Zapomniani już nie będą zapomniani. Teraz każdy będzie was słuchał – mówił Donald Trump podczas zaprzysiężenia. Oto ideowe zaplecze prezydenta USA
Czym jest alt-right (alternative right – alternatywna prawica)? Cóż, najkrócej rzecz ujmując, zwolennikom ruchu marzy się powrót do mitycznych czasów, kiedy biały mężczyzna trzymał jeden but na gardle czarnego niewolnika, drugi na karku żony, zaś w rękach dzierżył winchestera, z którego strzelał do Indian. To, że takie atrakcje były udziałem bardzo małej części białej męskiej populacji USA w XIX w., altrightowcom nie przeszkadza. Odrzucają racjonalizm i wiedzę – kierują się głównie tym, co mają w sercu, lub, tłumacząc dosłownie angielski frazeologizm, w bebechach, bo dla nich nauka to jeszcze jeden sposób, w jaki establishment niewoli społeczeństwo.
Umberto Eco w słynnym felietonie „Ur-Fascism” wymienił 14 cech wspólnych dla przekonań prawego skraju spektrum politycznego. Ruch alt-right wypełnia je wszystkie. Eco zastanawiał się też, dlaczego takie ruchy nazywamy faszyzmem, a nie frankizmem lub nazizmem. I doszedł do wniosku, że to przez niespójną formułę poglądów faszystów, którzy w swoim programie zdołali upchnąć niemal wszystko. Podobnie ruch alt-right asymiluje wszystko i wszystkich: od Jacka Donovana, homoseksualisty zaszczepiającego w ruchu alt-right kult męskości, po nazistów ze środowisk 1488 (liczba 14 to nawiązanie do „czternastu słów”, cytatu z założyciela Amerykańskiej Partii Nazistowskiej George’a Rockwella; a liczba 88 to zaszyfrowane – ósma litera alfabetu – Heil Hitler lub Heinrich Himmler). Mamy tam też antysemitów, zwolenników zrzucenia na Syrię napalmu, kolekcjonerów dowodów na to, że rządzą nami masoni bądź iluminaci, mizoginów marzących o poddaństwie kobiet czy ideologów permanentnej, toczonej do końca świata wojny kulturowej ze Wschodem. Oraz skromnych na tym tle przeciwników szczepionek.
Kanwą do wspólnego działania jest podstawowa potrzeba: rozdrapać liberalizm, a jego strzępy zakopać tak głęboko, by ślad po nim nie pozostał.
Geny samców alfa
Kiedy przed laty biolog Richard Dawkins wymyślił termin mem (to w jego ujeęciu jednostka ewolucji kulturowej, analogiczna do genu), nie przypuszczał, jak niesamowitą karierę zrobi ono w czasach popularności internetu. Co prawda dla większości z nas mem to zdjęcie z komentarzem, najczęściej silącym się na zabawność. Memy są także wykorzystywane do przekazywania informacji, w opinii ich twórców, najczęściej szokujących, takich, o których główne media nie mówią – ale jak to w internecie bywa, takie wiadomości są najczęściej kłamliwe. Ale to nikomu nie przeszkadza, najważniejsze, że spreparowany mem zacznie być przekazywany w mediach społecznościowych.
Ruch alt-right jest aktywny w sieci i z chęcią wykorzystuje memy. W czasie kampanii Donalda Trumpa obrazki z Pepe the Frog (żabą Pepe) stały się wsród jego zwolenników ogromnie popularne (do tego stopnia, że Liga Przeciwko Zniesławieniu uznała żabę Pepe za symbol hejtu). Jakie przekazywały informacje? Na przykład, że mieszkający w USA Meksykanie zjedli wszystkie chronione łabędzie w jednym z rezerwatów przyrody (starsi czytelnicy zapewne pamiętają, że kiedyś podobna informacja krążyła o Polakach na emigracji).
