Na razie w starciu z populistami Stary Kontynent wygrywa 2:0. Wynik ten jednak może wkrótce ulec zmianie. Na niekorzyść.
Marine Le Pen na razie nie zamieszka w Pałacu Elizejskim, co nie znaczy, że jej Front Narodowy odniosł porażkę. Za miesiąc odbędą się wybory parlamentarne, przed którymi sondaże są dla skrajnej prawicy łaskawe, dając ugrupowaniu ponad 20 proc. poparcia. Pewne jest, że w nowym Zgromadzeniu Narodowym partia Le Pen zwiększy swój stan posiadania. Nad Sekwaną wybory parlamentarne odbywają się w dwóch turach, co zabezpiecza system polityczny przed napływem polityków o ekstremalnych poglądach. To dlatego, choć Front Narodowy w 2012 r. uzyskał 13,6 proc. głosów, przełożyło się to na zaledwie dwa mandaty w 577-osobowym Zgromadzeniu.
Włoska elekcja
Z punktu widzenia Europy najważniejsze mogą być jednak wybory, co do których nie ma nawet pewności, czy odbędą się w tym roku. Chodzi o Włochy, gdzie kadencja obecnego parlamentu upływa wiosną 2018 r. Część włoskich polityków chciałaby jednak, żeby odbyły się wcześniej. To przede wszystkim populiści z Ruchu Pięciu Gwiazd i Ligi Północnej. Notowania tego pierwszego ugrupowania od dłuższego czasu utrzymują się na wysokim poziomie, przekraczając często 30 proc. Swego czasu przyspieszonych wyborów chciał też były premier Matteo Renzi.
We Włoszech to prezydent może rozwiązać parlament. Głowa państwa sięga po ten instrument jednak dopiero wtedy, gdy nie ma szans na utworzenie nawet nieznacznej większości parlamentarnej – co teraz, pomimo rozłamu na lewicy, nie jest problemem. Co więcej, rządząca centrolewica chce kupić sobie trochę czasu na podreperowanie notowań. Niedawno fotel przewodniczącego Partii Demokratycznej zajął ponownie Renzi, który być może liczy na to, że po krótkiej przerwie od polityki, na którą udał się w wyniku dymisji w grudniu 2016 r., uda mu się dostać wyborczy bonus za „efekt nowości”.
Kwestię wcześniejszych wyborów komplikuje to, że Włochy obecnie nie mają ordynacji wyborczej. Poprzednia, opracowana przez rząd Renziego, została mocno podkopana przez Sąd Konstytucyjny, który zakwestionował część jej zapisów. Zresztą i tak nie cieszyła się wielkim entuzjazmem nawet we własnej partii, skoro stała się przyczyną rozłamu i odejścia z niej grupy posłów z byłym premierem Massimem D’Alemą na czele.
Jedno jest pewne: nowa ordynacja będzie kładła większy nacisk na proporcjonalność i zostanie pozbawiona systemu gwarantowanej większości, który wprowadziła poprzednia reforma. To zmniejsza ryzyko, że Ruch Pięciu Gwiazd mógłby rządzić samodzielnie.
Czeskie ANO
Ciekawie prezentuje się też sytuacja w Czechach, gdzie duże szanse na zwycięstwo w październikowych wyborach parlamentarnych ma antyestablishmentowe ugrupowanie ANO (co znaczy po czesku „tak”, a jednocześnie jest skrótem nazwy Akcja Niezadowolonych Obywateli), założone przez biznesmena Andreja Babiša, drugiego pod względem majątku obywatela Czech. Babiš obecnie pełni funkcję ministra finansów, a jego ugrupowanie tworzy koalicję z socjaldemokratami premiera Bohuslava Sobotki oraz trzecim, najmniejszym partnerem – chrześcijańskimi demokratami.
Nie jest jednak pewne, czy Czesi nie udadzą się do urn wcześniej. W sondażach ANO oscyluje bowiem wokół 30 proc. poparcia, podczas gdy socjaldemokraci mają niewiele ponad 10 proc. W związku z tym szukają sposobu, aby podminować poparcie dla Babiša. Biznesmen jest podejrzewany m.in. o nielegalne przyjmowanie dotacji unijnych, co Sobotka chce wykorzystać do pozbawienia go głosów. Kilka dni temu zagroził dymisją całego rządu. Jak mówił, nie widział innego sposobu na odsunięcie nieuczciwego miliardera od władzy. Ostatecznie jednak wycofał się z tego manewru.
Kolejne antyestablishmentowe ugrupowanie u władzy w regionie – w dodatku którego lider, pełniąc funkcję rządową, straszył falą migrantów – może budzić obawy na zachodzie Europy. Ale populizm w wydaniu Babiša jest co najmniej nietypowy. ANO w Parlamencie Europejskim należy do frakcji liberałów, a pod rządami z jej udziałem Czechy mają nadwyżkę budżetową, najniższe od lat bezrobocie, a na koncie – udane działania mające na celu walkę z unikaniem podatków.
Stabilne Niemcy
Uspokajające sygnały dochodzą za to z Niemiec, gdzie obawiano się sukcesu skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec. Tymczasem ugrupowanie od trzech miesięcy nie może przebić w sondażach bariery 10 proc. poparcia, a z przewodniczenia zrezygnowała Frauke Petry. Spokojniej może spać Angela Merkel, której po trzech kadencjach wróżono koniec kariery na stanowisku kanclerza. Zdetronizować miał ją nowy lider SPD Martin Schulz, były przewodniczący europarlamentu, którego wybór zapewnił partii kopniaka w sondażach. Tymczasem chrześcijańscy demokraci wygrali w niedzielę wybory w Szlezwiku-Holsztynie i są na dobrej drodze, żeby zwyciężyć w nadchodzący weekend w elekcji w Nadrenii Północnej-Westfalii, rządzonej przez socjaldemokratów od 2010 r.
Konserwatywni Anglicy
Ciekawie zapowiadają się też przyspieszone wybory w Wielkiej Brytanii. Jeśli wierzyć sondażom i brytyjskim komentatorom, konserwatyści pod przywództwem Theresy May pójdą w nich po najwyższe od lat zwycięstwo wyborcze. Decyduje o tym nie tyle siła torysów, co słabość głównego oponenta, czyli Partii Pracy.
Brexit mocno podzielił partię, która od dłuższego czasu nie jest w stanie sformułować spójnego przekazu w najważniejszych sprawach, jak Europa czy wolny rynek. Sytuacja pod zarządem Jeremy’ego Corbyna jest na tyle niepokojąca, że w ostatnich wywiadach nad perspektywą powrotu do czynnej polityki zaczął się zastanawiać były premier Tony Blair.