Wizyta Angeli Merkel jest okazją do reaktywowania stosunków polsko-niemieckich. Obie strony potrzebują się nawzajem – chociaż Polska bardziej potrzebuje Niemiec niż one nas.
Dziennik Gazeta Prawna
Kanclerz przyleci do Warszawy jutro i spędzi w Polsce jeden dzień. Program wizyty jest napięty. Merkel spotka nie tylko z prezydentem Andrzejem Dudą oraz premier Beatą Szydło, lecz także z Jarosławem Kaczyńskim, Grzegorzem Schetyną i Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Rozmowy mają dotyczyć przede wszystkim sytuacji w Europie, kwestii bezpieczeństwa i polityki zagranicznej, a także wzajemnych relacji. Jak zapowiedziała premier Szydło, w rozmowach przewiną się brexit, migracje, a także „zmiany, przed którymi stoi Unia Europejska”.
Nowy kształt Unii
Prezes PiS w rozmowie z TVP Kraków zapowiedział, że zamierza rozmawiać o kryzysie UE i rozwiązaniach, które są potrzebne do jego przezwyciężenia. Padła ważna deklaracja. Jarosław Kaczyński potwierdził, że będzie przekonywał Angelę Merkel do reformy Unii i zmiany traktatów. – Trzeba po prostu nowych traktatów europejskich, trzeba nowego kształtu Unii, bo tylko wtedy Unia, która odniosła wielki historyczny sukces, ale dzisiaj jest w naprawdę wielkim kryzysie, może przetrwać. Co jest i w interesie Europy, i oczywiście jest to w interesie Polski – podkreślił Kaczyński.
Jak udało się ustalić brukselskiej korespondentce RMF FM, kanclerz z kolei zamierza poruszyć kwestię wyboru Donalda Tuska na drugą kadencję w funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej. Obecna kończy się 31 maja br. i zdaniem dyplomaty, z którym rozmawiała Katarzyna Szymańska-Borginon, Merkel ma być w kwestii reelekcji nieustępliwa. Jak mówił – również na antenie RMF FM – prof. Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta Andrzeja Dudy, wariant umożliwienia reelekcji jest realny. – Jest wiele poważnych zastrzeżeń do Donalda Tuska jako premiera i jako polityka europejskiego. Ale mogę sobie wyobrazić, że w ramach złożonych transakcji i negocjacji unijnych polskie państwo uznałoby, że nie będzie bardzo stanowczo się przeciwstawiało – powiedział prof. Zybertowicz.
Zastrzegł jednak, że takie stanowisko Polski jest możliwe „po spełnieniu przez inne kluczowe kraje Unii pewnych naszych oczekiwań”. Przed kilkoma tygodniami pisaliśmy w DGP o wariancie, w którym Polska po prostu wstrzymuje się od głosu i nie kwestionuje aktywnie reelekcji. Przewodniczący Rady Europejskiej jest wybierany większością kwalifikowaną.
Niemcy w relacji z Polską są partnerem znacznie silniejszym, chociaż dysproporcja nie jest aż tak drastyczna, jak była na początku lat 90. Warszawa ma większe pole do asertywnej polityki wobec Berlina. Widać to choćby w kwestii sporu o logikę polityki migracyjnej. Zakończony w piątek szczyt UE na Malcie potwierdził odwrót od polityki otwartych drzwi wobec migrantów. Polska i państwa Europy Środkowej (m.in. Węgry) były też przeciw polityce kwot, którą krajom UE próbował narzucić Berlin. Dziś to temat trzeciorzędny i kłopotliwy dla Merkel w kontekście kampanii wyborczej.
Głowy państw i szefowie rządów krajów UE uchwalili na tym szczycie dziesięciopunktowy program, którego celem jest zamknięcie popularnego śródziemnomorskiego szlaku migracji. Przewiduje on wzmocnioną współpracę z Libią, która jest głównym kanałem tranzytowym dla migrantów, którzy z Afryki zamierzają się przedostać do Europy.
