Czym jest fake news? Zmanipulowanym kłamstwem noszącym pozory prawdziwości. Czym jest fejk rząd? Bytem konstytucyjnym, który debatę spycha w rejony, gdzie prawda nie ma znaczenia, a politykę opiera nie na faktach, lecz na interpretacjach
Pod koniec marca Sejm debatuje nad wotum nieufności złożonym przez opozycję wobec ministra środowiska Jana Szyszki. Na mównicę wchodzi premier Beata Szydło. Zaczyna: „Wniosek, o którym dziś rozmawiamy, powstał pod wpływem chwili, gdy posłowie Platformy odkryli w internecie zdjęcie wiewiórki, której rzekomo minister Szyszko wyciął drzewo. Zmyślona historia wiewiórki bez domu szybko okazała się fake newsem”.
Posłów w sali plenarnej niewielu, ale w ławach koalicji rozlegają się oklaski. Premier przechodzi do swojej ulubionej argumentacji, czyli wyciągania wpadek koalicji Platforma-PSL. Jest celna i złośliwa, punktuje opozycję i chwali swojego ministra. Zwykła, trochę nudnawa polityczna batalia, o tyle nieistotna, że zwycięzca znany jest już przed rozpoczęciem.
Trzy zdania przykuwają jednak uwagę. Jedyne trzy, które odnoszą się merytorycznie do sprawy, czyli przygotowanej przez ministra środowiska ustawy pozwalającej na wycinanie drzew na własnych działkach. Beata Szydło mówi: „Od kilku tygodni opozycja podsyca histerię dotyczącą rzekomej masowej wycinki drzew. (...) Dzisiaj słyszymy, że danie Polakom prawa do decydowania o drzewach na swoich działkach jest strasznym zamachem na przyrodę w Polsce. (...) Dziś kłamliwie alarmujecie, że polskie lasy są zagrożone, a tak naprawdę doskonale wiecie, że nowe przepisy dotyczą tylko prywatnych działek i prawa Polaków do decydowania, co dzieje się w ich ogródku”.
Co oznacza użyte przez premier Szydło wyrażenie „rzekoma masowa wycinka”? Czy te wszystkie drzewa, które zniknęły po 1 stycznia 2017 r. z ulic, miast i prywatnych działek, tak naprawdę rosną sobie w najlepsze, a tylko my daliśmy się omamić kłamliwej opozycji? A może wycinka nie jest masowa? Rzeczywiście, jeśli równać do wszystkich drzew rosnących w kraju, promil byłby to niezauważalny, ale może racjonalniej byłoby to odnosić do drzew w miastach, tam, gdzie cięto najbardziej? A zwrot „nowe przepisy dotyczą tylko prywatnych działek”? To oczywiste, że nie państwowych, ale przecież to deweloperzy i firmy najwięcej na tych przepisach skorzystały. To one w końcu ogołociły działki pod budownictwo, czego wcześniej zrobić nie mogły, to one wycięły prywatne lasy, by teraz móc te tereny sprzedać. Nie widzieliśmy tego, co widzieliśmy?
Stop. Możemy tak ciągnąć i ciągnąć, szukać, argumentować i rozkładać sprawę na czynniki pierwsze, ale nie idźmy tą drogą. O to właśnie w tej metodzie debatowania chodzi – byśmy próbowali racjonalizować tam, gdzie racjonalności znaleźć nie można. W rejonach, gdzie prawda nie ma znaczenia, zawsze polegniemy.
Poza faktami
Ciekawe, czy państwo jesteście sobie to w stanie wyobrazić: merytoryczną rozmowę z ministrem środowiska Janem Szyszką o obowiązującym od 1 stycznia 2017 r. prawie. Albo z Antonim Macierewiczem o powodach odejść generałów z armii. Strony siadają naprzeciwko i merytorycznie, w oparciu o twarde dane, fakty i za pomocą argumentów prowadzą spór. Przecież ludzie tak dyskutują. Nawet publicznie.
