Nie sposób stwierdzić, ile ich jest. Kobiety z dziećmi, które uciekły od kata, od patologii. Próżno ich szukać na marszach, czarnych czy białych. Skupiają się na swoim „tu i teraz”. By przeżyć, by przetrwać

Paradoks polega na tym, że choć każda z tych historii to indywidualny dramat, wszystkie są do siebie bliźniaczo podobne. Anna ma 35 lat i za sobą dwa pobyty w domu samotnej matki. Pierwszy raz trafiła tam 10 lat temu, uciekła od człowieka, który miał ciężką rękę. – Nawet nie pił szczególnie dużo. Ot, tyle co reszta kolegów. Ale gdy wracał do domu, próbował mnie wychowywać – opowiada. Uciekła, bo nie miała na kogo liczyć. Z rodziny został jej ojciec, ale jego bała się bardziej niż męża. Koleżanki? – Same nie miały lepiej. Zresztą, co by one pomogły – mówi z rezygnacją w głosie. W domu samotnej matki spędziła blisko trzy miesiące. Złapała oddech. Jej czteroletnia wtedy córka też, nawet przestała moczyć się w nocy. Ale co dalej? Anna, bez matury, miała tylko kurs kosmetyczki, bo kiedyś chciała „robić” paznokcie. Zaczęła myśleć, że może powinna dać małżeństwu drugą szansę. Wróciła na stare śmieci. Wytrzymała długo, bo blisko pięć lat. Za drugim razem uciekali już we troje, pod osłoną nocy, gdy po kolejnej bijatyce mąż zaległ na łóżku. Ona niosła na rękach śpiącego synka, a jej córka ciągnęła wózek z całym dobytkiem. Tym razem postanowiła odejść jak najdalej, na drugi koniec Polski. Dziś nadal ma mocne postanowienie, że musi coś ze swoim życiem zrobić. Tylko co?

Sytuacja w domach samotnych matek jest wypadkową szeregu zaniedbań. Takich ośrodków jest za mało, niektóre ledwo wiążą koniec z końcem. Ale zrzucanie wszystkiego na nieludzki system i przepisy byłoby zbyt gładką wymówką. Kobiety na życiowym zakręcie upychamy często do worka z napisem: patologia. Bo najwyraźniej ludzka solidarność ma swoje granice. Brakuje chętnych, by zmienić system.

Sprany kolor nadziei

Domy samotnej matki prowadzone są przez instytucje publiczne (MOPS), zgromadzenia zakonne, organizacje pozarządowe. Z pomocy mogą korzystać osoby przebywające na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej bez względu na miejsce zameldowania. Większość domów wymaga skierowania z ośrodków pomocy społecznej, policji, sądu lub Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Dotyczy to szczególnie przypadków, w których kobieta ciężarna lub matka z dzieckiem starają się o długoterminowy pobyt w placówce – tyle mówią przepisy. - Coraz mniej sponsorów i ludzi dobrego serca, coraz skromniejszy budżet miasta na ten cel – podsumowuje sytuację Joanna Czerwiec, kierownik Domu Samotnej Matki w Rudzie Śląskiej.

Są tu kobiety z różnych środowisk, przede wszystkim trudnych, gdzie alkohol jest na porządku dziennym. Same też pewnie nieraz piły, zaprzepaściły kilka życiowych szans. Ale liczy się to, że chcą uciec. Próbują. I najczęściej same nie potrafią się odnaleźć. – Uczymy je życia od podstaw. Organizujemy pisma sądowe, o alimenty, o ograniczenie patologicznemu ojcu praw do dziecka, o zakaz zbliżania się kata do ofiary – wylicza Joanna Czerwiec.

Ośrodek w Rudzie jednorazowo może pomieścić 30 osób. W ciągu roku przewija się przez niego cztery razy tyle. Jest wyjątkowy, bo kobieta może w nim przebywać tak długo, jak potrzebuje. Większość placówek wprowadza limity: na trzy miesiące, pół roku. I co potem?

Bywa, że to za mało. Bywa, że kobiety same robią sobie krzywdę wpadając z deszczu pod rynnę. Uciekają od jednej patologii w jeszcze większą. Nie wyobrażają sobie życia bez mężczyzny. Wychodzą z ośrodka mówiąc, że trafiły na miłość swojego życia, że tym razem się uda i będzie w końcu dobrze. Potem wracają, z kolejnym dzieckiem na rękach.

