By Polska stała się innowacyjna, potrzebujemy m.in. wzrostu zaufania pomiędzy przedsiębiorcami, ich współpracy z nauką, przychylności administracji, w tym urzędów skarbowych, oraz przekonania dużych polskich spółek do inwestycji w innowacje - mówi PAP wiceszefowa MR Jadwiga Emilewicz.

Jak zadeklarowała wiceminister w wywiadzie dla PAP, "mierzalnych, znaczących efektów naszych działań, należy spodziewać się około 2020 roku". "Jednak już teraz na bieżąco monitorujemy wskaźniki. Wzrost nakładów na B+R przedsiębiorstw, który systematycznie rośnie, nastraja nas optymizmem" - dodała.

PAP: Innowacyjność to najdroższa i najbardziej ryzykowna strategia budowania przewagi konkurencyjnej. Jak przekonać przedsiębiorców do inwestowania w innowacje?

Jadwiga Emilewicz: To jest trudna droga, ale droga, od której nie mamy odwrotu. Reproduktywna działalność polskiej przedsiębiorczości powoli się wyczerpuje. Kończy się paliwo w postaci taniej siły roboczej, bo tańszą można już znaleźć niedaleko za wschodnią granicą. Kończy się również paliwo niskich kosztów pracy, bo Polacy chcą zarabiać więcej – zbliżać się do poziomu dochodów sąsiadów z Zachodu.

Ponieważ te najprostsze środki się wyczerpują, pozostaje to, czym gospodarka konkurowała zawsze - czyli oferowanie nowych usług i produktów na rynkach.

Zdajemy sobie sprawę, że w sytuacji, gdy polska gospodarka nie ma tylu zasobów kapitałowych, ile zachodonioeuropejskie, czy amerykańska, refleksja nad tym jak wydać jedną złotówkę, jest w przypadku polskich przedsiębiorców dużo głębsza niż ta, którą podejmują inwestorzy z bogatszej części świata. Dlatego proponujemy niespotykany dotąd w Polsce pakiet rozwiązań legislacyjnych oraz finansowych, który może zachęcić firmy do podejmowania takiego ryzyka.

Pierwsza taka zmiana weszła w życie 1 stycznia - to tzw. mała ustawa o innowacyjności. Stanowi ona zachętę poprzez wprowadzenie korzystniejszego opodatkowania aportu własności intelektualnej i przemysłowej. Po drugie uwzględnia szerszą listę kosztów uzyskania przychodów poniesionych na działalność badawczo-rozwojową. Po trzecie - zwrot gotówkowy dla nowo powstających przedsiębiorstw. I wreszcie ulgi podatkowe dla przedsiębiorców podejmujących działalność innowacyjną. W przygotowaniu jest tzw. duża ustawa o innowacyjności. Mamy już uzgodnione z Ministerstwem Finansów, że wysokość ulg wrośnie powyżej obecnego poziomu 50 proc. Na razie jesteśmy na etapie obliczania tej koncepcji, bo musimy to zbilansować budżetowo.

PAP: Kiedy będzie można mówić o realnych efektach "małej" ustawy?

J.E.: W trzecim kwartale tego roku, gdy zobaczymy, jak przedsiębiorcy z tych ulg korzystają. Ale między najlepszą ustawą a przedsiębiorcą jest jeszcze urząd skarbowy. Byłoby dobrze, żeby interpretował on tę ustawę zgodnie z intencją ustawodawcy. Jeśli bowiem mówimy o uldze na badania i rozwój, to chcielibyśmy, żeby ta ulga rzeczywiście była przyznawana. Kluczowe jest tu zatem nie tylko nasze spotkanie z przedsiębiorcami, by wypromować działalność innowacyjną, ale też z naczelnikami urzędów skarbowych, aby dobrze rozumieli kategorie tych wydatków. Do spotkania z przedstawicielami urzędów skarbowych dojdzie jeszcze w pierwszym kwartale.

