Polityka zagraniczna i nakłady na obronność – są tylko dwie kwestie, w których brytyjskie partie polityczne zgadzają się ze sobą.
Nie ma wielkiej przesady w słowach Theresy May, że czerwcowe wybory do Izby Gmin będą najważniejszymi dla obecnej generacji. Od tego, kto w nich zwycięży, zależy, jak będzie wyglądał proces wychodzenia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Ale stosunek do brexitu nie jest jedyną sprawą, która dzieli główne partie. Widać to w programach wyborczych opublikowanych w zeszłym tygodniu przez rządzącą Partię Konserwatywną oraz opozycyjne Partię Pracy i Liberalnych Demokratów. Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, która w wyborach w 2015 r. zajęła trzecie miejsce pod względem liczby głosów, po wygranym referendum w sprawie wyjścia z UE straciła rację bytu i nie liczy się w walce o mandaty.
Co z jednolitym rynkiem
Jeśli chodzi o brexit, konserwatyści utrzymują, że wyjście jest równoznaczne z opuszczeniem jednolitego rynku i unii celnej. Chcą zawrzeć nowe porozumienie z Unią, dotyczące m.in. wolnego handlu, które powinno być negocjowane równolegle z warunkami wyjścia. Ale torysi mówią też, że brak takiej umowy jest lepszy niż niekorzystna umowa. Rząd ma zdecydować, w których unijnych programach współpracy warto pozostać i do których warto się dokładać finansowo. Konserwatyści obiecują gwarantowanie praw dla obywateli UE już mieszkających w Wielkiej Brytanii i brytyjskich w UE, ale znaczące ograniczenie migracji z kontynentu. A także to, że obie izby parlamentu zagłosują nad warunkami brexitu uzgodnionymi w wyniku negocjacji.
Partia Pracy, która pod przywództwem Jeremy’ego Corbyna ma niejednoznaczny stosunek do wyjścia z UE, zapowiada, że akceptuje wynik referendum i chce zbudować nowe relacje z Unią, których sednem będą miejsca pracy i prawa pracownicze. Chce zastąpić przedstawione przez Theresę May priorytety negocjacyjne nowymi, w których kluczowe miejsce ma zajmować pozostanie w jednolitym rynku oraz unii celnej. Wyklucza opcję, by porozumienie z Unią nie zostało zawarte w ogóle. Laburzyści obiecują, że parlament będzie odgrywał istotną rolę w negocjacjach z Brukselą, unijne przepisy dotyczące praw pracowniczych, równości, praw konsumenckich czy ochrony środowiska pozostaną w mocy. Gwarantują prawa dla obywateli UE w Wielkiej Brytanii i brytyjskich w UE.
Stop migracji?
Najbardziej prounijni są Liberalni Demokraci. Obiecują przeprowadzenie drugiego referendum po zakończeniu negocjacji z Brukselą, w którym jedną z możliwości będzie rezygnacja z brexitu (co wymagałoby zgody wszystkich państw UE). Priorytetem w negocjacjach ma być pozostanie w jednolitym rynku i unii celnej. Chcą utrzymania swobodnego przepływu osób i gotowi są jednostronnie zagwarantować prawa imigrantów z państw UE już żyjących w Wielkiej Brytanii.
Kwestią blisko powiązaną z brexitem jest imigracja, która przyczyniła się do tego, że większość Brytyjczyków opowiedziała się za opuszczeniem Unii. Konserwatyści zapowiadają zmniejszenie liczby imigrantów poniżej poziomu 100 tys. osób rocznie, wliczając w to zagranicznych studentów. Chcą ograniczyć wszystkie kanały imigracji spoza UE, utrzymując jednak gotowość udzielania azylu i schronienia osobom dotkniętym konfliktami czy prześladowaniami. Laburzyści mówią, że nie będą wyznaczać odgórnych limitów migracji i nie chcą robić z imigrantów kozłów ofiarnych, gdyż dobrze prowadzona polityka w tej dziedzinie przynosi krajowi korzyści. Nie zamierzają wliczać studentów do migracyjnych statystyk, ale będą walczyć z fikcyjnymi szkołami, które służą tylko dawaniu prawa pobytu w Wielkiej Brytanii. Liberalni Demokraci oprócz wspomnianego już utrzymania swobodnego przepływu osób z UE zamierzają akcentować pozytywne aspekty migracji i zapowiadają udzielenie schronienia w ciągu najbliższych pięciu lat 50 tys. Syryjczyków.
Nie tylko podatki
Sprawami równie kluczowymi, co brexit, są gospodarka i podatki. Konserwatyści już wcześniej zarzucili plan zrównoważenia budżetu do 2020 r. Teraz obowiązującą datą jest 2025 r. Zapowiadają zwiększenie wydatków na badania i rozwój, by wynosiły co najmniej 2,4 proc. PKB, podniesienie do 2020 r. kwoty wolnej od podatku do 12,5 tys. funtów oraz progu, od którego obowiązuje wyższa stawka podatkowa, z 33,5 tys. do 50 tys. funtów, podniesienie płacy minimalnej do 60 proc. mediany wynagrodzenia i obniżenie stawki podatku płaconej przez przedsiębiorstwa do 17 proc. Proponują także dodatkowe obciążenia finansowe dla firm zatrudniających imigrantów zarobkowych.
