Ministrowie finansów państw strefy euro pozytywnie wypowiadali się w poniedziałek o szefie eurogrupy Jeroenie Dijsselbloemie, ale nie przesądzali, czy wobec spodziewanej utraty przez niego funkcji w holenderskim rządzie będzie od dalej kierował ich pracami.

W ubiegłotygodniowym wyborach do niższej izby holenderskiego parlamentu Partia Pracy, z której wywodzi się Dijsselbloem, straciła najwięcej miejsc w parlamencie. Obserwatorzy nie spodziewają się, by ugrupowanie to mogło być w przyszłym rządzie, co oznacza, że Dijsselbloem przestanie być ministrem finansów Holandii.

Tymczasem jego druga kadencja szefa eurogrupy, czyli nieformalnego ciała unijnego, w którym ministrowie zajmują się koordynacją polityk ekonomicznych państw strefy euro, kończy się w styczniu. Sam zainteresowany sygnalizował w poniedziałek w Brukseli, że mógłby pozostać na stanowisku.

"Formowanie nowego rządu koalicyjnego w Holandii może zabrać kilka miesięcy. Jest zbyt wcześnie, by powiedzieć, czy będzie luka pomiędzy objęciem urzędu przez nowego ministra i końcem mojej kadencji. Jeśli tak się stanie, to eurogrupa zdecyduje, jak chce procedować" - powiedział dziennikarzom Dijsselbloem.

Zapowiedział, że będzie rozmawiał z ministrami w nadchodzących miesiącach, aby zobaczyć, za jakimi rozwiązaniami się opowiadają. Teoretycznie mogą się oni zgodzić na dokończenie kadencji przez Holendra, mimo że do tej pory pracami eurogrupy kierowali urzędujący ministrowie finansów.

Sama procedura wyboru szefa eurogrupy zawarta w protokole nr 14 do Traktatu Lizbońskiego mówi ogólnie, że ministrowie państw członkowskich, których walutą jest euro, wybierają przewodniczącego na okres dwóch i pół roku.

Dijsselbloem, który kieruje pracami eurogrupy od stycznia 2013 r., jest bardzo dobrze oceniany przez swoich kolegów. Choć nieformalne porozumienie przewidywało, że po pierwszej kadencji zastąpi go Hiszpan Luis de Guindos, ostatecznie ministrowie nie zdecydowali się na ten krok, wyrażając tym samym aprobatę dla działań holenderskiego ministra wobec kryzysu greckiego.

Minister finansów Niemiec Wolfgang Schaeuble mówił w poniedziałek, że Dijsselbloem jest dobrym szefem eurogrupy, a jego kadencja kończy się z początkiem 2018 r. Nie chciał jednak powiedzieć, co w przypadku, gdy holender straci tekę. "Holendrzy prowadzą rozmowy koalicyjne i na pewno nie chcieliby słyszeć moich komentarzy" - uciął niemiecki polityk.

W podobnym, równie oszczędnym tonie wypowiadał się minister finansów Irlandii Michael Noonan. Jak zauważył, Dijsselbloem będzie ministrem finansów w swoim kraju do czasu powołania nowego gabinetu, a dopiero po tym decyzję w jego sprawie będzie musiał podjąć euroland. "Pracuję bardzo blisko z Jeroenem. Z mojej perspektywy jest on bardzo dobrym szefem eurogrupy" - zaznaczył Noonan.

Cała sytuacja sprawiła, że wróciły pytania o powołanie odrębnej funkcji przewodniczącego eurogrupy, który podobnie jak szef Rady Europejskiej byłby unijnym urzędnikiem wysokiego szczebla i organizował jej prace w Brukseli. "Jestem przygotowany do rozmowy na temat stałego szefa eurogrupy" - zadeklarował minister finansów Belgii Johan Van Overtveldt.

Choć trudno to teraz rozstrzygnąć, nie wydaje się, by rozmowy koalicyjne w Holandii przeciągnęły się do końca roku. Poprzednią koalicję w tym kraju formowano przez niecałe dwa miesiące.

Eksperci wskazują, że jest prawie pewne, że do rządu nie wejdzie Partia Pracy, z której wywodzi się Dijsselbloem, bo wyborcy pokazali jej czerwoną kartkę. Ugrupowanie to, będące dotychczas drugą siłą polityczną w kraju i mniejszym partnerem koalicyjnym w dotychczasowym rządzie Marka Ruttego, straciło trzy czwarte swoich zwolenników.

Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)