Dla kogoś, kto chce prowadzić działalność innowacyjną, ważna jest też stabilność otoczenia prawnego związana z prowadzeniem działalności gospodarczej. Temu mają służyć zapisy konstytucji biznesu. Mamy nadzieję, że owa stałość, opieranie się na prawie, a nie interpretacjach podatkowych sprawią, że przedsiębiorcy, nie tylko rodzimi, ale również zagraniczni, będą chętniej inwestować na naszym rynku.

PAP: Wprowadzanie innowacji wymaga nie tylko nakładów kapitału, ale też czasu. Jak zapewnić rynkowi długoterminowe wsparcie?

J.E.: Poprzez budowanie rynku venture capital, który w innowacyjnych gospodarkach jest wyraźnym impulsem rozwojowym.

Czas od pomysłu do wprowadzenia innowacyjnego produktu na rynek jest bardzo długi. Gospodarki bardzo innowacyjne - szeroko rozumianego zachodniego świata - mobilizują bardzo wyraźnie kapitał prywatny, by ten czas skracać. Przedsiębiorca wie, że opłaca mu się inwestować w innowacje, ale też łatwo może znaleźć na rynku tych, którzy przeznaczają nadwyżki gotówki na innowacyjne przedsięwzięcia.

Taki szeroko rozumiany rynek venture capital w Polsce dopiero raczkuje. Dlatego utworzyliśmy w Polskim Funduszu Rozwoju platformę PFR Venture. Mamy nadzieję, że dzięki jej uruchomieniu nie tylko zmobilizujemy krajowych "venture kapitalistów", ale też ściągniemy do Polski Skandynawów, Brytyjczyków, Amerykanów, Izraelczyków, którzy przyjadą do nas z pieniędzmi, by je połączyć z funduszami Polskiego Funduszu Rozwoju i inwestować w przedsięwzięcia w naszym kraju. To gra o duże środki - jeśli w instrumentach związanych z venture capital mamy dzisiaj 3 mld złotych, to musimy zmobilizować drugie tyle z rynku. Aby te inwestycje przyniosły realne efekty, trzeba myśleć o inwestowaniu do 2020 roku. Fundusze dedykowane inwestycjom w początkowej fazie rozwoju, np. w ramach programów Start in Poland, czy Scale Up (program finansujący współpracę start-upów z dużymi przedsiębiorstwami) powinny przynieść efekty już w ciągu dwóch lat. Szacujemy, że w wyniku pozyskania środków venture capital powinno powstać i rozwinąć się 200 nowych firm.

W Wielkiej Brytanii, która uruchomiła podobny program budowania rynku venture capital z pieniędzy publicznych, miarą sukcesu było nie tylko to, że ten kapitał zainwestowany w innowacje wrócił na rynek i się pomnożył, ale też utworzenie nowych spółek i miejsc pracy. A ponieważ tego typu inwestycje prowadzą najczęściej do tworzenia firm technologicznych, to są to miejsca pracy wysoko płatne.

Mamy nadzieję, że za sprawą środków venture capital zmieni się też struktura rynku polskich przedsiębiorców. To cel, który sobie postawiliśmy.

PAP: Pod względem możliwości innowacyjnych sytuujemy się pomiędzy państwami wysokorozwiniętymi a krajami, których nie stać na rozwijanie przełomowych wynalazków.

J.E.: Jest to i wadą, i zaletą. Z jednej strony mamy tradycje innowacyjności - lwowską szkołę matematyczną, Łukasiewicza czy Szczepanika. Ale z drugiej jesteśmy państwem, gdzie przedsiębiorcy nie mają zbyt dużo kapitału.

Świat potrzebuje zarówno innowacyjnych produktów generycznych – w tym obszarze widzę drogę dla małych i średnich przedsiębiorstw. Ale też przełomowych rozwiązań w dziedzinie wynalazków technicznych czy materiałowych, które też możemy oferować. Tu jednak potrzebne jest zaangażowanie dużych firm, których w Polsce jest znacznie mniej niż małych.