Na wzmocnienie pozycji wobec Berlina szanse daje nam również obecna sytuacja w Europie i USA. Berlin nie ma z kim rozmawiać na temat przyszłości Wspólnoty. Wielka Brytania negocjuje warunki wyjścia z UE. We Francji dojdzie za chwilę do zmiany władzy i trudno przewidzieć, czy nowa głowa państwa będzie się cieszyła pozycją mocniejszą niż słaby François Hollande. Do tego kandydatka prawicy Marine Le Pen mówi o porzuceniu euro. Niemcy nie mogą też liczyć na Włochów: w Rzymie władzę sprawuje tymczasowa administracja, bo do dymisji po przegranym referendum podał się jedyny włoski polityk, który miał europejskie ambicje. Hiszpania w debacie europejskiej nie istnieje od lat – nie tylko przez wzgląd na bailout, ale także przez to, że dopiero od niedawna kraj ten ma rząd – został uformowany prawie rok po wyborach. Na tle tego chaosu Polska jawi się jako ostoja spokoju; jedyny przewidywalny partner do rozmów w dłuższej perspektywie. Co działa zresztą w drugą stronę – warto pamiętać, że Angela Merkel rozmawiała z pięcioma polskimi premierami i trzema prezydentami.
Biznes i bezpieczeństwo
Niemcy są dla nas wyjątkowym partnerem także przez wzgląd na swoje przywiązanie do wielostronnej współpracy. W czasach, kiedy po drugiej stronie Atlantyku do władzy dochodzi człowiek, który uważa organizacje takie jak Unia czy ONZ za przeżytek, a politykę zagraniczną widzi jako sieć dwustronnych układów, jest to szczególnie cenne. W naszym interesie jest więc współpraca wielostronna, multilateralna, na arenie Unii Europejskiej i oparta na prawie międzynarodowym, co jest zresztą stałą narracją polskiego MSZ i Pałacu Prezydenckiego. Owszem, Bruksela często jest miejscem przeciągania liny, gdzie słabsi nie zawsze są traktowani fair. Ale przynajmniej mają głos.
Nie sposób też pominąć wielu obszarów współpracy, w których już teraz idzie nam doskonale. Za Odrą leży nasz najważniejszy rynek eksportowy. Niemcy są też największym dostawcą towarów dla nas. Warszawa dla Berlina nie jest aż tak ważna, co nie zmienia faktu, że znajdujemy się w pierwszej dziesiątce. Warto przy tym przypomnieć, że jesteśmy dla Niemiec o wiele poważniejszym partnerem handlowym niż Rosja. Niemiecki biznes sprzedaje nad Wisłą towary o 2,5 razy większej wartości niż nad Wołgą, a sprowadza stąd dobra o wartości prawie dwa razy większej – mimo że Niemcy zaopatrują się w Rosji w surowce.
Niemiecki biznes jest też największym inwestorem nad Wisłą. Sceptycy mogliby powiedzieć, że to tylko montownie; że trzeba stawiać na produkty innowacyjne; że zaraz wpadniemy w „pułapkę średniego wzrostu”. Można na to też spojrzeć inaczej, zgodnie z przysłowiem: lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Rozwijajmy to, co nam wychodzi, bądźmy zapleczem Niemiec. Być może w ten sposób przez najbliższe 50 lat za Odrą będzie się zarabiać więcej niż nad Wisłą. Ale nie zmienia to faktu, że w dużej mierze dzięki temu tu będzie się żyło lepiej niż np. za Bugiem. Oczywiście nie znaczy to, że powinniśmy tylko produkować półprodukt. Im bardziej intensywna będzie nasza współpraca gospodarcza, tym większe przełożenie możemy mieć na decyzje rządu w Niemczech. Oczywiście do tego potrzebna jest nawet nie odrobina, ale duża doza dobrego PR, którego na razie rząd Beaty Szydło w Berlinie zdecydowanie nie uprawia.
