Donald Trump nie przejął się tym, że jako prezydent największego mocarstwa świata ma teraz inne zadania niż przed wyborami. Pozostał biznesmenem gotowym w każdych okolicznościach pomnażać majątek. Nawet wykorzystując przy tym markę „Biały Dom”
Przez ostatnie 40 lat każdy amerykański prezydent tuż przed zaprzysiężeniem oddawał wszystkie swoje inwestycje, akcje i papiery dłużne funduszowi powierniczemu zwanemu blind trust, czyli takiemu, w którym majątkiem opiekuje się niezależny menedżer. Zarządca nie może być w żaden sposób związany z głową państwa, a na dodatek nie może się z nią kontaktować przez cały czas trwania kadencji. Donald Trump od razu po wyborze oświadczył, że nikomu obcemu swojej firmy nie odda. Dodał, że chociaż sam skupi się na rządzeniu państwem, to interesy Trump Organization będzie kontrolował przez trójkę swoich dzieci: Ivankę, Donalda juniora i Erica.
Nie łamie w ten sposób prawa. Głowa państwa nie jest zmuszona żadnym przepisem do oddania swoich dóbr powiernikowi. Dotąd odbywało się to po prostu zgodnie z przyjętym obyczajem. – To, że 45. prezydent, który na dodatek jest miliarderem i najbogatszym prezydentem w dziejach, odstępuje od tego zwyczaju, to kolosalny błąd. Mamy do czynienia z konfliktem interesów na bezprecedensową skalę. Trump prowadzi przeróżne biznesy w Stanach Zjednoczonych i wielu innych krajach i Amerykanie szybko nabiorą podejrzeń co do tego, czy ich przywódca nie wykorzystuje stanowiska do wzbogacenia się. Zwłaszcza że okazji do zarobienia ma wiele. Jeżeli nie zmieni kursu, to czekają go, nie tylko wizerunkowe, kłopoty – tłumaczy DGP prof. Dante Scala, politolog z Uniwersytetu New Hampshire.
Przywódca na bank
Poprzednim prezydentem, który w chwili wyboru na to stanowisko był właścicielem biznesu, był Jimmy Carter. Miał skromną farmę, na której hodował orzeszki ziemne. Ale oddał ją do blind trustu, bo – jako bezpośredni zwierzchnik ministra rolnictwa – miał możliwość wpływu na regulacje czy subsydia dla uprawiających rośliny i chciał uniknąć jakichkolwiek podejrzeń o ewentualne nadużycia.
Trump Organization to firma co najmniej tysiąc razy większa. Przyjrzyjmy się temu, co ma i gdzie inwestuje obecny prezydent Stanów Zjednoczonych, żeby dojrzeć całą skalę ewentualnego konfliktu interesów.
Konsorcjum potentata robi interesy z rządami innych państw oraz z zagranicznymi bankami inwestycyjnymi, często zależnymi od władz. Część jego projektów została ufundowana za pożyczone od Deutsche Banku i Bank of China pieniądze. A prezydent nieraz zapowiadał, że chce ukarać Chiny za to, że prowadzą „nieuczciwą grę w handlu międzynarodowym”. Gdyby chciał na przykład obciążyć towary importowane z Państwa Środka jakimiś zaporowymi cłami, Pekin mógłby w odpowiedzi wycofać się z kredytowania budowanych przez Trumpa wieżowców w różnych zakątkach globu. To nie wszystko. Bank of China ma kłopoty. Sprzedał za dużo ryzykownych instrumentów finansowych. Eksperci mówią, że jeżeli powtórzy się kryzys, jaki wybuchł w 2008 r. po upadku amerykańskiego banku Lehman Brothers, to zacznie się on właśnie od chińskiego molocha. Deutsche Bank nie jest w tak złej sytuacji, ale ma problem ze śmieciowymi greckimi papierami dłużnymi, które dawno temu nabył. Jeżeli jeden z nich znalazłby się w naprawdę podbramkowej sytuacji, amerykański rząd musiałby rozważyć bezpośrednią pomoc dla niego, żeby nie zawaliły się finanse całego świata. Decyzja zarówno na „tak”, jak i na „nie” dotyczyłaby też ewentualnego powodzenia interesów prezydenta.