Ci najwięksi pochodzą z sektora spółek Skarbu Państwa. Są to firmy energetyczne, paliwowe, duże koncerny chemiczne. Na świecie są to gracze, którzy dyktują trendy. Nasze wielkie frachtowce też muszą wejść na tory innowacji, muszą poszukać nowych pomysłów na siebie. Świat jest w trakcie ruchów tektonicznych i przewaga konkurencyjna, którą ma dzisiaj np. firma opierająca się na wielkotonażowej sprzedaży nawozów i bardzo niskiej marży, skończy się w momencie, gdy nastąpi zbliżenie transatlantyckie i na europejski rynek trafią tańsze nawozy produkowane w Stanach Zjednoczonych. Rolnicy będą chcieli je kupować, bo rynek potrzebuje taniej żywności.

Najbliższe 6-8 lat to zatem czas, kiedy duże polskie firmy np. z sektora wielkiej chemii będą musiały się zastanowić nad tym, co nowego mogą zaproponować rynkowi. Wystarczy prześledzić, jak zmieniał się np. amerykański gigant nawozowy. Zaczynał od nawozów, gdy świat zachwycił się non-iron - produkował materiały, teraz wytwarza już zupełnie nowe rzeczy. A wszystko to w obszarze chemii. Nasza wielka chemia musi postępować podobnie.

Jeśli mówimy o transformacji w kierunku elektromobilności, to branża paliwowa już teraz musi się zastanowić, co nowego może oferować na rynkach. Nie są to zmiany, które nastąpią w ciągu roku, dwóch lat, ale w ciągu 20 lat. Ale dla frachtowców, takich jak spółki paliwowe, oznacza to, że działania muszą podjąć już teraz. Podobnie branża energetyczna, w której megatrendem jest inteligentne zarządzanie systemami. Jeśli mówimy o tym, że oparcie polskiej energetyki o węgiel jest istotne, ale polski węgiel jest coraz droższy i musimy szukać drogi wyjścia, to smartmetering jest pierwszą kwestią, jaką spółki energetyczne muszą się zająć. Innymi słowy: jak spowodować, by ci, którzy konsumują energię, płacili za nią coraz mniej, a jednocześnie utrzymać rentowność spółek energetycznych. Kwestie te są siłą napędową przełomowych innowacji u dużych graczy na polskim rynku.

PAP: Jak tego dokonać?

J.E.: Wyzwanie, które dzisiaj przed nami stoi to przekonanie i nauczenie dużych polskich spółek jak być innowacyjnymi. Pomoże w tym m.in. specjalny program kształcenia menedżerów innowacji wewnątrz dużych spółek, który przygotowujemy w ramach programu Inteligentny Rozwój.

Zależy nam na tym, by przedsiębiorcy otworzyli się na to, co może im przynieść mały start-up, mała spółka, uczelnia. Ważne, by firmy nie bały się otwierać na uczelnie, a uczelnie zdecydowały się otworzyć swoje drzwi dla przedsiębiorców. Co więcej, by kwestorzy na uczelniach nie mówili, że nie wiedzą, jak księgować tego typu wydatki, jak zakładać spółki spin-offowe, (czyli spółki pracowników naukowych). To się musi w Polsce zacząć dziać. Temu mają służyć instrumenty, o których wspomniałam.

PAP: Taka współpraca nie będzie możliwa bez wzajemnego zaufania. Jak je zbudować?

J.E.: U nas rzeczywiście obserwujemy niewielką zdolność do współpracy. Trudno wyobrazić sobie np. zbudowanie przez przedsiębiorców wspólnego parku maszyn i uruchomienie linii produkcyjnej, którą można dzielić.

W przypadku małej ustawy o innowacyjności mamy nadzieję, że urzędnicy staną się akuszerami dobrej zmiany. A przedsiębiorców musimy przekonywać, że warto współpracować, bo z tego wywodzą się najciekawsze wynalazki. Dlatego promujemy zrzeszanie się w klastrach, m.in. w ramach konkursów z programu Inteligentny Rozwój. Np. w klastrze muszą być zorganizowani przedsiębiorcy z danej branży, którzy startują w konkursie na wsparcie budowy centrum badawczo-rozwojowego. Takie klastry już w Polsce działają - na przykład klaster firm Doliny Lotniczej.

