingerują w sprawy Rosji" - mówił we wtorek Sorreta.

Armia filipińska zaatakowała we wtorek pozycje zajmowane przez terrorystów w centrum Marawi na wyspie Mindanao, na południu Filipin. Ofensywa miała na celu pojmanie Isnilona Hapilona, wiernego Państwu Islamskiemu przywódcy ugrupowania Abu Sajaf. Za jego zatrzymanie Departament Stanu USA wyznaczył nagrodę w wysokości 5 mln dolarów.

Filipińskie władze od kilkudziesięciu lat walczą z muzułmańskimi rebeliantami na wyspie Mindanao; rozmowy pokojowe doprowadziły do ograniczenia przemocy. Zagrożeniem wciąż jednak pozostają małe, agresywne i radykalne grupy tworzące islamistyczną koalicję, którym przypisuje się m.in. odpowiedzialność za zamach w Davao we wrześniu ubiegłego roku, w którym zginęło 15 osób. W ostatnich miesiącach siły rządowe intensyfikują działania przeciwko rebeliantom. W zeszłym miesiącu w nalocie na górskie siedziby terrorystów zginęło 36 osób.

Abu Sajaf złożyło przysięgę wierności Państwu Islamskiemu; znane jest z brutalnych działań, szczególnie wobec cudzoziemców, m.in. zamachów bombowych, wymuszeń i porwań dla okupu. Od lat 70. XX wieku chce przekształcić południe Filipin w islamski kalifat.

Obserwatorzy zwracają także uwagę na to, że wprowadzenie stanu wojennego przywołuje Filipińczykom czasy dyktatora Ferdinanda Marcosa, który takim prawem objął kraj między 1972 a 1981 rokiem. Konstytucja z 1987 r., przyjęta po obaleniu Marcosa pozwala prezydentowi na wprowadzenie stanu wojennego "w przypadku inwazji, rebelii lub gdy wymaga tego bezpieczeństwo publiczne".

Rafał Tomański (PAP)