A te to m.in. branża hotelarska. Na niecałe dwa tygodnie przed wyborami prezydenckimi w secesyjnym gmachu Old Post Office w samym centrum stołecznego Waszyngtonu, ledwie kilka przecznic od Pennsylvania Ave. 1600, czyli tam, gdzie mieści się Biały Dom, republikański kandydat do najwyższego urzędu w państwie z pompą otworzył Trump International Hotel Washington D.C. „Oczekujcie iście trumpowskiego stylu. Wszędzie złoto i turkus, obfite kryształowe żyrandole, w lobby wielki bar w kształcie litery T, pokryty marmurem i na osłodę cztery gigantyczne plazmy, wyświetlające wyłącznie relacje z zawodów sportowych” – napisał recenzent brytyjskiego „Telegrapha”. Najdroższy pokój kosztował wtedy 25 tys. dol. Po zaprzysiężeniu 45. prezydenta ceny poszły w górę o 17 proc. Ale od początku obiekt stał się zmorą miliardera. W dniach poprzedzających inaugurację dostęp do budynku blokowali protestujący przeciwko nadchodzącej władzy. Potem The Donalda zaatakowali demokraci. „Możliwość, iż prezydent Trump będzie czerpać zyski ze zwiększonego zainteresowania hotelem ze względu właśnie na to, że jego właściciel jest przywódcą Ameryki, jest ukoronowaniem wątpliwości, o których mówiliśmy od miesięcy w kontekście ewentualnego konfliktu interesów” – napisali we wspólnym liście lewicowi kongresmeni i senatorowie. Skutek? W ciągu pierwszych trzech miesięcy inwestycja przyniosła 1,5 mln dol. straty.
Tymczasem decyzja pierwszej damy Melanii, aby pozostać w Nowym Jorku do czasu, aż najmłodszy syn prezydenta Barron zakończy rok szkolny, wiąże się z ogromnymi kosztami dla rządu, na czym przy okazji zarobi Donald Trump. Jego żona mieszka w apartamencie zajmującym dwie kondygnacje w wieżowcu Trump Tower na Manhattanie, dość blisko Central Parku. Secret Service wynajęło od Trump Organization całe piętro w budynku, co prawdopodobnie kosztowało już budżet USA kilkanaście milionów dolarów. A szef nowojorskiej policji James O’Neill ogłosił, że koszt ochrony, kiedy Trump przed inauguracją mieszkał w owym apartamencie, wynosił 24 mln dol. miesięcznie. Dziś – gdy przebywa tam tylko pierwsza dama z synem – ok. 11 mln dol. co miesiąc. Jako że koszty ekstrawaganckiego stylu życia rodziny prezydenckiej nie były ujęte w miejskim budżecie, burmistrz Bill de Blasio zwrócił się do rządu federalnego o pokrycie tych piętrzących się wydatków.
Oceaniczny luksus
Trump jest posiadaczem luksusowego ośrodka Mar-a-Lago mieszczącego się w Palm Beach, kurorcie na Florydzie. Obiekt ten działa na zasadzie popularnego w USA time sharingu, czyli współwłasności luksusowych apartamentów, do których ma się dostęp kilka tygodni w roku. Mogą sobie na niego pozwolić tylko najbogatsi. Od czasu kiedy Trump został prezydentem, członkostwo w klubie podrożało ze 100 do 200 tys. dol. Według danych finansowych od czerwca 2015 r. do maja 2016 r. przychód klubu wyniósł prawie 30 mln.
The Donald oburzał się na swojego poprzednika z powodu wysokich kosztów, jakie rzekomo miały generować prywatne podróże Baracka Obamy. Agencja Judicial Watch oszacowała je na 97 mln dol. w ciągu ośmiu lat prezydentury. Tymczasem podróże Trumpa do jego rezydencji w Palm Beach, które odbywa co tydzień, już kosztowały podatnika ok. 10 mln, co w ciągu czteroletniej kadencji może dać sumę nawet 400 mln dol. Prawdziwe koszty ekstrawaganckich wycieczek na Florydę są trudne do oszacowania, ponieważ obejmują takie elementy jak dodatkowe wydatki dla lokalnej policji, które władze powiatu szacują na 60 tys. dziennie podczas pobytu głowy państwa, czy kordon bezpieczeństwa, każdorazowo organizowany przez straż wybrzeża. Tę samą, której w swoim pierwszym budżecie nowy prezydent chce znacząco obciąć fundusze. Ponadto podczas pobytu prezydenta wokół ośrodka obowiązuje 55-kilometrowa strefa zakazu lotów, co poważnie zaburza funkcjonowanie pobliskiego lotniska. O ironio, w 2015 r. Donald Trump pozwał władze powiatu Palm Beach będące właścicielem lotniska o 100 mln odszkodowania z powodu rzekomego celowego kierowania ruchu lotniczego nad ośrodkiem Mar-a-Lago. Wycofał pozew po wyborze na prezydenta, a w styczniu 2017 r. władze Palm Beach wyłączyły teren klubu Trumpa z zakazu lądowań helikopterów, aby z trawników otaczających rezydencję mogła operować prezydencka flota powietrzna. Opłaty za miejsca parkingowe, pokoje hotelowe i korzystanie z całej infrastruktury na terenie Mar-a-Lago idą na konto Trump Organization.