W domach samotnej matki mówią o statystykach. Co drugą kobietę udaje się wyciągnąć z zaklętego kręgu ubóstwa i patologii, ale dla 30 proc. nie ma ratunku. W tej grupie najczęściej są kobiety z upośledzeniem fizycznym lub psychicznym, po szkołach specjalnych, całkowicie nieporadne życiowo. Bardzo łatwo je wykorzystać. Trafiają na mężczyzn, którzy robią im dzieci i dzięki temu mają zapewniony łatwy dostęp do gotówki, do 500 plus i pomocy socjalnej.

Czy są lepsze i gorsze domy? – Każde takie miejsce jest dobre, pod warunkiem, że spełnia podstawowe standardy. Jest doraźnym ratunkiem – pada dyplomatyczna odpowiedź. Te standardy to nadzór, regulamin i twarda ręka, która będzie pilnowała ich przestrzegania. Bo na kobietach w domach samotnej matki trzeba czasem coś wymóc: „Masz chore dziecko. Idź do lekarza, zajmij się nim. Zrób wokół siebie porządek, ogarnij pokój, zrób pranie, pomóż w kuchni”. – Nieraz słyszałam w odpowiedz: nie chce mi się, co mi zrobisz? Byłam wyzywana od klawiszy – mówi pani Joanna. Zaraz jednak dodaje, że takie sytuacje to margines. I opowiada o swoich dwóch powodach do dumy.

Powód pierwszy, powiedzmy, Joanna. Kobieta po 40. Zabrano jej dzieci, trafiły do rodzin zastępczych. Chciała wyjść na prostą, leczyła się z alkoholizmu. – Wymusiliśmy na niej, żeby skończyła kurs niemieckiego organizowany w urzędzie pracy. Okazało się, że ma nawet językowy talent. Pomogłam jej znaleźć prace opiekunki w Niemczech. Wyjechała pełna obaw. Wróciła po roku i ledwo ją poznałam. Ubranie z górnej półki, modna fryzura. Zajechała niezłym autem. Wykupiła mieszkanie w Tarnowskich Górach, odzyskała kontakt z dziećmi – opowiada Joanna Czerwiec.

Druga historia. Nazwijmy ją Katarzyna. Pochodziła z bardzo biednej rodziny, w której niemal wszyscy pili. Uciekła do domu samotnej matki. Sprzątała, robiła pranie, ale przede wszystkim mobilizowała inne kobiety. Była ich dobrym duchem. Kierowniczka ośrodka na wieczornym dyżurze znalazła informację, że potrzebna jest opiekunka na Mazurach.

Zadzwoniła. Okazało się, że zamożna rodzina szuka kogoś, kto zajmie się starszym panem. Katarzyna pojechała, sprawdziła się. Z czasem przepisano na nią mieszkanie staruszka, a ona zwiedziła z nową rodziną pół Europy.

Długa lista zaniedbań

Miejsc, do których mogłaby uciec matka z dzieckiem jest stanowczo za mało. A te, które są, pękają w szwach. Muszą też radzić sobie w ramach skromnych środków, jakie dostają np. z budżetu miasta. MOPS liczy koszty. W praktyce oznacza to, że ośrodek zatrudnia za mało opiekunów. Jedna osoba musi być dla kobiet adwokatem, opiekunem i nauczycielem życia. Pracownicy, szczególnie ci młodsi, szybko się wypalają. Nie wytrzymują presji. Bo pod telefonem muszą być 24 godziny na dobę. Bywa, że policja przywozi zmaltretowaną kobietę w nocy. Czasem matka jest pod wpływem alkoholu. Wtedy trzeba szybko zdecydować o jej losie - zostaje czy do izby – i zaopiekować się maluchami.

- Brakuje nie tylko domów samotnych matek, ale też specjalistycznych schronisk, dla kobiet w szczególnie dramatycznych sytuacjach – mówi Urszula Nowakowska z Centrum Praw Kobiet. Ze środków przewidzianych w krajowym programie przeciwdziałania przemocy w rodzinie finansowanych jest 35 takich ośrodków. Potrzeby są jednak zdecydowanie większe. Standard wypracowany w Radzie Europy mówi o jednym miejscu w schronisku na 10 tys. mieszkańców.