Kolejny element kultury internetowej obecny w ruchu alt-right to trolling. Zjawisko polega na prowokowaniu przeciwnika poprzez agresywne, kłamliwe lub irytujące komentarze. Modelowym trollem w służbie alt-right jest Milo Yiannopoulos, Brytyjczyk greckiego pochodzenia, piszący dla serwisu Breitbart, internetowego portalu altrightowców. W serwisie Breitbart przeczytamy, że światem rządzą iluminaci będący jednocześnie żydami i muzułmanami, a były już prezydent Barack Obama jest wymiennie antychrystem bądź jaszczurem w ludzkiej skórze.
Yiannopoulos, będąc zdeklarowanym gejem, w swoich tekstach określa się mianem faggot, które jest odpowiednikiem polskiego słowa pedał lub cwel. Taka wysokich lotów prowokacja to jednak tylko przystawka w jego rozległym menu. Uważa on, że walka z przemocą wobec kobiet w siłach zbrojnych USA to zwycięstwo Państwa Islamskiego, a Donald Trump ocali amerykańskie uniwersytety przed lewactwem i feminizmem. O tym, że Milo jest profesjonalnym trollem, a nie zwyczajnym głupkiem, może świadczyć fakt, że odbywa właśnie po Stanach tournée z wykładami. Wyborcy Trumpa ubrani w dżinsy, dresy i bluzy z kapturem, w przeważającej większości mężczyźni po trzydziestce, płacą, żeby posłuchać zniewieściałego chłopaka w błyszczącym garniturze, który tłumaczy im, że lewactwo i feministki zabrały im męskość. To już megatrolling!
Łącznikiem między Yiannopoulosem a Trumpem jest Stephen Bannon. Ten 64-latek zarobił duże pieniądze, pracując w banku inwestycyjnym Goldman Sachs. Potem zaczął inwestować na rynku mediów elektronicznych, czyli w Breitbart. Latem, po kolejnej serii przetasowań w sztabie wyborczym, Trump mianował Bannona szefem swojej kampanii. I to był przełomowy moment dla ruchu. Biznesmen napisał szefowi słynne już przemówienie wygłoszone w sierpniu w Palm Beach na Florydzie, w którym zręby ideologii altrightowców połączyły się z programem wyborczym Trumpa. I tak świat o nich usłyszał. Jedną z pierwszych decyzji prezydenta elekta było mianowanie Bannona szefem doradców Białego Domu. Jednak najbardziej wyrazistym przywódcą ruchu jest 38-letni Richard Spencer, szef National Policy Institute – quasi-think tanku promującego idee białego suprematyzmu. To on jest pomysłodawcą nazwy alt-right.
Na inauguracyjnym spotkaniu alt-rightu z dziennikarzami, które odbyło się na początku września w waszyngtońskim Willard Hotel, była ledwie garść kobiet. Spencer przyznał wówczas, że stanowią one nie więcej niż jedną piątą ruchu. I tłumaczył, że to „naturalna kolej rzeczy”, bo jego zdaniem kobiety to istoty manipulujące, które trzeba poskromić i podporządkować mężczyznom. W czasie pierwszej debaty między Trumpem a Hillary Clinton zatweetował: „(Kobiecie) nigdy nie powinno się zezwalać na to, by prowadziła politykę zagraniczną. Nie chodzi o to, że jest słaba. Przeciwnie – jej wola zemsty nie zna granic”. Podczas nieformalnego bankietu po konferencji w Willard Hotel po drinku wyznał zebranym, że te dziewczyny, które kręcą się wokół alt-rightu, są tam dlatego, że szukają partnerów posiadających geny samca alfa i zdolnych do produkcji spermy alfa. Jeden z jego organizacyjnych adiutantów dodał, że warto by wreszcie napisać książkę o tym, jak liberalne feministki w głębi duszy marzą o takim facecie jak Richard Spencer.
Kiedy w październiku wybuchła afera z taśmami Trumpa, na których można było m.in. usłyszeć, jak to ówczesny kandydat na prezydenta mówi, że lubi „chwytać od razu za krocze” oraz „nie tyka kobiet, które skończyły 35 lat”, altrightowski lider oświadczył, iż ma Trumpa za dżentelmena, bo jest wobec kobiet wyjątkowo delikatny. „Każda z nich fantazjuje, żeby być wziętą przez silnego mężczyznę” – dodał.