Nieco ponad rok temu, gdy zaczynały się republikańskie prawybory, kandydat Trump opowiedział się za całkowitym zakazem wpuszczania muzułmanów na terytorium USA w ramach blokowania międzynarodowego terroryzmu. Jako prezydent wydał niesławny dekret zakazujący wjazdu wyznawcom Allaha, ale tylko z siedmiu, a potem sześciu krajów (po ofensywie dyplomatycznej i wyłączeniu z nich Iraku). Na liście brakuje państw, z których – według definicji Trumpa – rekrutowali się terroryści, lecz prezydent prowadzi w nich interesy. W Arabii Saudyjskiej działają co najmniej cztery firmy, których prezesem jest Donald Trump, w tym THC Jeddah Hotel Advisor i DT Jeddah Technical Services Advisor, zajmujące się budową ogromnego hotelu w Dżuddzie, drugim co do wielkości mieście w kraju. A to Saudowie według niego są winni zamachów z 11 września 2001 r. Także co najmniej dwie firmy, w których jest głównym udziałowcem, znajdują się w Egipcie. A w tureckim Stambule ma Trump Tower, luksusowy drapacz chmur z apartamentami i częścią hotelową. W Dubaju z kolei znajduje się na powierzchni 3 tys. mkw. Trump International Golf Club. Pomniejsze inwestycje prezydent ma w Katarze i Kuwejcie.
Satrapowie i nafciarze
Kolejny problem to korupcja. Rządy różnych autorytarnych krajów, gdzie machina urzędnicza podporządkowana jest interesom władzy, mogą zacząć kusić Ivankę, Donalda juniora i Erica atrakcyjnymi miejscówkami na budowę hoteli, ośrodków wypoczynkowych, kasyn czy pól golfowych. Ziemia za bezcen, zero regulacji, administracja przymykająca oko na procedury dotyczące konkurencyjności oraz naprawdę tanie kredyty. Wszystko po to tylko, by zapewnić sobie logo Trump Organization we własnym kraju. Niespecjalnie obyte w polityce i dyplomacji dzieci miliardera mogą się pogubić w tym, kiedy chodzi po prostu o zdrowe robienie pieniędzy, a kiedy do proponowanej inwestycji doczepiony jest jakiś polityczny interes, w ramach którego kraj oddający Trumpowi za półdarmo urodziwą jak Copacabana plażę chce w zamian o wiele bardziej kosztownego wsparcia amerykańskiego rządu.
A co, gdyby Trumpowscy dziedzice sami zjawili się w jakimś kraju, bardzo zainteresowani inwestowaniem? Nawet jeśli lokalne władze chciałyby potraktować gości z niechęcią, kierując się tu racją stanu, musiałyby jednak przyjąć ich życzliwie, żeby nie pogorszyć swoich relacji z USA. I nie jest to wyłącznie hipoteza. Trump Organization buduje w Baku wieżowiec. „New Yorker” ostatnio donosił, że budowa idzie źle i że może to być najgorsza inwestycja Trumpa w życiu. Autorytarny reżim Azerbejdżanu może chcieć wbrew wolnemu rynkowi pomóc miliarderowi, by uniknąć jego gniewu.
Pierwsze starcie z literą prawa w tej kwestii Trump wygrał pod koniec lutego. Demokraci w Izbie Reprezentantów chcieli, aby prezydent ujawnił swoje wszystkie inwestycje prowadzone w Rosji, jeśli takie posiada. Bo jeśli prawdą okazałoby się, że Moskwie zależało na wyborze miliardera, to konflikt interesów jest oczywisty. Tymczasem republikanie zablokowali wniosek jeszcze na poziomie komisji.
