Dwie łyżki prawdziwych informacji, pół szklanki wiarygodności, szczypta kłamstwa. Całość mieszać w mediach społecznościowych, aż powstanie chaos. Gotowe. Atak Bartłomieja Misiewicza na rodzinę gen. Waldemara Skrzypczaka. Histeria dotycząca gwałtu uchodźców na rosyjskiej imigrantce w Niemczech. Wywiady z dowódcami Wojska Polskiego. Pierwsze szkolenie podstawowe Obrony Terytorialnej dopiero w maju. Marsze faszystów na Łotwie. Ten luźny zbiór informacji w pewnej części związanej z wojskiem łączy to, że nie są prawdziwe. Niektórzy nazywają to dezinformacją, inni wolą określenie fake news, czyli po prostu fałszywe wiadomości. Fejki.
Przepis na dobrą dezinformację nie jest prosty. Prawdziwe arcydzieła, podobne do dobrych dań w restauracjach nagradzanych gwiazdkami Michelina, potrafią przyrządzać tylko fachowcy najwyższej klasy. I nie chodzi tu o takie drobiazgi, jak błędy dziennikarzy czy słowa polityków, którzy mniej lub bardziej świadomie publicznie wprowadzają swoich rozmówców w błąd. To można porównać z jedzonym w pośpiechu fast foodem. Czasem zjadliwe, czasem nie, ale nie ma powodu się tym dłużej zajmować. Nie porównujmy takich posiłków z daniami serwowanymi przez mistrzów. Dlatego termin „dezinformacja” na potrzeby tego tekstu będzie używany przede wszystkim do określenia operacji wojskowych bądź związanych ze służbami specjalnymi. „Dezinformacja to zmanipulowana informacja, która ma wpływać na opinię publiczną” – wyjaśniała w zwięzły sposób doktor Jolanta Darczewska z Ośrodka Studiów Wschodnich na łamach miesięcznika „Polska Zbrojna”.
Warto pamiętać, że ten termin, robiący w Polsce zawrotną karierę, jest częścią większej całości, jaką jest wojna informacyjna. – To walka o umysły, w której używa się różnych narzędzi. Arsenał środków jest szeroki. Obejmuje to, co jest nazywane influencing people, czyli wpływaniem na ludzi. Może to dotyczyć osób mających wpływ na innych w swoim środowisku, może to być zmasowana propaganda, a może też być bardziej subtelna dezinformacja – tłumaczy Ryszard Szpyra, profesor z Akademii Sztuki Wojennej. Znaczenie tego rodzaju walki rośnie z powodu rosnącego dostępu wielkich mas ludzi do informacji. Jak wiadomo, wojny, podobnie jak inne dziedziny naszego życia, zmieniają się w zależności od dostępnych technologii i cywilizacyjnej ewolucji.
Dlatego te obecne w tak dużym stopniu będą się toczyć – a właściwie już się toczą – w cyberprzestrzeni. I co ważne, zasadniczo będą w nich brać udział wszyscy. Wszyscy podłączeni do sieci. Klasyk teorii wojny Carl von Clausewitz, twierdził, że by wygrać konflikt, trzeba pokonać armię przeciwnika, zająć jego terytorium i złamać wolę walki. – Wydaje się, że dzisiaj najbardziej istotne jest właśnie to złamanie. Bo w ten sposób można narzucić przeciwnikowi swoją wolę nawet bez zajmowania terytorium czy zabijania – tłumaczy z kolei pułkownik rezerwy doktor Dariusz Kryszk, który od lat zajmuje się wojskowym PR-em.
Podstawowe zasady dezinformacyjnego pichcenia
Załóżmy więc, że jesteśmy widzami czy wręcz bierzemy udział w konkursie kulinarnym na przyrządzenie dobrego dania dezinformacyjnego, walki o to, by określona narracja została uznana za najsmaczniejszą. Taką, która nam odpowiada najbardziej i którą wybieramy spośród różnych innych narracji. Jednym słowem: prawdziwą.
Kiedy wybieramy dobrą restaurację, często najpierw zasięgamy opinii innych, a potem bardzo istotne jest pierwsze wrażenie. Podobnie jest z portalami informacyjnymi – w tym wypadku chodzi o wiarygodność, opinię, jaką mamy o danym miejscu w sieci. By skutecznie przemycić informację nieprawdziwą, trzeba zbudować reputację. I tak dobry kucharz dezinformacji będzie dbał o to, by zdecydowana większość informacji podawanych przez niego była prawdziwa. – Jeśli jest to np. portal, który podaje informacje z innych źródeł w sieci, to na dziesięć informacji dziewięć będzie prawdziwych, a jedna fałszywa – mówi mi polski oficer zajmujący się monitorowaniem podobnych sytuacji. Jeśli w takim miejscu będą tylko wiadomości z gruntu kłamliwe, nikt nie będzie w nie wierzył. Drugą zasadą jest to, że większość przyrządzanego dania musi być prawdziwa. Na przykład do informacji, że podczas wojny na Krymie Ukraińcy zabijają niewinnych cywili, załączano zdjęcie ofiar z wojny w Syrii.