Trudne, co? Bo jeśli tylko rozmówcy ministrów zostaną przez nich zdiagnozowani jako przeciwnicy polityczni, momentalnie zostaną wypchnięci ze sfery faktów. Ani danych, ani faktów nie będzie, bo nie mają tu znaczenia. Lewackie oszołomstwo, sponsorowani przez zagranicę ekolodzy, antypolski element, sługusy Putina, czynnik antypatriotyczny, zdrajcy narodu – lista inwektyw jest nieograniczona. Pojawią się nie dlatego, że ministrowie faktów nie znają. To przemyślana metoda.
W polityce to wielka umiejętność: określić samodzielnie pole walki, ustalić zasady i wciągnąć przeciwnika w konflikt na własnych zasadach. Kazać mu bić się tam, gdzie ani nie jest doświadczony, ani skuteczny. Gdzie jego umiejętności i sprawdzone metody na nic się zdadzą. Ponieważ na poziomie faktów i twardych danych Prawo i Sprawiedliwość nigdy nie czuło się najlepiej, wymyśliło fortel w swojej prostocie genialny: przeniesiemy debatę tam, gdzie fakty i dane nie mają znaczenia. Nie będziemy rozmawiać o prawdzie, tylko o interpretacjach.
Jak boleśnie to jest skuteczne, widzimy na co dzień. Nie można było zrobić z Trybunałem Konstytucyjnym tego, co zrobiliśmy? Przecież są profesorowie, którzy mówią, że mamy rację. Że po jednej stronie jest tysiąc supergwiazd z Realu Madryt, a po drugiej czterech cherlawych gości z okręgówki? Cóż z tego, przecież widać jak na dłoni, że są między nimi interpretacyjne różnice. W bitwie o stanowisko przewodniczącego Rady Europy przegraliśmy 27:1? Nieprawda, odnieśliśmy zwycięstwo moralne, podnieśliśmy głowę, nasi oponenci nawet nie rozumieją, o czym mówimy, tak bardzo zatracili patriotyczną perspektywę. Reforma edukacji jest nieprzygotowana? Nieprawda, wszystko dopięliśmy na ostatni guzik, poza tym wiadomo, że tak naprawdę burzą się tylko słabi nauczyciele, którzy boją się o miejsca pracy. Ci dobrzy rozumieją nasze cele i w pełni się z nimi solidaryzują. (A, tu was mamy, nawet nie pamiętacie, co to słowo oznacza!).
Opozycja sromotnie przegrywa, bo nie rozumie tej gry. To nie jej zasady, tu PiS jest prawdziwym królem. Cóż z tego, że obiektywne dane oceniają nasz system edukacji całkiem dobrze, cóż, że nasi gimnazjaliści w międzynarodowych badaniach PISA osiągają świetnie wyniki i poprawiają je w kolejnych edycjach. PiS śmieje się w twarz, bo jeśli wyciągnie nieudolnych nauczycieli i na wizji pomacha nimi przed nosem, PISA nic nie znaczy. Żyjemy w czasach fake newsów, informacje muszą nosić pozory wiarygodności, a nie być wiarygodne.
Owe „pozory” to dla tak prowadzonej polityki słowo klucz. Ważne jest tylko, jak sprawa wygląda, nie co jest jej sednem. Jak ją można opowiedzieć, jaką narzucić narrację. Wicepremier Mateusz Morawiecki opowiada z kamienną twarzą banialuki o elektromobilności i polskim samochodzie elektrycznym, bo dobrze brzmią, a nie dlatego, że ma gotowy plan. Gdyby miał plan, zestawiłyby dwie liczby: 5 mld dol. Tesli przeznaczone na budowę samochodów elektrycznych i 10 mln zł, którymi dysponuje polska spółka ElectroMobility Poland odpowiadająca za ten projekt. Ale zestawiać nie musi, bo on nie w takiej rzeczywistości się porusza. On politykę uprawia tam, gdzie „Polak przecież nie gorszy”. Realizować nic nie musi, wystarczy, że chce.