Jedną z najbardziej kontrowersyjnych inwestycji prowadzonych obecnie w USA jest budowa ropociągu Dakota Access. Od pól naftowych Bokken w Dakocie Północnej do rafinerii w Illinois dzieli go ponad 1800 km. Szczególnie kontrowersyjny jest fragment przechodzący przez cmentarz plemienia Siuksów w rezerwacie Standing Rock. Obawiają się go również organizacje obywatelskie i ekologiczne, ponieważ w USA wielokrotnie dochodziło do katastrof ekologicznych związanych z awariami rurociągów. Prawo stanowe wymaga, aby operatorzy rurociągów dysponowali rezerwą na pokrycie szkód ekologicznych w wysokości 250 tys. dol., co jest śmieszną kwotą przy kosztach inwestycji szacowanych na 3,8 mld i przy możliwym skażeniu rzeki Missouri, którą Dakota Access będzie przecinał. Nowemu lokatorowi Białego Domu to absolutnie nie przeszkadza. Wśród miriadów innych inwestycji holding prezydenta Trump Organization posiada udziały zarówno w firmie budującej ropociąg, czyli Energy Transfer Partners, jak i w spółce, która będzie jednym z operatorów inwestycji, Phillips 66. Powiązania finansowe przebiegają w obydwie strony. Prezes ETP Kelcy Warren wpłacił na kampanię Trumpa w sumie 169 tys. dol. Prezydent Obama nakazał zmianę przebiegu ropociągu, aby omijał on święte dla Indian miejsca. Rozwścieczyło to naftowych magnatów, którzy uważają to za generowanie zbędnych kosztów. The Donald nie widzi potrzeby uczynienia nawet tak drobnego gestu.
Lobby nafciarzy, które wspiera (głównie) republikańskich polityków gigantycznymi kwotami, dąży do tego, aby zablokować zieloną politykę poprzedniego prezydenta. A holding Trumpa będzie czerpał bezpośrednie zyski z przepływu ropy z Dakoty. Drugi dekret prezydenta podpisany 24 stycznia 2017 r. dotyczył właśnie usunięcia barier ekonomicznych dla budowy rurociągów, m.in. Dakota Access. Jednocześnie opatrzone zostało ono specjalną prezydencką instrukcją dla agencji federalnych, która nakazuje im ignorować kwestie ekologiczne i dążyć do maksymalnego przyspieszenia tych inwestycji. Wobec tak jawnego łamania zasad etyki informacje o tym, że Rick Perry, minister energetyki w rządzie Trumpa i były gubernator Teksasu, zasiadał w radzie nadzorczej Energy Trading Partners i otrzymał od nich 5 mln dol. na swoją kampanię prezydencką w 2016 r., to tylko drobny przykład korupcyjnych powiązań lobby naftowego z Partią Republikańską, co uświęciło zaprzysiężenie 45. prezydenta.
Marka „Trump”
Jaskółką ewentualnego konfliktu interesów była afera sprzed kilku tygodni, kiedy sieć domów towarowych Nordstrom wycofała ze sprzedaży ubrania z luksusowej linii Ivanka Inc., domu mody należącego do Trump Organization. Roczny przychód tej firmy dochodzi do 100 mln dol. Tu istotna dygresja: o ile prezydent i wiceprezydent są zwolnieni z zakazu „rekomendowania” jakiegoś przedsiębiorstwa czy produktu, to już wszyscy pozostali pracownicy Białego Domu i całej prezydenckiej administracji muszą go kategorycznie przestrzegać. W zeszłym roku, kiedy na ekrany wchodziła oscarowa „Zjawa” z Leonardem DiCaprio, zrealizowana na podstawie powieści Michaela Punkego, autor książki nie mógł się zaangażować w promocję w filmu, bo był wówczas mianowanym przez Obamę ambasadorem przy Światowej Organizacji Handlu. Tym razem, przy okazji kłopotów Ivanka Inc., przed szereg wyszła główna doradczyni prezydenta Kellyanne Conway i podczas konferencji prasowej poprosiła Amerykanów, żeby kupowali ubrania z kolekcji latorośli głowy państwa. Oburzeniem zareagował nawet ultrakonserwatywny kongresmen Jason Chaffetz z Utah, który to pomógł zdusić w zarodku wspomniany wcześniej wniosek demokratów o ujawnienie rosyjskich interesów Trumpa. „Tego już za wiele” – powiedział dziennikarzom agencji AP. Prawnicy obu stron sporu głowili się, czy Kellyanne złamała prawo, czy tylko naruszyła zasady etyczne i uradzili, że to drugie. Dostała reprymendę od szefa Kancelarii Prezydenta i na tym sprawa by się zakończyła, gdyby nie Donald Trump. Niedopuszczający do siebie prawdy o przepisach polityk odpalił Twittera i zaczął chwalić tych wszystkich, którzy wsparli markę Ivanki. Dla Amerykanów to chyba za wiele, bo zyski z linii odzieżowej spadły w ostatnich dwóch miesiącach o 26 proc.
