Czy jest jakaś sfera funkcjonowania naszego państwa i działa znakomicie? Jeżeli wsłuchać się w wypowiedzi polityków różnych opcji, to wyjątkowo dobrze udały nam się partie. Przynajmniej to ugrupowanie, do którego należy wypowiadająca się osoba.
A poza partiami nie jest dobrze: sądy, samorządy, szkolnictwo, gospodarka... Wszystko źle i wszystko trzeba zdemokratyzować, bo to najlepsza droga do poprawy Rzeczpospolitej. A zdemokratyzować mogą ci, co słuchają ludu, ci, przez których lud przemawia. Zadanie jest w zasadzie proste. Skoro mamy tych, co słuchają ludu i znają jego pragnienia, to niech oni zasiądą za sterami zepsutych instytucji. Wymienimy złych ludzi na dobrych i droga do świetlanej przyszłości otwarta, a prawdziwa demokracja ugruntowana. Trzeba zwrócić państwo obywatelom. Skończyć z klikami, układami i upolitycznieniem. A mamy ku temu wyśmienitą metodę: upartyjnienie. Upartyjnienie przez jedynie słuszną i racjonalną partię. Niech lud za jej pomocą odbierze państwo politykierom i uczyni je wielkim i sprawiedliwym.
Ten przerysowany obraz nie dotyczy tylko obecnie rządzących. Bo upartyjnienie to jedyna stała doktryna polityczna III RP. Kontestowana przez opozycję, lecz do momentu, gdy przestaje być opozycją. Ważne, że to my reformujemy państwo, czy też my nim kierujemy. I w zasadzie co w tym dziwnego? Partie są po to, by metodami demokratycznymi zdobywać władzę. A zdobywają władzę ludzie, a nie idee czy święci. Elektorat trzeba jakoś do siebie przekonać, a władzę potem utrzymać. Trzeba pokazać ludowi, kto tu jest ten dobry, a aparat po zdobyciu władzy zadowolić. Najlepiej jeszcze przedstawić to w taki sposób, żeby lud był zadowolony. W końcu to przecież wszystko dla niego. A żeby wrogie siły nie zmanipulowały błądzących, to należy okopać się w różnych instytucjach. Bo czyż – zdaje się nie od dziś pytają nas rządzący – dobro narodu nie pokrywa się z dobrem partii? A jeżeli tak, to czy nie należałoby zdemokratyzować (upartyjnić) innych instytucji? Sądy, samorządy, wojsko... Jak wspaniale zaczną funkcjonować, gdy dobrzy (nasi) ludzie nimi pokierują? Dlaczego mają istnieć jakieś niezależne instytucje kontrolne, skoro w ten sposób tylko przeszkadzają naprawie Rzeczypospolitej? Partie funkcjonują przecież wspaniale i to one, gdy zdobędą większość, powinny mieć narzędzia do reformowania państwa.
Czyż nie jest to piękna wizja? Któż nie chciałby, aby rządzili państwem najlepsi? Czy jednak obywatele i obywatelki rzeczywiście kupują opowieść o dobrych i złych partiach? Być może twardy elektorat poszczególnych ugrupowań, ale patrząc na ogólne niskie zaufanie do pracy polityków (parlamentu), wydaje się, że takie określenia, jakie politycy stosują wobec innych instytucji – klika, układ, służalczość, małe dyktatury, nieliczenie się z dobrem państwa i obywateli – pasują zdaniem obywateli do wszystkich polityków i partii. W końcu przysłowie mówi, że ryba psuje się od głowy. Dlatego też rodzi się pytanie, czy naprawy Rzeczypospolitej nie rozpocząć od naprawy samych partii? Dlaczego nie sprawić, by karierę w nich robili ludzie merytorycznie sprawni, uczciwi, oddani nam oraz państwu? Dlaczego ugrupowania muszą być zarządzane monokratycznie przez nieusuwalnych liderów, a nie przez kolektywne ciała, które wypracowywałyby stanowisko formacji za pomocą dyskusji?
Realistyczna odpowiedź na powyższe pytania brzmi: przecież to naiwność. Ale też naiwne jest trwanie partii przy modelu: TKM plus przekazy dnia. Ciągłe upartyjnianie państwa i czynienie z tego cnoty może doprowadzić do ogólnego odrzucenia idei uprawiania polityki za pomocą partii. Hasło „Dość partiokracji!” już dzisiaj jest przecież wystarczająco nośne.
Czy partie polityczne znajdą w sobie dość siły, by sprawować władzę w sposób nieniszczący państwa (i społeczeństwa)? Alternatywą dla takiej reformy jest albo władza monopartii, albo przejęcie władzy przez demagogów odrzucających ideę parlamentaryzmu. Jeżeli chcemy utrzymać demokrację, formacje powinny wykazać, że o coś im chodzi poza zdobyciem władzy i że są w stanie funkcjonować w ramach ogólnie przestrzeganych reguł. Natomiast obywatele i obywatelki powinni pokazać, że im na tym zależy.
Gdy poparcie społeczne nie spada w przypadku naruszania reguł i zasad, gdy niemalże połowa uprawnionych nie głosuje, gdy zawsze jakoś się poparcie dla jedynek na listach wyborczych uzbiera, to nie ma bodźców do zmian. A na to, że czegoś nie wypada robić (wreszcie skończyliśmy z tą straszną poprawnością polityczną), nie można liczyć. Skutkować to może tym, że w siłę rosnąć będą ruchy dezawuujące całkowicie system oparty na reprezentacji i pluralizmie. Skoro reprezentacja ludu przez partie okazała się fikcją, to trzeba znaleźć kogoś, kto ten system rozniesie i ustanowi prawdziwą demokrację.
I to być może będzie prawdziwe odpolitycznienie w tym sensie, że powstanie system rządów negujący pluralizm i różnorodność społeczną, a więc podstawę sporu politycznego. Jeden lud i jedna władza. Konieczność ograniczenia apetytów partii wydaje się zatem podstawowym warunkiem systemu wielopartyjnego. Bez istnienia pewnej dozy idealizmu politycznego demokracja wydaje się upadać.