Zwycięzca jest tylko jeden
Och, gdyby nasz minister obrony okazał się wariatem. Gdyby niezależne konsylium autorytetów medycznych stwierdziło, że jednak bez leków się nie obejdzie, a stan pacjenta wymaga hospitalizacji w zamknięciu. O ileż byłoby prościej. Niestety, Antoni Macierewicz wariatem nie jest, on wszystko, co mówi i robi, robi na chłodno. Komisję Badania Wypadków Lotniczych wysłał na smoleńską orbitę, generałów, którzy nie składają mu hołdu pruskiego, kosi maszynowo, a Bartłomieja Misiewicza otacza względami należnymi marszałkowi. I jak z nim dyskutować? Jak wciągnąć do debaty, jak przekonać do samorefleksji? On działa w rejonach, w których zawsze będzie zwycięzcą, bo zwycięzcę ogłasza tylko on.
Gdy w 2012 r. Donald Tusk zapowiedział, że zamierza zabrać z otwartych funduszy emerytalnych 150 mln zł oszczędności, które Polacy odłożyli na emerytury, w kraju odbyła się jedna z najciekawszych i najbardziej merytorycznych debat ostatnich 25 lat. Ekonomiści, politycy, przedsiębiorcy, menedżerowie, publicyści dyskutowali o systemie emerytalnym, jego błędach i zaletach. Analizowali wpływ OFE na budżet państwa, gospodarkę i giełdę. Kłócili się o politykę społeczną i regulacje prawne. Podnosili kwestię zaufania do państwa i wpływ zmian na skłonność obywateli do oszczędzania. Rząd zrobił, co zapowiedział, ale nim zdecydował, wiele sensownych argumentów – z obu stron – padło. Dziś taka debata by się nie odbyła. Nie dlatego, że ekonomiści, przedsiębiorcy czy menedżerowie baliby się wypowiedzieć, nie dlatego, że nagle stracili zainteresowanie tematem. Każdy, kto miałby inne zdanie niż rząd, ledwie otworzyłby usta, zostałby oznakowany. W ten sposób rząd przesunąłby batalię tam, gdzie czuje się najlepiej – poza fakty. A polemiści szybko straciliby chęć do rozmowy. Jak to działa w praktyce, widzieliśmy na przykładzie reformy edukacji i likwidacji gimnazjów.
Nadzieja w nudzie
Dwa terminy, które ostatnio zrobiły największą karierę, to postprawda i fake news. Pierwszy kolegium redakcyjne słownika oksfordzkiego uznało za słowo roku 2016. Oznacza sytuację, gdy fakty mają mniejsze znaczenie w kształtowaniu opinii publicznej niż odwołania do emocji i osobistych przekonań. Fake newsy zaś to fałszywe informacje, co ważne, wytworzone intencjonalnie, nie wskutek błędu lub pomyłki.
To jest właśnie metoda działania i prowadzenia polityki rządu Beaty Szydło. Tak zmieszać prawdę i kłamstwo, by nie było wiadomo, co jest czym. Tak daleko odejść od faktów, by stracić je z oczu. Wciągnąć w tę grę opozycję i czekać, aż ona się tam zagubi. Mogą sobie wtedy opowiadać przeciwnicy PiS o łamaniu reguł w wymiarze sprawiedliwości i zamachu na demokrację, mogą perorować o zadłużeniu państwa. Wyborcy i tak będą mieli przekonanie, że mówią nie na temat. Jakie znaczenie ma zamach na Krajową Radę Sądownictwa, gdy mówimy tu o zdemoralizowanych sędziach? Jakie dług publiczny, gdy nam idzie o 500+?
Czy jest szansa, by zejść z tego pola i przenieść konflikt w bardziej cywilizowane rejony? Trudne zadanie. Racjonalność jest męcząca, wymaga wysiłku, a wyborcy rozleniwieni. W dodatku Telewizja Polska, propagandowe ramię rządu, robi wszystko, by przytrzymać ich uwagę na swoim terenie. Nadzieja w nudzie. Bo ileż razy można obserwować to samo widowisko? Gdy już fake newsy i postprawda staną się oczywistością, może zatęsknimy za czymś innym. Prawdziwszym.