Najdziwniejsza sytuacja związana z konfliktami interesów wokół Trumpa dotyczy jednak Chin. Kiedy w kwietniu 2016 r. kandydat w wyścigu srożył się na Państwo Środka, które sztucznie zaniża wartość swojej waluty i zabiera pracę Amerykanom, jego prawnicy złożyli w Pekinie wnioski o zarejestrowanie 36 licencji na znaki towarowe. Pozytywna decyzja przyszła 27 lutego i 6 marca, półtora miesiąca po zaprzysiężeniu nowego prezydenta. 33 z tych licencji zawierają nazwisko Trumpa, a spektrum działalności jest niesłychanie szerokie: od firm budowlanych, przez restauracje, po salony masażu i agencje towarzyskie. Nie jest powiedziane, że te interesy kiedykolwiek się zmaterializują, chińscy prawnicy doradzają rejestrację znaków towarowych na wszelki wypadek. Najciekawsze są jednak trzy licencje, w których nazwisko prezydenta się nie pojawia. Dotyczą marki hotelowej Scion. Należy ona do zarejestrowanej w Delaware firmy DTTM Operations, której właścicielem jest Trump, a najstarszy syn prezydenta i obecny zarządca jego finansowego imperium Donald junior wielokrotnie wspominał, że chce rozbudowywać właśnie tę markę.
Zarówno Norman Eisen, który był prawnikiem odpowiedzialnym za standardy etyczne w administracji prezydenta Obamy, jak i Richard Painter, pełniący tę samą funkcję w administracji prezydenta Busha, zgadzają się, że przyznanie tak wielu znaków towarowych w tak krótkim czasie jest szokujące. Ich opinię potwierdza ekspert od własności intelektualnej w Chinach Dan Plane, partner w kancelarii Simone IP Services z Hongkongu. W rozmowie z brytyjskim „Guardianem” stwierdził, że w historii swojej pracy nie spotkał się z sytuacją, aby władze Chin tak szybko wydały licencje na tak wiele znaków towarowych.
Niebo bez granic
Ojcowie Założyciele, kiedy tworzyli USA niemal w przeddzień pożogi rewolucji francuskiej w Europie, czyli w czasach, kiedy można było korumpować zbożem i klejnotami, zapisali w konstytucji absolutny zakaz przyjmowania prezentów od obcokrajowców. Późniejsze regulacje nieco rozluźniły ten przepis: dziś rodzinie głowy państwa wolno zatrzymać podarek o wartości nieprzekraczającej tysiąca dolarów. Ale w poważniejszych sprawach prawo jest nieubłagane. Firmie należącej do prezydenta nie wolno przyjmować żadnej finansowej pomocy od zagranicznych rządów, banków i państwowych przedsiębiorstw – bez zgody Kongresu. Kwestią czasu jest, kiedy pojawią się oskarżenia o łamanie konstytucji przez głowę państwa. I to takie, z którymi od razu można rozpoczynać procedurę impeachmentu.
– Okazją do wzbogacenia się, a właściwie swoich dziedziców, o wiele większą niż wykorzystywanie nazwiska i władzy do robienia interesów jest zmiana ordynacji podatkowej. Chodzi przede wszystkim o podatek spadkowy, który utrzymuje się na poziomie 40 proc. Na mocy tego przepisu rodzina biznesmena straciłaby, według najskromniejszych szacunków, 1,5 mld dol. A teraz zniesienie tej powinności wobec państwa może się stać priorytetem jego prezydentury. I będzie się w łatwy sposób tłumaczyć. Powie, że republikanie od dawna się tego domagają, co po części jest prawdą, i że on po prostu realizuje wyborczą obietnicę. I znowu powoła się na ogrom swojej wygranej, bo chociaż dziennikarze co chwila przypominają mu, że przegrał w głosowaniu powszechnym, to on woli wierzyć w swoją wersję – mówi nam Marianne LaFrance, politolożka z Uniwersytetu Yale.
Trudno oszacować, ile Donald Trump zarobi na czterech latach swojej prezydentury. Na pewno kilkaset milionów z wynajmowania infrastruktury swoim ochroniarzom z Secret Service i lokalnych oddziałów policji. – Jeśli chodzi o inwestycje zagraniczne, to tutaj „sky is the limit” – dodaje Scala. Ten angielski idiom, który dosłownie można przetłumaczyć jako „granicą jest niebo”, w istocie oznacza, że górnej granicy po prostu nie ma.
„Gdy w komiksach Lex Luthor (czarny charakter i jeden z największych wrogów Supermana – red.) został prezydentem, sprzedał firmę LexCorp” – napisał na Twitterze kanadyjski dziennikarz Andrew Berkshire. „Trump jest dosłownie gorszy niż komiksowy złoczyńca”.