- Debata nad przyszłością Europy dopiero się zaczyna. We Wspólnocie jest mnóstwo do zrobienia. Wiele z tych rzeczy zainteresuje zwykłych konsumentów – mówi DGP Valdis Dombrovskis, wiceszef Komisji Europejskiej.
Dwa tygodnie temu Jean-Claude Juncker przedstawił białą księgę prezentującą pięć scenariuszy dla UE. Który podoba się panu najbardziej?
Komisja nie chce wskazywać, który scenariusz zrealizujemy, bo biała księga ma stanowić wstęp do dyskusji. Razem ze społeczeństwami Europy musimy zdecydować, w jakim kierunku podążymy.
Rozumiem, że jako przedstawiciel KE nie może się pan publicznie opowiadać za żadnym scenariuszem, ale prywatnie z pewnością ma pan jakiegoś faworyta.
Oczywiście, że mam. Komisja już zresztą sygnalizowała, że scenariusz koncentrujący się wyłącznie na wspólnym rynku nie jest pożądany. To jednak ma być przedmiotem debaty. Nasza praca nie kończy się na publikacji białej księgi. Wkrótce zostanie ona uzupełniona o kolejne, bardziej szczegołówe opracowania, dotyczące m.in. dokończenia unii monetarnej, globalizacji czy obronności. W nadchodzących miesiącach KE dostarczy więc więcej impulsów do debaty.
Liderzy Francji, Niemiec, Hiszpanii i Włoch opowiedzieli się ostatnio za jednym ze scenariuszy z białej księgi, czyli za Europą wielu prędkości. To dobry wariant?
Kraje członkowskie spotykają się w różnych formatach, czy to wersalskim, czy wyszehradzkim. Komisja postrzega takie spotkania jako początek dyskusji o przyszłości UE. Europa wielu prędkości pozwala krajom na podjęcie pewnych działań bez czekania na zgodę wszystkich członków, z czym mamy do czynienia już teraz, czego przykładem jest chociażby wspólna waluta lub strefa Schengen.
Do pańskich zadań w KE należy nadzór nad projektem unii rynków kapitałowych. Gdyby miał pan przeciętnemu obywatelowi Wspólnoty powiedzieć w prostych słowach, dlaczego ten projekt jest ważny?
Unia rynków kapitałowych służy zróżnicowaniu źródeł finansowania europejskiej gospodarki. Chcemy zmniejszyć uzależnienie firm od kredytu bankowego oraz rozwinąć alternatywne sposoby zdobywania środków za pomocą finansowania udziałowego lub na rynku kapitałowym.
„I powinna mnie ona obchodzić, bo...?”
Ponieważ przekłada się na sektor małych i średnich firm. Teraz prościej i taniej mogą zdobyć finansowanie na rynku kapitałowym, bo uprościliśmy przepisy dotyczące prospektów emisyjnych, czyli dokumentów wymaganych do wejścia na giełdę. Dalej mamy przepisy dotyczące sekurytyzacji. Termin brzmi technicznie, ale chodzi o to, że dzięki niej banki mogą sprzedać długi swoich klientów na wolnym rynku, uwalniając w ten sposób kapitał na nowe kredyty finansujące realną gospodarkę. Unia rynków kapitałowych usprawnia więc również dostęp do kredytu bankowego. Pracujemy również nad rozwiązaniami, które zniosą bariery graniczne dla klientów indywidualnych. A także nad takimi, które zainteresują konsumentów chcących samodzielnie odkładać na emeryturę.
A co z unią bankową?