Renacjonalizacja
Kluczowym elementem gospodarczego programu laburzystów jest renacjonalizacja. Postulują oni przejęcie przez państwo kontroli nad przewoźnikami kolejowymi, dystrybutorami energii oraz wody, a także nad niedawno sprywatyzowaną pocztą. Nie są to hasła oderwane od rzeczywistości, bo według sondaży upaństwowienie kolei i odgórne limity cen biletów popiera prawie 60 proc. Brytyjczyków. Lewica chce powołania państwowego banku, z którego byłyby finansowane inwestycje w badania i rozwój oraz infrastrukturę. Zwiększone wydatki mają być zbilansowane wyższymi wpływami podatkowymi. Osoby zarabiające ponad 80 tys. funtów rocznie miałyby być objęte 45-proc. stawką (teraz 40 proc.), a powyżej 123 tys. – przywróconą stawką 50-proc. Laburzyści chcą podwyższyć podatek od przedsiębiorstw, ale tak, by nadal stawka była niższa niż w innych państwach wysoko rozwiniętych, za to wprowadzić niższą stawkę dla małych firm. Zapowiadają też podniesienie do 2020 r. płacy minimalnej do 10 funtów za godzinę.
Liberalni Demokraci zamierzają wspomóc brytyjską gospodarkę potężnym, wartym 100 mld funtów pakietem inwestycyjnym, choć nie wyjaśniają, skąd miałyby pochodzić te pieniądze. I wprowadzić zasadę, że po zrównoważeniu budżetu rząd mógłby pożyczać pieniądze tylko na inwestycje. Zapowiadają podniesienie podatków o 1 pkt proc. z przeznaczeniem na służby publiczne, zwłaszcza na opiekę zdrowotną, oraz cofnięcie wprowadzonych w ostatnich latach obniżek stawek CIT, podatku od zysków kapitałowych oraz ulg podatkowych dla małżeństw.
Jedną z nielicznych dziedzin, w których wszystkie partie mniej więcej się zgadzają, są sprawy zagraniczne i obronność. Aktywne członkostwo w ONZ i NATO jest sprawą bezdyskusyjną, tak jak zobowiązanie, by na obronność przeznaczać co najmniej 2 proc. PKB, a konserwatyści dodają, że wzrost wydatków musi być minimum o 0,5 pkt proc. wyższy niż poziom inflacji. Ale to raczej nie postulaty w kwestii obronności przesądzą o tym, na kogo Brytyjczycy oddadzą głos 8 czerwca.
Konserwatyści liczą na powtórkę z 1983 r.
Choć według sondaży przeprowadzonych po tym, jak w ubiegłym tygodniu trzy główne partie przedstawiły swoje programy wyborcze, przewaga konserwatystów nad Partią Pracy spada, to nadal jest ona na tyle duża, że praktycznie wyklucza niespodziankę. Wygląda zatem na to, że decyzja Theresy May o rozpisaniu przedterminowych wyborów była słuszna, a brytyjska premier będzie mieć w nowej Izbie Gmin tak komfortową większość, jakiej od dawna nie miał żaden z jej poprzedników.
W opublikowanym wczoraj badaniu ośrodka Survation poparcie dla Partii Konserwatywnej zadeklarowało 43 proc. badanych, dla Partii Pracy – 34 proc. i, nie licząc zupełnie pojedynczych sondaży, jest to najmniejsza różnica między obydwoma ugrupowaniami od jesieni zeszłego roku. Na Liberalnych Demokratów zamierza przy tym głosować 8 proc. pytanych, a na Partię Niepodległości Zjednoczonego Królestwa – 4 proc. W innym sondażu tego samego ośrodka dla „Mail on Sunday” konserwatyści dostali 46 proc., a laburzyści – 34 proc., zaś według YouGov dla „Sunday Timesa” odsetek poparcia dla obu partii wyniósł odpowiednio 44 i 35 proc.
Biorąc pod uwagę, że jeszcze w pierwszej połowie maja konserwatyści stale utrzymywali przewagę 18–20 pkt proc., zmiana jest zauważalna. Nie wydaje się jednak, by nastąpiło odwrócenie trendu; raczej jest to chwilowy skok laburzystów związany z prezentacją programu. Theresa May zdaniem Brytyjczyków nadal zdecydowanie bardziej nadaje się do rządzenia krajem niż Jeremy Corbyn, a konserwatyści są postrzegani jako partia, która lepiej zadba o brytyjskie interesy w rozmowach o warunkach wyjścia z UE i ma większe kompetencje w sprawach gospodarczych.
Trzeba też pamiętać, że w obowiązującej w Wielkiej Brytanii większościowej ordynacji wyborczej sondażowe poparcie nie przekłada się w prosty sposób na liczbę mandatów. A symulacje rozkładu miejsc z punktu widzenia konserwatystów nadal wyglądają bardzo pomyślnie. W chwili rozwiązania Izby Gmin mieli oni 330 deputowanych na 650 miejsc, tymczasem teraz mogą liczyć na 391–394 mandaty. Stan posiadania laburzystów spadnie z 229 miejsc obecnie do 179–184. Po raz ostatni tak dużą przewagę miał laburzysta Tony Blair, gdy w 2001 r. po raz drugi wygrywał wybory (413 na 659 miejsc), a spośród premierów z Partii Konserwatywnej – Margaret Thatcher w 1983 r. (397 na 650 mandatów).