Radykalizacja Partii Socjalistycznej zwiększa szanse Emmanuela Macrona, który dogania w sondażach François Fillona i Marine Le Pen.
Im bliżej do wyborów prezydenckich we Francji, tym więcej niewiadomych. Nawet kandydat centroprawicy, były premier François Fillon, który jeszcze pod koniec zeszłego roku był uważany za murowanego faworyta, nie może być pewien przejścia do drugiej tury. Wiadomo tylko, że szans na nią nie ma zwycięzca prawyborów w rządzącej Partii Socjalistycznej, które odbędą się w niedzielę. Ale już to, kto nim zostanie, będzie mieć ogromny wpływ na rozkład poparcia między trójką liderów.
Kompromitujący wynik
O nominację socjalistów ubiegają się były premier Manuel Valls oraz eksminister edukacji w jego rządzie – choć to stanowisko pełnił tylko przez niecałe pięć miesięcy – Benoît Hamon. Pierwszą turę w minioną niedzielę wygrał należący do lewego skrzydła partii Hamon i to on jest faworytem decydującego starcia, bo natychmiast poparli go czołowi politycy tej frakcji. Hamon postuluje m.in. ustanowienie uniwersalnego dochodu podstawowego na poziomie 600 euro miesięcznie, który przysługiwałby wszystkim obywatelom kraju. Valls natomiast, pełniąc funkcję premiera od kwietnia 2014 do grudnia 2016 r., próbował przeprowadzać reformy, które przełamałyby stagnację francuskiej gospodarki. Jednak jakiekolwiek zmiany osłabiające państwo socjalne nie są tym, czego chcą wyborcy lewicy.
Ani Valls, ani Hamon nie mają co marzyć o prezydenturze. Pierwszy dostaje w sondażach ok. 9 proc. głosów, drugi – 8 proc., co dawałoby im zaledwie piąte miejsce w stawce za liderką Frontu Narodowego Marine Le Pen, Fillonem, byłym ministrem gospodarki Emmanuelem Macronem i kandydatem radykalnej lewicy Jeanem-Lukiem Melenchonem. Jak na partię, która od pięciu lat ma w swoich rękach zarówno Pałac Elizejski, jak i większość w Zgromadzeniu Narodowym, to wynik kompromitujący. Ale to, który z nich wygra, ma znaczenie nie tylko dla losów przechodzącej do opozycji partii, lecz dla całego wyścigu. Realnie w walce o drugą turę liczą się trzy osoby – Le Pen, która nieznacznie wygrywa w pierwszej, Fillon oraz zyskujący w ostatnich tygodniach na popularności Macron.
Fikcyjny etat dla żony
Jednak Le Pen i z jednym, i z drugim w decydującej turze wyraźnie przegrywa i o ile nie wydarzy się coś nieprzewidzianego, odwrócenie tej sytuacji jest praktycznie niemożliwe. Z kolei scenariusz, w którym Le Pen zajmuje trzecie miejsce, a o prezydenturę walczą Fillon i Macron, nie jest najbardziej prawdopodobnym, ale wykluczyć go nie można. A w takim układzie to Macron ma lekką przewagę w badaniach opinii publicznej. I może się ona jeszcze powiększyć w związku z zarzutami, które pojawiły się wczoraj we francuskiej prasie, że Fillon miał zatrudnić na fikcyjnym etacie swojej asystentki w parlamencie własną żonę, co kosztowało budżet pół miliona euro.
Jeśli prawybory socjalistów wygra radykalny Hamon, będzie mógł odzyskać tych wyborców, którzy odeszli do Melenchona, zielonych i innych skrajnych ugrupowań, a być może także niektórych nowych zwolenników Frontu Narodowego (ta partia w kwestiach gospodarczych ma poglądy mocno protekcjonistyczne i socjalne). Zarazem jednak będzie to wzmocnienie pozycji Macrona, bo umiarkowani wyborcy socjalistów jego wówczas poprą i gdyby Hamon odebrałby trochę głosów Le Pen, będzie możliwe, że w drugiej turze zmierzą się Macron i Fillon, czyli dwaj kandydaci najbardziej wolnorynkowi i zdeterminowani do przeprowadzania reform. Natomiast jeśli zwycięży umiarkowany Valls, to może uratować Partię Socjalistyczną przed zejściem na zupełnie skrajne pozycje, ale przekreśli szanse Macrona, bo ich potencjalne elektoraty w dużej mierze się pokrywają. Wtedy o prezydenturę powalczą kandydaci centroprawicy i populistycznej prawicy.
Pewna porażka
Dla socjalistów zatem oba te rozwiązania są niedobre. Na dodatek nie chodzi tylko o wyborców w przegranej de facto walce o Pałac Elizejski. W czerwcu, a więc miesiąc po rozstrzygnięciu wyborów prezydenckich, Francuzi wybiorą parlament. W tym głosowaniu socjaliści również przegrają. Gra toczy się tylko o to, jak bardzo dotkliwa będzie ta porażka. Według jednego z deputowanych Partii Socjalistycznej, jeśli kandydatem zostanie Hamon, nawet dwie trzecie z nich może przejść do ruchu Macrona, En Marche!, który powstał zaledwie wiosną zeszłego roku. To by oznaczało, że jedna z dwóch głównych sił politycznych zeszła na zupełny margines.
Ale też wzrost poparcia dla Macrona może być chwilowym kaprysem elektoratu. Z jednej strony przedstawia się on jako kandydat spoza establishmentu i po części takim jest. Ma zaledwie 39 lat, jest nową twarzą we francuskiej polityce, nawet będąc ministrem gospodarki, nie należał do Partii Socjalistycznej, a En Marche! chce przełamywać podziały między lewicą i prawicą. Ale tylko po części, bo zarazem jest absolwentem prestiżowej francuskiej szkoły administracji publicznej ENA, z której wywodzi się cała polityczna elita V Republiki, a przed wejściem do rządu pracował jako bankier inwestycyjny w banku Rothschilda, gdzie stał się milionerem. Poza tym będąc w rządzie, próbował przeforsować reformy uelastyczniające rynek pracy, co wielu Francuzom się nie podobało. Macron może być atrakcyjną alternatywą dla umiarkowanych wyborców Fillona czy Vallsa, ale już nie dla głosujących na Le Pen czy Hamona. Nie zmienia to faktu, że na dziś wygląda na poważnego kandydata do prezydentury.