Konieczne jest przeciwdziałanie ograniczaniu samorządności przez rządzących i większość parlamentarną – uznali politycy PO, Nowoczesnej i PSL, samorządowcy oraz eksperci uczestniczący w czwartek w debacie Ogólnopolskiego Porozumienia Organizacji Samorządowych.

Debatę samorządową pod hasłem "Zapowiadane zmiany w kodeksie wyborczym oraz planowane reformy w samorządach lokalnych" zorganizowano w Sejmie. Jej uczestnicy odnosili się do zapowiadanych przez PiS propozycji zmian dotyczących samorządu terytorialnego, w tym m.in. wprowadzenia kadencyjności dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.

Według lidera Nowoczesnej Ryszarda Petru, samorząd podlega obecnie "próbom centralizacji władzy", które określił jako "bardzo niebezpieczne". "(PiS) ma doskonałą świadomość tego, że Polacy na poziomie samorządu są bardzo praktyczni, czyli takich gości, jak wybierają do Sejmu, nie wybiorą do samorządów, dlatego że można bardzo konkretnie sprawdzić, co dany burmistrz, prezydent, czy nawet radny obiecał i zrobił" - stwierdził. Jego zdaniem przykładami negatywnych zmian, nad którymi prace toczą się w parlamencie, są: projekt nowego Prawa ochrony środowiska, które "ma na celu podporządkowanie Wojewódzkich Funduszy Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej Ministerstwu Środowiska", a także próby zmian granic miast, m.in. Opola i Warszawy.

"Czyli to jest robione na zasadzie salami - nie całą kiełbasę od razu, tylko ciachamy z boku" – ocenił. Jak dodał Petru, PiS chce uderzyć w samorząd, ponieważ obecnie jest on niezależny.

Zaznaczył jednocześnie, że większość pojawiającej się w przestrzeni publicznej propozycji zmian w samorządach nie zmaterializowało się w formie sejmowych projektów. "To wszystko są przecieki, plotki, tak naprawdę sprawdzanie reakcji społecznej” – ocenił Petru. Jak dodał, "w związku z tym ważne jest to, jak reagujemy, (...) trzeba mocno protestować".

O tym, iż PiS „poszedł na wojnę z samorządami”, mówił też wiceprzewodniczący PO Tomasz Siemoniak. Wskazał w tym kontekście na wypowiedzi lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego „o układach, księstwach itp. w samorządzie”. „To o nas, bo to my jesteśmy samorządem” – podkreślił.

"W PiS-ie trwa szukanie wszelkich możliwych instrumentów do tego, żeby przejąć samorząd. Jesteśmy zarzucani różnymi pomysłami (...) i to wszystko ukształtuje się w taką formę na koniec, w której najwygodniej będzie przejąć władzę w samorządzie, w zgodzie z ludowym powiedzeniem: +nie kijem go, to pałką+" - mówił Siemoniak.

Pytany o przykłady konkretnych zmian, które uderzają w samorządność, wiceszef PO zwrócił uwagę m.in. na omawiany przez rząd projekt zmian w ustawie o regionalnych izbach obrachunkowych. Według niego, propozycje te oznaczają m.in. podporządkowanie RIO rządowi oraz rozszerzenie kompetencji, umożliwiające im wnioskowanie do wojewodów o ustanowienie zarządu komisarycznego "od gminy po województwo".

"To nie są przecieki z weekendowych spotkań prezesa z aktywem PiS-u, tylko to jest absolutny konkret" – zaznaczył. Przyznał jednocześnie, że trudno jeszcze odnosić się do konkretnych projektów w Sejmie.

Siemoniak zaapelował do opozycji i samorządowców o jedność i mocny głos w obronie samorządu. „W Sejmie, jak widzieliście na własne oczy, przegłosowuje się bardzo łatwo, jeśli ma się większość. Natomiast gdy jest powszechny opór, gdy samorządowcy, gdy ludzie, gdy organizacje pozarządowe się nie boją, wtedy PiS będzie mógł się cofnąć" – przekonywał.

"Nie pozwólmy na to, żeby kruczkami, delegatami rządowymi, izbami obrachunkowymi PiS przejął władzę, bo to będzie po prostu koniec samorządu, będzie to taka fasada" – dodał.

Piotr Pogorzelski (PSL), przewodniczący sejmowego zespołu ds. obrony polskiej samorządności stwierdził, że jedynym skutecznym sposobem przeciwstawienia się planom PiS wobec samorządów jest "wielosettysięczny opór". Dopytywany o to potwierdził, że ma na myśli manifestacje. Jak dodał, powinny one być "zapoczątkowane kongresem samorządności polskiej", zwołanym przez "wszystkie organizacje i korporacje samorządowe".

Polityk ludowców odniósł się też m.in. do koncepcji wprowadzenia kadencyjności we władzach samorządowych. "W konstytucji jest jasno powiedziane, że kadencyjność dotyczy jednej osoby, czyli prezydenta (...); wszystkie inne instytucje i organy są wyłączone spod tego zapisu" - mówił Pogorzelski. Jak ocenił, wynika z tego, że wielokadencyjność jest zasadą konstytucyjną.