Wreszcie, być może wielu to zaskoczy, ale wbrew pozorom polsko-niemiecka współpraca może się także pogłębiać na płaszczyźnie obronnej. Warto pamiętać, że to wcale nie Niemcy byli głównym blokującym wzmocnienie wschodniej flanki NATO, tylko Francja. Berlin wysłał swoich żołnierzy na Litwę, gdzie są oni trzonem sojuszniczej batalionowej grupy bojowej (u nas są Amerykanie). Nasi sąsiedzi zza Odry po napaści Rosji na Ukrainę i zajęciu Krymu stwierdzili, że Rosja jest obecnie państwem nieprzewidywalnym i zmiana tego stosunku została zapisana w opublikowanej w ubiegłym roku białej księdze bezpieczeństwa. Już teraz żołnierze Bundeswehry regularnie goszczą u nas na ćwiczeniach, żołnierze obu państw działają w ramach tych samych jednostek, a ta współpraca może się jeszcze pogłębiać.
Jedną z opcji jest choćby kooperowanie podczas użytkowania tych samych okrętów podwodnych (Polska wkrótce będzie musiała wyleasingować tego typu sprzęt, rozważany jest ten pochodzący z Niemiec) czy wręcz zakup okrętów U212 od niemieckiego koncernu Thyssen Krupp Marine Services (tu konkurenci to francuski DCNS i szwedzki Saab). I choć szanse na to, że w tej kadencji rząd taką umowę podpisze, są niewielkie, to jednak współpraca Polskiej Grupy Zbrojeniowej i koncernu TKMS wydaje się realna także przy innych projektach. Może się tak zdarzyć, że to Niemcy pomogą w budowie kompetencji w niedawno utworzonej Stoczni Wojennej. Już teraz można to obserwować w przypadku współpracy Bumaru-Łabędów i niemieckiego koncernu Rheinmetall. I choć podpisana przez MON, realizowana w Gliwicach umowa na modernizację czołgów Leopard wydaje się bardzo droga, to być może za kilka lat śląski zakład będzie firmą zmodernizowaną i mającą duże kompetencje w kwestii czołgów. Te dwa przykłady pokazują, że można próbować pozyskiwać technologie od naszych sąsiadów zza Odry. Wiadomo, że jest drogo, nie wiadomo, jak to się finalnie skończy, ale w jakimś stopniu potencjał polskiego przemysłu obronnego na pewno zostanie wzmocniony.
Oczywiście pól potencjalnej współpracy jest znacznie więcej. Dalej powinniśmy rozwijać choćby nasz przemysł samochodowy.
Forma przerasta treść
Jednak pisząc o strategicznej współpracy, pamiętajmy także o tym, że są kwestie, które nasze rządy zdecydowanie różnią. Jest to choćby kwestia polityki imigracyjnej czy budowy gazociągu Nord Stream 2. Trudno zakładać, by nasze stanowiska w tej kwestii się zmieniły. Niemniej jednak tylko dialog na wysokim szczeblu jest w stanie sprawić, że wyłuszczymy nasze racje w wystarczająco jasny sposób. W przeszłości Gerhard Schröder nie potępił stanowczo działań Eriki Steinbach oraz idei Centrum przeciw Wypędzeniom, bo groziła mu porażka wyborcza w starciu ze skierowaną na prawo przez Edmunda Stoibera CDU. My z kolei w tym samym czasie nie byliśmy w stanie wytłumaczyć chęci naszego zaangażowania w Iraku. Efektem była potężna zapaść we wzajemnych stosunkach.
Swego czasu dobrze znający oba nasze kraje prof. Klaus Bachmann użył sformułowania, że nasze relacje oparte są na „kiczu pojednania” – wiele w nich szumnych gestów z obu stron, ale mało konkretnej współpracy. Na płaszczyźnie symbolicznej szło nam zawsze lepiej: od listu biskupów, przez uklęknięcie Willy’ego Brandta pod pomnikiem Bohaterów Getta, gest pokoju podczas mszy pojednania w Krzyżowej, organizację nowego zjazdu gnieźnieńskiego, po ważne słowa polityków niemieckich podczas kolejnych rocznic wybuchu II wojny światowej czy Powstania Warszawskiego. W miarę szybkie załatwienie najbardziej palących spraw – tj. uregulowanie kwestii granic – w pierwszej połowie lat 90. stworzyło przekonanie o, jak ją nazwał ówczesny szef dyplomacji Krzysztof Skubiszewski, Interessengemeinschaft, wspólnocie interesów. Zamknięcie kwestii polskiego zadłużenia, wstąpienia do NATO czy akcesji do UE jest za nami. Okazało się też, że forma lekko przerasta treść. Że zaczęła dominować celebra.