I tak na jednym z portali można przeczytać taką informację (pisownia oryginalna): „Nowy Szef Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych gen. dyw. Sławomir Wojciechowski był dziś gościem Roberta Mazurka w »Porannej rozmowie« w RMF FM i pytany przez słuchaczy o obecności wojsk USA w Polsce. – Od samego początku mówiłem, że polscy podatnicy, zapłacą za amerykańską iluzoryczną obecność wojskową w Polsce jak za zboże, hamując finansowanie rozwoju własnej armii, osłabiając ją i uzależniając od innych. Wojska USA w Polsce, to nie jest dowód partnerstwa, ale naszego wasalizmu i słabości – stwierdził gen. dyw. Sławomir Wojciechowski”. To danie warto rozebrać na czynniki pierwsze. Po pierwsze, ta informacja znalazła się obok informacji prawdziwych: źródło wydaje się wiarygodne, otoczenie nie jest podejrzane, restauracja ma przyzwoity wystrój. Po drugie, większość składników tej informacji jest prawdziwa. Mazurek to ceniony dziennikarz, który przeprowadza wywiady dla RMF FM i dla DGP. Generał Sławomir Wojciechowski niedawno został dowódcą operacyjnym. Zgniłym jajem są w tym wypadku słowa, których generał nigdy nie wypowiedział i których w obecnych realiach geopolitycznych żaden polski oficer będący w służbie nie uznałby za roztropne. Mimo to zaczęły one żyć własnym życiem i na krótko uwierzyła w nie nawet część osób, które bezpieczeństwem i szeroko rozumianą obronnością zajmują się zawodowo. Kucharz stworzył dobre danie.
Innym sposobem, by ukryć nieco nadpsute składniki, jest po prostu ich mnogość albo polanie wszystkiego sosem. Tak o tego rodzaju daniach dezinformacyjnych serwowanych przez propagandę rosyjską opowiadał nam Janis Saris, dyrektor Centrum Eksperckiego Komunikacji Strategicznej NATO w Rydze. – Używa się m.in. techniki mgły informacyjnej. Czyli tworzenie fałszywych hipotez, teorii spiskowych. Nie po to, by w nie uwierzono, ale by wszystko uczynić mniej wiarygodnym. Podobnie jak w przypadku prawdziwej mgły, w mgle informacyjnej także łatwo stracić orientację. Dobrym przykładem tej taktyki były działania Kremla po zestrzelenie samolotu MH17 nad Ukrainą. Rosjanie, oskarżeni o doprowadzenie do tej tragedii, wypuścili ponad 20 różnych teorii, jak mogło do tego dojść. I to zaciemniało obraz – tłumaczył ekspert.
Wreszcie pichcąc dezinformację, nie można zapomnieć o pewnej sezonowości. Koneser wie, kiedy się jada szparagi i w którym momencie można popijać wino beaujolais nouveau. Trzeba mieć wyczucie czasu charakteryzujące największych profesjonalistów. Swego rodzaju mistrzostwem w tej dziedzinie było stworzenie fałszywej wiadomości, rzekomo napisanej na jednym z portali społecznościowych przez Bartłomieja Misiewicza, wówczas jeszcze rzecznika MON i szefa gabinetu politycznego ministra Antoniego Macierewicza. Post o gen. Waldemarze Skrzypczaku był ordynarną fałszywką: „Był skażony genetycznie: ojciec oficer, dziadek oficer, pradziadek służył w carskiej armii. Dzisiaj złożyłem skargę do MON w sprawie pozbawienia stopnia generalskiego Waldemara Skrzypczaka”. Ten wpis pojawił się kilkadziesiąt godzin po tym, gdy były wojskowy w ostrych słowach skrytykował na antenie TVN24 oddawanie wojskowych honorów Misiewiczowi i uznał, że w armii nadawałby się on co najwyżej do kuchni. Było to doskonałe wykorzystanie składników, które akurat są pod ręką, i wyczucie tego, że ten konflikt będzie medialny.
Tutaj dochodzimy do kolejnego zjawiska. To, co dzisiaj ma w kuchni tylko jeden szef, jutro będzie wszędzie. Naśladownictwo, rozprzestrzenianie się podobnych zachowań jest w każdej dziedzinie naszego życia popularne. Także w pichceniu dezinformacji. Tak więc jeśli dobry kucharz przygotuje smaczne danie, to inne restauracje będą chciały je również zaserwować. Tak było np. w przypadku portalu Oko.Press, który opublikował sfałszowany wpis Misiewicza. „To już krążyło po internecie i wiele osób podawało sobie ten wpis zupełnie na serio, uznałem, że jest prawdziwy, i postanowiłem opublikować tekst na jego temat” – tłumaczył się dziennikarz serwisu w branżowym portalu Wirtualne Media.