Dwa filary już istnieją – jednolity mechanizm nadzorczy i jednolity mechanizm restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji (pierwszy przeniósł nadzór nad największymi bankami z poziomu krajowego na europejski, a drugi stworzył wspólną procedurę działania na wypadek poważnych problemów banku – red.). Komisja przedstawiła także propozycję europejskiego systemu gwarantowania depozytów, który będzie stanowił trzeci filar unii bankowej. Pracują nad nim obecnie Rada UE i Parlament Europejski. W listopadzie 2016 r. przedstawiliśmy również pakiet reform bankowych, które mają zmniejszyć ryzyka w systemie poprzez wprowadzenie standardów uzgodnionych na forum międzynarodowym. To jedna z pokryzysowych lekcji: problemy systemu bankowego tworzyły problemy w krajach członkowskich i vice versa. Musimy więc wzmocnić system bankowy, aby przerwać tę pętlę.
Skoro już jesteśmy przy kryzysie: niektórzy ekonomiści mówią, że jastrzębie podejście do polityki fiskalnej nie służy niektórym krajom.
Pakt stabilności i rozwoju ustanowiono po to, aby kraje prowadziły odpowiedzialną politykę fiskalną. A następnie wzmocniono w odpowiedzi na kryzys, który pokazał, dokąd prowadzi brak takiej polityki. Nie wydaje mi się, żebyśmy znów chcieli iść tą drogą. Nie ma czegoś takiego, jak zrównoważony rozwój bez zrównoważonych finansów publicznych.
A czy w wyjątkowych sytuacjach kurczowe trzymanie się tych zasad nie pogarsza sytuacji?
Nie zgodzę się z tezą, że reguły są zbyt surowe. Co więcej, w zasady te jest wbudowana pewna elastyczność, czyli klauzula nieprzewidzianych okoliczności. Państwa członkowskie z niej korzystają. Jednocześnie jest jasne, że państwa muszą zmniejszać deficyty i zadłużenie publiczne. Przykładem jest chociażby Polska. Jeszcze w 2015 r. rentowność polskich obligacji 10-letnich była mniej więcej o 1 pkt proc. niższa niż węgierskich. Teraz znajduje się na mniej więcej podobnym poziomie i jest wyższa niż w przypadku obligacji czeskich czy słowackich. To jest realny koszt dla gospodarki. Rynki mają ograniczoną tolerancję na ryzyko, w związku z czym państwa takie, jak USA czy Japonia mogą finansować większe deficyty, ale mniejsze kraje już niekoniecznie. Dlatego koszt finansowania długu w przypadku tych drugich rośnie znacznie szybciej, a w skrajnych przypadkach są one odcinane od finansowania rynkowego. Tak jak to miało miejsce w kryzysie.
Kolejny kryzys w Europie zacznie się od Włoch?
Włoski budżet ociera się o złamanie reguł paktu stabilności i rozwoju. Dlatego oczekujemy, że Włosi szybko przedstawią propozycje zmniejszające deficyt. Biorąc pod uwagę, że Włochy mają drugi najwyższy wskaźnik długu publicznego w relacji do PKB, włoski rząd powinien prowadzić roztropną politykę fiskalną.
Co jeśli nie będą prowadzić takiej polityki?
Prowadzimy konstruktywne rozmowy z ministrem finansów. Pier Carlo Padoan ogłosił zresztą publicznie, że Włochy zamierzają podjąć dodatkowe kroki w celu redukcji zadłużenia. Czekamy więc na włoski program stabilności, który ma być ogłoszony w przyszłym miesiącu.
Pozostając przy kwestii zadłużenia państw członkowskich, nawet niektórzy ekonomiści MFW mówią, że greckiej gospodarce pomogłoby darowanie części przytłaczających ją długów.
Ważne, żeby Grecja pozostała na ścieżce wytyczonej przez program ratunkowy. Ale nawet kiedy program się zakończy, Grecja – aby zredukować swoje zadłużenie – będzie musiała przez jakiś czas utrzymać wysoki poziom pierwotnej nadwyżki budżetowej. Warto jednak zwrócić uwagę, że koszt finansowania greckiego długu jest niski przez wzgląd na bardzo niskie oprocentowanie i długi okres spłaty.
Argument o promocyjnej pożyczce jest znany, ale nie zapewnia spokoju władzom w Atenach.