Spencer nienawidzi liberalnej demokracji i trzymania się procedur, w tym wyborów powszechnych. „Uwielbiam imperia i imperializm, kocham silną władzę. Kiedy czytam o podbojach Napoleona, dostaję wzwodu” – powiedział w Willard Hotel. Z Trumpem łączy go podziw wobec Władimira Putina, a w 45. prezydencie Stanów Zjednoczonych widzi herosa, który pojawił się po to, by wyzwolić Amerykanów. Białych Amerykanów. „Donald pomógł ujawnić się biologicznym instynktom Partii Republikańskiej, pozwolił jej na impulsywność i zaspokajanie popędów. Prawdziwy republikański instynkt drzemał pod grubą skorupą politycznej poprawności” – stwierdził.
Jego zdaniem fenomen Trumpa jest emanacją fundamentalnej prawdy o konserwatywnej Ameryce. Najważniejszy jest nacjonalizm i podkreślenie własnej wyższości. A dotychczasowy etos Partii Republikańskiej oparty na szanowaniu konstytucji, wolnorynkowej gospodarce i nie do końca czytelnym chrześcijańskim wartościom jest fasadą i ułudą.
Żaba w mundurze
Może się wydawać, że alt-right to wielki ruch społeczny, który zaczął się organizować niedawno, a o którym zaczęło być głośno przy okazji kampanii wyborczej Trumpa. – Nic podobnego. W pierwszej chwili może się kojarzyć z młodymi ludźmi i względnie poprawnie wykształconymi. Ale tak naprawdę to są dziedzice tradycji Ku Klux Klanu. Wielki imperialny czarnoksiężnik KKK (tytuł lidera tej organizacji) David Duke mógł zamienić kostium z białego prześcieradła na dwurzędowy garnitur i nabrać językowej ogłady oraz zacząć nazywać się obrońcą praw człowieka, ale to jest dalej ten sam przepełniony nienawiścią wobec Afroamerykanów i Żydów człowiek – mówi Chris Ellis, politolog z Uniwersytetu Bucknella w Lewisburgu. Apologeci ruchu nie krępują się heilować, tak jak to miało miejsce w połowie listopada na konferencji National Policy Institute.
Altrightowcy nie są też zestawem przypadkowych internetowych trolli, ujawniających się przygodnie zgodnie z algorytmami rządzącymi mediami społecznościowymi. Są zorganizowani. W ostatnich miesiącach udało im się przeprowadzić nagonkę na dziennikarzy, artystów, polityków i akademików, afroamerykańskich, latynoskich i tych żydowskiego pochodzenia, także identyfikujących się z umiarkowanym skrzydłem Partii Republikańskiej. – Przebrali Żabę Pepe w mundur Wehrmachtu i rozsyłali ten rysunek do znudzenia po ludziach z komentarzem: Trafisz do pieca krematoryjnego – dodaje Ellis.
Luke O'Brien, reporter współpracujący z Huffington Post, podaje przykład jednej z udanych, przeprowadzonych z chirurgiczną precyzją akcji hejterskich. – W marcu w kinach pojawiła się nowa wersja filmowego klasyka „Pogromcy duchów”, tym razem z kobietami w rolach głównych. Były to głównie byłe lub obecne członkinie obsady programu satyrycznego „Saturday Night Life”, wśród nich czarnoskóra Leslie Jones. Oprócz zwykłego hejtu w sprawę zaangażowali się hakerzy, którzy ujawnili dane personalne aktorki i jej prywatne zdjęcia. Trolle zasłaniały się pierwszą poprawką do konstytucji, czyli prawem do wolności słowa – opowiada. Cała akcja przypominała gonienie króliczka. Bo kiedy Leslie Jones ogłosiła, że jest ofiarą rasizmu, hejterzy odparowali, że sama jest rasistką, bo na ekranie utrwala stereotypy o Afroamerykanach.
