Końcówka holenderskiej kampanii wyborczej została zdominowana przez kryzys dyplomatyczny, jaki wybuchł w ostatnich dniach pomiędzy Turcją a Holandią. Obserwatorzy sceny politycznej wskazują, że zyska na tym rząd i prawica, ale niekoniecznie ta antyislamska.

W środowych wyborach do niższej izby holenderskiego parlamentu Holendrzy mają wyłonić 150 nowych deputowanych. Do wyboru mają całe spektrum ugrupowań, wśród których do niedawna liderem sondaży była prowadząca antymuzułmańską kampanię Partia na rzecz Wolności (PVV) Geerta Wildersa. Na przełomie roku oddanie na nią głosu deklarował co piąty badany.

Od tego czasu sytuacja się jednak zmieniła i teraz na prowadzenie wysunęli się liberałowie, czyli Partia Ludowa na rzecz Wolności i Demokracji (VVD) premiera Marka Ruttego. Ze zagregowanych wyników sondaży wynika, że VVD może liczyć na 16,6 proc. głosów, tymczasem PVV Wildersa na 14,3 proc. Wynik jest jednak niepewny, bo różnica między kilkoma ugrupowaniami zajmującymi czołowe miejsca w sondażach jest na poziomie błędu statystycznego.

Sama kampania wyborcza, w której jednym z głównych wątków jest kwestia tożsamości narodowej i podejścia do imigrantów, została od weekendu zdominowana przez kryzys dyplomatyczny między Holandią i Turcją. Konflikt wybuchł, gdy władze w Hadze zakazały przedstawicielom Ankary udziału w wiecach na terytorium Holandii. Reprezentanci tureckiego rządu chcieli agitować w tym kraju w ramach kampanii przed kwietniowym referendum konstytucyjnym w Turcji.

"Wilders unikał debat telewizyjnych, a gdy w końcu do niej doszło, została przesłonięta przez wydarzenia związane z wydaleniem tureckiej minister z Holandii. Premier (Mark Rutte - PAP) zajął bardzo zdecydowane stanowisko w tej sprawie i to oczywiście przysporzyło mu popularności" - powiedział PAP politolog z Uniwersytetu Amsterdamskiego prof. Meindert Fennema.

Jego zdaniem na całej sytuacji traci Wilders, który nie może podtrzymać swojej retoryki i oskarżać szefa holenderskiego rządu o tchórzostwo wobec islamu oraz brak woli walki o interesy kraju. "Kryzys dyplomatyczny jest teraz zdecydowanie głównym tematem kampanii. Pomaga to Ruttemu, ale też chrześcijańskim demokratom" - ocenił Fennema.

Podobnie sytuację widzi redaktor naczelny największego dziennika holenderskiego "De Telegraaf" Paul Jansen, którego zdaniem konflikt z Turcją odbije się na ostatecznym wyniku wyborów. "Partie, które mają twarde stanowisko w sprawie imigrantów, integracji, prawdopodobnie zyskają" - przewidywał w rozmowie z polskimi dziennikarzami.

Wskazał w tym kontekście VVD Ruttego, PVV Wildersa oraz Apel Chrześcijańsko-Demokratyczny (CDA). "Stracą na tym ugrupowania lewicowe, bo ludzie obserwujący te wydarzenia uznają, że kraj powinien być bardziej restrykcyjny, jeśli chodzi o imigrantów. Pomyślą: +powinienem zmienić swoją decyzję wyborczą, zagłosować na bardziej konserwatywne, prawicowe ugrupowania+" - uważa Jansen.

Konflikt z Turcją był jednym z ważniejszych tematów długo oczekiwanej debaty pomiędzy Wildersem i Ruttem. Ich poniedziałkowe starcie w auli uniwersytetu w Rotterdamie było okazją do wyraźnego zamanifestowania stanowisk. Wilders zaproponował usunięcie ambasadora Turcji z Holandii, na co premier odpowiedział, że rząd nie będzie eskalował powstałej sytuacji. Jest różnica pomiędzy tweetowaniem z kanapy a rządzeniem krajem - zwracał się do Wildersa Rutte, odnosząc się do opartej na mediach społecznościowych kampanii Wildersa.

Z kolei lider PVV oskarżał szefa rządu, że ten jest zakładnikiem prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana. Wzywał też do zamknięcia holenderskich granic. W odpowiedzi usłyszał, że byłoby to całkowicie błędne rozwiązanie. "Pan chce Nexitu (wyjścia Holandii z UE - PAP) (...). Wie pan, jaki to koszt? Proszę tego nie robić" - przekonywał Rutte.

Choć PVV Widersa jest przeciwna pozostaniu kraju w UE, w ostatnich miesiącach nie było to jej głównym przesłaniem. "Wielu ludzi w Europie zna Wildersa, bo jest on antyeuropejski, ale podczas tej kampanii praktycznie nie była omawiana przyszła rola UE" - powiedział PAP Peter Teffer, holenderski dziennikarz pracujący dla brukselskiego portalu EU Observer.

Na razie nie zanosi się na to, by temat kryzysu pomiędzy Holandią i Turcją wygasł w najbliższym czasie. Po ostatnich wydarzeniach, gdy holenderski rząd nie zezwolił w sobotę na wylądowanie w Rotterdamie samolotu z szefem tureckiego MSZ Mevlutem Cavusoglu i nie dopuścił do tureckiego konsulatu w tym mieście minister pracy Fatmy Betul Sayan, Turcja zawiesiła w poniedziałek kontakty dyplomatyczne na wyższym szczeblu z Holandią. Wcześniej tureckie władze zamknęły holenderską ambasadę w Ankarze oraz konsulat w Stambule, a MSZ Turcji oświadczyło, że życzy sobie, by holenderski ambasador w Turcji, który przebywa na urlopie, "przez jakiś czas" nie wracał do Turcji.

W środowych wyborach parlamentarnych w 17-milionowej Holandii o 150 mandatów ubiega się 1114 kandydatów z 28 partii politycznych. W obecnym parlamencie reprezentowanych jest 16 ugrupowań. Niezależnie od tego, która partia wygra wybory, do rządzenia potrzebna będzie jej koalicja. Oznacza to, że sterów władzy nie obejmie Wilders, bo współpracę z nim wykluczają inne główne ugrupowania.

Z Hagi Krzysztof Strzępka (PAP)