Żeby nie dostać skrętu kiszek
Oczywiście sztuka gotowania jest o wiele bardziej skomplikowana, tu uchyliliśmy tylko rąbka tajemnicy. Tak jak znakomity kucharz pragnie nas zaskakiwać ucztą dla podniebienia, tak też m.in. rosyjskie służby będą chciały wpływać na nasz dyskurs publiczny w ciągle nowy sposób. Dlatego zawczasu warto zadbać o to, by się nie nabawić skrętu kiszek, i do tego posiłku odpowiednio przygotować. – Najważniejsze, by zadawać sobie proste pytanie: kto na danej informacji zyskuje, a kto poniesie straty, np. wizerunkowe. Wtedy można próbować ocenić, kto jest twórcą danej informacji – wyjaśnia płk Dariusz Kryszk.
– Dezinformacji można podlegać na czterech poziomach. Jako pojedynczy człowiek, jako firma bądź instytucja, jako państwo i jako cywilizacja – tłumaczy prof. Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta RP zajmujący się m.in. cyberbezpieczeństwem. Jak się bronić? – Pojedynczy człowiek powinien zmniejszyć przeciążenie informacyjne: znaleźć wiarygodne źródła informacji i nabyć elementarne umiejętności analizy krytycznej. A to wbrew pozorom wcale nie jest proste. Psychologia wskazuje, że myślenie krytyczne zużywa więcej zasobów umysłu niż myślenie prostolinijne. Zapytanie, czy to jest prawda, wymaga pracochłonnej weryfikacji informacji. Często ta weryfikacja jest nie tylko pracochłonna, ale też bolesna. Może się okazać, że nie jesteśmy aż tak rozsądni, jak nam się wydawało – tłumaczy Zybertowicz. Trzeba więc wiedzieć, co się wkłada do „garnka” swojego umysłu. Zacząć od kwestii podstawowych, np. oglądając filmy czy zdjęcia w portalach społecznościowych dotyczące rzekomo aktualnych wydarzeń, warto sprawdzać, gdzie i kiedy naprawdę powstały. I wtedy może się okazać, że demonstracja popierająca aneksję Krymu przez Rosję jest tak naprawdę zdjęciem pochodu pierwszomajowego we Włoszech zrobionym kilka miesięcy wcześniej.
Oczywiście na poziomie instytucji czy państwa bronienie się przed dezinformacją jest znacznie bardziej skomplikowane, ale tutaj wypada nam mieć po prostu nadzieję, że odpowiednie instytucje o to dbają. Frapujące jest to, co socjolog mówi o poziomie rozwoju cywilizacyjnego. Jego zdaniem powinniśmy wprowadzić swego rodzaju moratorium technologiczne, podobnie jak w przypadku broni atomowej. Tak jak kraje ją posiadające umówiły się, że nie będą jej rozprzestrzeniać, tak ludzkość powinna zawrzeć umowę, by nie rozwijać zbyt szybko nowych technologii. Ponieważ na razie nie potrafimy sobie poradzić z tymi, którymi już dysponujemy. Inaczej przeciążenie informacyjne doprowadzi do upadku demokracji i wzrostu przemocy na masową skalę. Prognoza ponura, miejmy nadzieję nieprawdziwa.
Kończąc naszą krótką książkę kucharską, wróć, proszę, drogi adepcie trudnej sztuki kulinarnej dezinformacji, na początek tego wywodu. Przypomnę go z prośbą o uważne przeczytanie: „Atak Bartłomieja Misiewicza na rodzinę gen. Waldemara Skrzypczaka. Histeria dotycząca gwałtu uchodźców na rosyjskiej imigrantce w Niemczech. Wywiady z dowódcami Wojska Polskiego. Pierwsze szkolenie podstawowe Obrony Terytorialnej dopiero w maju. Marsze faszystów na Łotwie.
Ten luźny zbiór informacji w pewnej części związanej z wojskiem łączy to, że nie są prawdziwe”.
Otóż wbrew temu, co zostało napisane, informacja o tym, że pierwsze szkolenie OT odbędzie się w maju, jest prawdziwa. Jednak wrzucona między te nieprawdziwe może nam umknąć lub ujść za fałszywkę. Na takiej samej zasadzie działa dezinformacja: w sosie prawdziwych doniesień trafiają do nas także kłamstwa. Dlatego warto bardzo dokładnie sprawdzać to, co się konsumuje.
Zapytanie, czy to jest prawda, wymaga weryfikacji informacji. Często jest ona nie tylko pracochłonna, ale też bolesna. Może się okazać, że nie jesteśmy aż tak rozsądni, jak nam się wydawało – tłumaczy prof. Andrzej Zybertowicz