Być może czas gestów dobiegł końca, jak zadeklarował tuż po wygranych w 2007 r. wyborach Donald Tusk. Tak czy inaczej polsko-niemiecka współpraca potrzebuje konkretów. I precyzyjnego planu, jak do nich dojść. Otwarte jednak pozostaje pytanie – mimo sprzyjających warunków politycznych, bliskości geograficznej i wielkości wymiany handlowej – o naturę tych konkretów. Wizyta kanclerz jest okazją do ich zaprezentowania.
Na tle światowego chaosu Polska jawi się Niemcom jako stabilny partner.
Wybór Żelaznej Kanclerz na czwartą kadencję leży w naszym żywotnym interesie
Jedną z niewielu rzeczy, które łączą Prawo i Sprawiedliwość z większością opozycji, jest oczekiwanie, że we wrześniowych wyborach wygra Angela Merkel i po raz czwarty zostanie kanclerzem.
Mówił o tym w wywiadzie dla niemieckiej gazety „Bild” prezes PiS Jarosław Kaczyński. – Nie mam prawa wyborczego w Niemczech. Z polskiego punktu widzenia mówię: Byłoby dobrze, gdyby pani Merkel została ponownie wybrana – komentował.
Z kolei dla PO i PSL chadecy z CDU/CSU są niejako naturalnym partnerem, czego dowodem choćby to, że w europarlamencie te partie są razem w Europejskiej Partii Ludowej.
Rywalem Merkel jest były przewodniczący europarlamentu i obecny lider SPD Martin Schulz. Jego niedawna nominacja sprawiła, że w ostatnich dniach wyniki socjaldemokratów w sondażach przedwyborczych zauważalnie wzrosły i obecnie chce na nich głosować co czwarty Niemiec. Jeśli zdobędą kolejnych 8–10 proc. poparcia, mają szansę na stworzenie rządu z potencjalnymi koalicjantami: Zielonymi i Die Linke. Co to oznacza dla Polski? Schulz jasno opowiada się za hasłem „Więcej Europy”, czyli zacieśnieniem współpracy i parciem w stronę federalizacji. Chodzi m.in. o wspólną politykę imigracyjną, a także możliwość przesunięcia unijnych środków budżetowych na państwa strefy euro, do której Polska jeszcze długo nie wejdzie. Choć sam Schulz nawet w ubiegłym tygodniu przestrzegał przed zniesieniem sankcji wobec Rosji, to jednak w SPD jest silna frakcja, która jest za rezygnacją z obostrzeń handlowych. I tak np. we wrześniu niemiecki minister gospodarki Sigmar Gabriel (poprzednik Schulza jako szef SPD) odwiedzał Moskwę, a były kanclerz z tej partii Gerhard Schröder jest szefem należącej do Gazpromu spółki Nord Stream 2, której celem jest położenie kolejnej nitki gazociągu pod Bałtykiem. Z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski prorosyjskie sympatie części niemieckich socjaldemokratów mogą stanowić istotne zagrożenie.
Na tym tle Angela Merkel wypada z polskiego punktu widzenia korzystniej i jasno krytykuje agresywną politykę Putina. Stąd zgoda polskich elit co do tego, że jest z naszego punktu widzenia najlepszym szefem rządu RFN.
Warto zwrócić uwagę, że przedstawiciele rządu niemieckiego publicznie
raczej nie krytykowali gabinetu Beaty Szydło. Wydaje się również, że tak
długo, jak obecna kanclerz Niemiec będzie mieć silną pozycję w Europie, szanse na stworzenie EU dwóch prędkości są mniejsze.