Poseł PSL podkreślił również, że nadużyciem jest powoływanie się przez PiS na wzorce europejskie. "Tylko w dwóch krajach - we Włoszech dwa razy 5 (lat) i w Portugalii trzy razy 4 (lata) - kadencyjność w samorządach jest ograniczona" - argumentował.

Opowiedział się jednocześnie za przekształceniem Senatu w Izbę Samorządową. „Wtedy takie głupoty zatrzymałyby się po prostu na poziomie Senatu” – zauważył Pogorzelski.

Do koncepcji ograniczenia liczby kadencji dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast odniósł się również w debacie jeden z twórców reformy samorządowej, b. prezes TK Jerzy Stępień. Podkreślił, że proponowane rozwiązanie jest niekonstytucyjne nie ze względu na "zasadę niedziałania prawa wstecz, bo tutaj nie ma takiego zjawiska". "Ale mamy tu znacznie groźniejszą rzecz (...): mamy tutaj bezpośredni, brutalny atak na samo centrum demokracji, na podstawowe prawo obywatelskie, jakim jest bierne prawo wyborcze" - dodał.

"Kiedy się chce ograniczać demokrację, zaczyna się zawsze to od ograniczania biernego prawa wyborczego, ograniczenia kręgu osób, które mogą w ogóle startować w wyborach. Tak się działo w latach 30., w okresie międzywojennym, tak się przecież działo po wojnie, kiedy powstał Front Jedności Narodu" – argumentował Stępień. "Oczywiście (tak jak w ogóle) prawa obywatelskie, podobnie i bierne prawo wyborcze to nie jest prawo absolutne, ono może podlegać ograniczeniu, ale konstytucja bardzo precyzyjnie mówi - w art. 31 ust. 3 - kiedy można ograniczać prawa obywatelskie" – zaznaczył.

Zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich Stanisław Trociuk zwrócił uwagę, że obecne tendencje do centralizacji oznaczają dla obywatela, że „będzie miał dalej, żeby załatwić swoją sprawę”.

Zauważył też, iż wyroki sądów administracyjnych wskazują, że administracja centralna działa gorzej niż ta samorządowa.

Jednocześnie Trociuk zaznaczył, że jeśli chodzi o mobilizację ludzi do protestu w związku ze zmianami w samorządach będzie „ten sam problem, który pojawił się przy TK”. „W momencie, kiedy rozmawiamy o kwestiach ustrojowych, obywatele to obserwują, ale to się w sposób bezpośredni jeszcze nie przełożyło na ich sprawy życiowe. Obywatele zauważą, że TK nie funkcjonuje w momencie, kiedy np. policjant zatrzyma prawo jazdy i będzie potrzeba sprawdzenia, czy podstawa prawna tego zatrzymania prawa jazdy była legalna, czyli ex post” - mówił.

Inną opinię w debacie przedstawił prezydent Legionowa Roman Smogorzewski (PO). Według niego, „ludzie wyjdą na ulice pod wodzą liderów, do których mają zaufanie”. „W tych samorządach są liderzy, którzy mogą wyprowadzić tych ludzi na ulicę” – podkreślił.

Ze Smogorzewskim nie zgodził się z kolei Petru. Jak ocenił, żeby odnieść sukces w konfrontacji z władzą, konieczny jest „wariant rumuński”, w którym na ulice wyszły miliony. „Niestety (...) to jest trochę tak, jak z sądami i z Trybunałem, czyli część ludzi wychodzi na ulice, ale to nie jest aż tak masowe, żeby doprowadzić do zablokowania” - przyznał.

„Z mojego doświadczenia i kontaktów z wieloma burmistrzami czy liderami lokalnymi jest tak, że ludzie chcieli wyjść na ulice, chcieli, a nie wyszli, bo jeszcze nie było tego czasu - PiS się wycofał, trochę trudno było ich wyprowadzać na te ulice, myśmy musieli ich powstrzymywać" – odparł Smogorzewski.

Z kolei według Siemoniaka jest prosta odpowiedź na pytanie: „co robić?”. „Trzeba wygrać wybory po prostu” – przekonywał. Zaznaczył, że Platforma chce się w związku z tym otworzyć na współpracę z innymi ugrupowaniami - Nowoczesną, PSL czy ruchami miejskimi, a także z niezależnymi samorządowcami.

Jak podkreślił, najbliższe wybory nie będą konfrontacją wielu różnych wizji, tylko "konfrontacją o to, czy samorząd, czy centralistyczna Polska". "My w Warszawie się dogadamy (...), natomiast trzeba się porozumieć na dole, trzeba dawne urazy odłożyć do szuflady i trzeba szukać wspólnych mianowników” – dodał.

Organizatorzy debaty odnotowali na wstępie nieobecność części zaproszonych gości, m.in. przedstawicieli PiS, w tym prezesa tej partii Jarosława Kaczyńskiego.