Tymczasem Ellis uczula, żeby nie łączyć altrightowców z europejskimi stronnictwami czy ruchami o rodowodzie nacjonalistycznym, które zaczęły kiełkować u progu upadku zimnej wojny. – To ruch na wskroś amerykański, wywodzący się jeszcze z XIX w. To spadkobiercy antykatolickiej i antysemickiej Partii Nic Niewiedzący (Know Nothing Party). Tamci straszyli ludzi m.in. papieżem. Irlandzcy i włoscy imigranci mieli być jego piątą kolumną w Ameryce – stwierdza.
Lud boży żyje w jedności
Ameryka i świat wstrzymały oddech, czekając na pierwszy ruch prezydenta Trumpa: czy odetnie się od altrightowców słowami: „Słuchajcie, to była kampania wyborcza, taka walka ma swoje prawa, czas zacząć mówić normalnie”, czy przeciwnie, dalej będzie dzierżyć sztandar z Pepe. Zagadka rozwiązała się kilka minut po zaprzysiężeniu.
„Odtąd zapomniani już nie będą więcej zapomniani. Teraz każdy będzie was słuchał. Zjawiliście się w milionach, żeby stworzyć historyczny ruch, jakiego świat jeszcze nie widział” – stwierdził. Prezydent zapomniał, że został głową państwa wskutek skomplikowanego i anachronicznego systemu wyborczego. Zapomniał, że na niego głosowały 62 miliony ludzi, a na Hillary Clinton 65 mln. Na starcie wykluczył tych drugich: Afroamerykanów, Latynosów, samotne matki, środowiska LGBT, muzułmanów oraz, co też znamienne, większość inteligencji. Nie powiedział nic o budowaniu mostów, o uzdrowieniu poranionego narodu. A przecież inauguracja ma zwykle ogromne symboliczne znaczenie. USA są generalnie demokracją remisu, obie główne partie mają mniej więcej zbliżone wpływy i poparcie. Zaprzysiężenie to teoretycznie moment godzenia waśni i ponownego zjednoczenia”. Przypomnijmy najbardziej poruszające deklaracje. Jefferson: „Różnice w poglądach nie są różnicami w zasadach”. Lincoln: „Bez złych zamiarów wobec kogokolwiek, z miłosierdziem wobec każdego”. Franklin D. Roosevelt: „Nie musimy się niczego obawiać oprócz samego strachu”.
Donald Trump, który zaczął od słów „właśnie skończyła się w Ameryce rzeź”, jako pierwszy w historii tego symbolicznego momentu nie wykorzystał. Przeciwnie. Wzmógł konfrontacyjne nastroje i wolę toczenia sporu. Jasno dał do zrozumienia, że nastały czasy alt-rightu. „Odtąd u podstaw będzie całkowita wierność Ameryce” – ciągnął. Użył słowa „allegience”, „pledge of allegiance”, czyli „przysięgi na wierność”. Ale słowo to też oznacza w języku angielskim posłuszeństwo i podporządkowanie się. Bardziej mu o tę drugą wymowę chodziło. „Przez lojalność wobec naszego kraju dojdziemy do lojalności wobec samych siebie. Kiedy otworzy się serca na patriotyzm, nie ma miejsca na uprzedzenia. Biblia mówi nam, jak jest dobrze i przyjemnie, gdy lud boży żyje w jedności” – dodał.
Czterdziesty piąty prezydent mówi specyficznie. O sobie na przykład cały czas w liczbie mnogiej, używał zaimka osobowego „my” zamiast „ja”. Ważni w jego walce są też „oni”. To zasadnicza różnica między nim a 44. prezydentem. Barack Obama spędził osiem lat w Białym Domu, główkując nad tym, żeby w Ameryce owych „onych” nie było, żeby wszyscy czuli się jak u siebie: w kraju możliwości i zróżnicowania. 20 stycznia zaczęła się kontrrewolucja. „Oni” będą musieli znaleźć sobie miejsce gdzieś indziej.