- Emancypacja nam się nie udała – komentuje smutno Joanna Czerwiec. - My, kobiety, uważane jesteśmy za samowystarczalne, bardziej odporne na ból. W cudowny sposób urodzimy dziecko, wykarmimy je, nie pogubimy się i jeszcze damy sobie radę z domowym tyranem. Ale to tak nie działa.

Jak rozwiązać problem przepełnionych domów samotnych matek? Zamiatanie problemu pod dywan nic nie da, trzeba działać u podstaw. Po pierwsze szkoła. Nauczyciel na pewno widzi, że coś złego się dzieje. Powinien reagować, zanim będzie za późno i 15-letnia dziewczyna ucieknie z domu. Rozwiązaniem mogłyby być szkoły z internatem, daleko od domu.
Kolejne na liście zaniedbań są wątłe prawa kobiet, a właściwie ich brak. – Za każdym razem, gdy trafia do mnie przerażona kobieta pytam policjantów, którzy ją przywieźli, dlaczego wyrzucili z domu ofiarę, a nie kata? W zamian widzę bezradnie rozłożone ręce i słyszę tłumaczenia w stylu, że to on jest formalnym właścicielem mieszkania, że takie jest prawo – mówi Joanna Czerwiec. Nie może zrozumieć, dlaczego nie ma rządowej zgody na podpisanie ustawy antyprzemocowej. A przynajmniej tych jej zapisów, które obligowałyby instytucje i służby państwowe do automatycznych działań w obronie kobiet.

- To, że rząd dystansuje się od ustawy, to element szerszej filozofii, według której społeczeństwo ma funkcjonować. Wiele lat temu w Europie uznano, że państwo ma prawo ingerować w sprawy rodzinne w obronie najsłabszych, dzieci i kobiet. Zaczęto mówić o przemocy psychicznej, gwałcie małżeńskim. To, co widzimy dziś, jest desperacką próbą odwrotu od dorobku współczesnego świata – ocenia Anna Karaszewska, socjolożka, która zawodowo zajmuje się przywracaniem do zatrudnienia i pomocą ludziom zagrożonym wykluczeniem społecznym. Jej zdaniem, schronienie dla samotnych matek powinno istnieć jako doraźna pomoc. Ale, tak jak noclegownie nie ochronią przed bezdomnością, tak samo domy powinny być elementem szerszego systemu. Skonstruowanego w ten sposób, by w możliwie najkrótszym czasie usamodzielnić kobiety. – Prowadziłam w Poznaniu pilotażowy program adresowany do samotny matek długotrwale bezrobotnych. Jednym wystarczy kilka miesięcy, by stanąć na nogi. Inni potrzebują roku. Ale sukces jest możliwy, pod warunkiem, że damy człowiekowi wędkę. Czyli pracę – mówi. Zamiast tego w ramach polityki socjalnej rządu mamy program 500 plus. Część kobiet rezygnuje z aktywności zawodowej narażając się, w dłuższej perspektywie, na biedę. Anna Karaszewska wskazuje, że nie byłoby tylu kobiet w domach samotnych matek, gdyby nie długa lista zaniedbań. – Od lat nie potrafimy systemowo rozwiązać problemu alimenciarzy. Brakuje skutecznego sposobu na wyegzekwowanie pieniędzy od ojca dziecka. I znów – kobiet musi sobie radzić sama – ucina.

Rzeczy niepopularne

W całej sprawie jest jeszcze jeden wątek: brak solidarności kobiecej, albo szerzej, społecznej... – Nie byłam wychowywana na grzeczną dziewczynkę. Mówiono mi, że mam być wolna i niezależna. Ale przydarzyła mi się historia stara, jak świat. Wielka miłość, ślub i ogromne rozczarowanie – opowiada swoją historię Magdalena Konus. Jej „ideał” oświadczył się po trzech tygodniach. Ślub był po dwóch latach i do tego czasu on zachowywał się wzorowo. Dziewczyna z dużego miasta weszła w małe środowisko. Zaszła w ciążę, urodziła córkę. Mąż pił, nie chciał, żeby pracowała. Koledzy dawali mu dobre rady: weź ty jej w końcu przylej, bo „pyszczy”. Po czterech latach uderzył. Gdy minął szok pomyślała, że przecież nigdy nie była typem ofiary. Dlatego, jeśli nie zareaguje teraz, sytuacja się powtórzy. – Szczęście w nieszczęściu, że miałam rodzinę, która stanęła za mną murem. Miałam też pracę, z której nigdy nie zrezygnowałam. Ale domyślam się, co mogą czuć kobiety, którym brakuje tego zaplecza – opowiada.