Grecki rząd wielokrotnie podnosił kwestię wysokości zadłużenia i Eurogrupa odniosła się do niej – wyłączając jednak nominalną redukcję długu.
Po kryzysie pojawiły się rekomendacje dotyczące uszczelnienia systemów podatkowych. Co się dzieje w tej kwestii na arenie europejskiej?
Zaproponowaliśmy mechanizm wymiany informacji dotyczących interpretacji podatkowych. Pozwoli on wykrywać przypadki, w których ulgi przyznaje się selektywnie niektórym firmom. Komisja Europejska wszczęła też kilka dochodzeń w sprawie nielegalnej pomocy publicznej dla dużych firm – najgłośniejsza to przypadek Irlandii i Apple’a. Komisja przedstawiła też propozycję wprowadzenia skonsolidowanej podstawy opodatkowania w podatku dochodowym (CCCTB), która wyeliminuje wiele potencjalnych okazji do stosowania arbitrażu podatkowego (wykorzystywaniu różnic w systemach podatkowych różnych krajów celem zmniejszenia obciążeń – red.). Podatki powinny być płacone tam, gdzie zachodzi prawdziwa aktywność gospodarcza.
Komisja Europejska przeznacza znaczne środki na pomoc finansową dla Ukrainy. Nie ma pan jednak wrażenia, że ten kraj bardziej potrzebuje fundamentalnych reform?
Moim zdaniem sytuacja gospodarcza w kraju nie jest aż tak fatalna. Na Ukrainę wrócił wzrost gospodarczy, deficyt budżetowy oraz inflacja są pod kontrolą, rezerwy walutowe wzrosły. Kraj osiągnął stabilizację makroekonomiczną, ale wymaga poważnych reform strukturalnych. Kilka z nich już zostało przeprowadzonych, np. w sektorze energetycznym. Najważniejsze, żebyśmy utrzymali dialog z Ukrainą i wysłali w stronę Kijowa mocny sygnał, że wspieramy ten kraj w trudnej sytuacji, w obliczu rosyjskiej agresji.
Po kryzysie greckim nad Wisłą pojawiły się głosy, że nie ma nic lepszego niż własna waluta. Biorąc pod uwagę doświadczenia południa Europy, poleciłby pan teraz Polsce wprowadzenie euro?
Polska sama musi podjąć decyzję. Oczywiście oczekujemy, że ostatecznie wszystkie kraje wprowadzą wspólną walutę. Mogę opowiedzieć o doświadczeniach Łotwy. Wprowadzenie euro przyciągnęło inwestycje, obniżyło koszty finansowania długu, zmniejszyło koszty obsługi transakcji finansowych i usunęło obawy związane ze stabilnością waluty. Gospodarce się to opłaciło, a w efekcie wspólną walutę na Łotwie popiera więcej niż 70 proc. mieszkańców. Chciałbym jednak zaznaczyć, że przystąpienie do unii monetarnej nie znosi obowiązku prowadzenia odpowiedzialnej polityki makroekonomicznej. Wręcz przeciwnie, jeszcze go nasila, ponieważ nie można się posłużyć dewaluacją waluty do podniesienia konkurencyjności gospodarki.
W trakcie debaty nad białą księgą europoseł Guy Verhofstadt powiedział, że po brexicie Europa potrzebuje jakiegoś sukcesu. Co mogłoby nim być?
Projekt europejski był i wciąż jest wielkim sukcesem, ale gdybym miał wskazać jeden obszar, gdzie Europie musi się udać, to wskazałbym na restart procesu konwergencji, czyli niwelowania różnic gospodarczych zarówno pomiędzy państwami członkowskimi, jak i wewnątrz nich. Od kryzysu ten proces zahamował – chociaż Polska jest jednym z wyjątków – i musimy go zrestartować, aby Europa pozostała sukcesem.
Trudno będzie sprzedać europejskiej publice taki termin, jak „konwergencja”. Może po prostu hasło „zrobimy z was zamożnych ludzi”?
Mogę się na to zgodzić (śmiech).