Postawiła mężowi ultimatum, wróciła do rodzinnego Olsztyna. Ale on nie mógł się odnaleźć w nowym miejscu, coraz więcej pił. Stał się chorobliwie zazdrosny, kontrolował każdy jej ruch. Zaczął się psychiczny terror. Wyzwiska, zabieranie pieniędzy. W swoje 30. urodziny powiedziała: dość, nie chcę żyć w strachu i upokorzeniu. Złożyła pozew o rozwód i poszukała dla siebie nowego miejsca na ziemi. Padło na Śląsk, bo daleko od Mazur. Zaczęły z córką wszystko od zera. Bywało ciężko, ale przetrwały.

Dziś jest szefową Fundacji Polska jest Kobietą. Mówi rzeczy niepopularne, które innym zaangażowanym kobietom nie zawsze się podobają. - Nie trafiłam do domu samotnej matki, bo byłam niezależna finansowo. Miałam silny instynkt samozachowawczy, którego wielu Polkom brakuje. Po ślubie nie pozwoliłam zamknąć się w domu, byłam aktywna zawodowo. Ale gdy się rozwiodłam, odwróciła się ode mnie część kobiet. Zamknęły mi drzwi przed nosem, bo według nich, byłam zagrożeniem. Samotna, z dzieckiem, na pewno będzie próbowała zabrać mi męża, myślały. To był dla mnie szok – wspomina.

My, kobiety, oceniamy, wydajemy opinie. Nie zauważamy też niewygodnych faktów. Choćby tego, że do domów samotnych matek trafiają często dziewczyny z bidula. Bez ukończonej szkoły, bez matury, nieprzystosowane do samodzielności. Jest też inna grupa kobiet – szczególnie narażona na wykluczenie. To samotne matki z niepełnosprawnymi, ciężko chorymi dziećmi. Poświęcają im swoje życie osobiste, zawodowe. I nagle, gdy dziecko umiera, zawala się cały ich dotychczasowy świat. Zostają bez renty, emerytury. Z pięćdziesiątką na karku i bez środków do życia. To nie patologia, tylko ofiary patologicznego systemu.

Bez siły przebicia

Konstancja Owczarek z Fundacji Polska jest Kobietą postanowiła, trochę na przekór, zorganizować zbiórkę darów dla ośrodka w Rudzie Śląskiej. Na przekór temu, że zdaniem niektórych, kobiety nie potrafią być solidarne. I na przekór opinii, że łatwiej zauważamy cudze problemy tuż przed świętami. Akcja miała finał niedawno i dała wiele do myślenia jej organizatorkom. - Dzięki temu, że kartony do zbiórki rozmieściłyśmy na uniwersytecie, w przedszkolu czy prywatnych firmach udało nam się dotrzeć do różnych kobiet. Co prawda początkowo trzeba było wiele pracy, by przebić się przez mur obojętności – opowiada. Dlaczego? Ponieważ o domach samotnej matki mówi się rzadko. Nie jest to temat, który dobrze się sprzedaje. - Łatwo przychodzi nam obwinianie ich za sytuację, w jakiej się znalazły, bo przecież „mogły zgłosić sprawę na policję”. Problem w tym, że jednym instytucjom są one po prostu obojętne, dla innych - są ciężarem. Sytuacja jest coraz trudniejsza, bo przez brak wsparcia finansowego ze strony państwa, zamykane są kolejne instytucje, które pomagały ofiarom przemocy domowej – mówi Konstancja. I dodaje, że przydałaby się większa empatia ze strony zwykłych ludzi i taka pełna babska solidarność.

Bo dziś kobiety z domów samotnych matek nie mają siły przebicia. Nie idą w czarnym marszu, by walczyć o swoje prawa. Zamiast tego skupiają się na swoim „tu i teraz”. By przeżyć, by przetrwać. Jakoś.