Istnienie ich jest kluczowe dla rozwoju rynków, które mają potencjał, ale brak im środków na rozwój i promocję. Przykładem jest branża meblarska, która musi popracować nad automatyzacją produkcji. Meblarzy spod Kalwarii Zebrzydowskiej czy tapicerów z Wielkopolski nie będzie stać na działania indywidualne. To ogromne wyzwanie, ale chcemy je podjąć, bo zdajemy sobie sprawę, że inaczej nie da się tego wyścigu ku innowacyjności wygrać.

PAP: Jak więc budować zaufanie w naszym kraju?

J.E.: Ważne jest, by zrozumieć z czego ów brak zaufania wynika. Przedsiębiorca nie ma zaufania do naukowca, bo widzi, jakie są jego oczekiwania. A podstawowym celem naukowca jest publikowanie, bo odpowiednia liczba publikacji gwarantuje mu karierę naukową, awans. Przedsiębiorcę zaś interesuje to, by coś, co ma być jego przewagą konkurencyjną, nie ujrzało światła dziennego, nim nie wprowadzi tego na rynek. Ważne jest też dla niego, by produkt jak najszybciej trafił do odbiorcy.

Administracja może te światy do siebie przyciągnąć. Z jednej strony ustawodawstwem - temu ma służyć przygotowana przez ministerstwo nauki nowelizowana ustawa o tytułach i stopniach naukowych wprowadzająca tzw. doktorat wdrożeniowy. Osoby realizujące go w tej formie będą mogły prowadzić badanie i weryfikować je w przedsiębiorstwie i być jednocześnie doktorantem na uczelni. To istny przewrót kopernikański. Na tę zmianę czekało wielu młodych naukowców, którzy mają pomysły wdrożeniowe, ale widzą swą przyszłość na uczelni.

Inne zmiany, które mają ośmielić władze uczelni, by działały bliżej rynku, to nowy system finansowania. Wiąże się on z proponowaną przez ministerstwo nauki zmianą związaną z centrami transferów technologii. Obecnie są one w budżecie uczelni, tak samo, jak każda inna jej jednostka. Propozycja jest taka, by centra miały wydzielony budżet – nie wielki, np. 2 proc. łącznej dotacji celowej na uczelnię. W zależności od tego, jak ten budżet jest realizowany, minister nauki zastrzega sobie prawo do jego dofinansowania. Jeśli uzysk z przyznanych 2 proc. jest wysoki, to minister nauki może delegować dodatkowe środki do takiego centrum.

Działające w ten sposób centrum transferu technologii uruchomiono 7-8 lat temu w Cambridge. Doprowadziło to do skokowego wzrostu jakości życia i przestrzeni publicznej w ciągu kilku lat, a liczba działających tam przedsiębiorstw pokaźnie się zwiększyła. Absolwenci tej uczelni zakładają swoją działalność gospodarczą w otulinie Cambridge. Miejsce to przyciąga firmy nie tylko z uwagi na siłę roboczą, ale też dostęp do nowych pomysłów, które mogą u siebie wdrażać. Skoro w Cambridge się udało, to nie widzę powodów, dla których nie miałoby się nie udać przy uczelniach - głównie technicznych - w Polsce.

PAP: Czy pod koniec tej kadencji rządu, a jeśli nie, to kiedy, Polska z kraju, który naśladuje i montuje, stanie się źródłem innowacyjnych produktów i koncepcji?

J.E.: Polska już teraz jest krajem, w którym powstają innowacyjne produkty i koncepcje. Wiele z nich zostało sfinansowanych z programu Innowacyjna Gospodarka czy, w tej perspektywie, Inteligentny Rozwój. Poprzednio fundusze unijne wykorzystaliśmy w dużej mierze do nadrobienia zapóźnień rozwojowych, w tym do zakupu nowych technologii, licencji, maszyn i urządzeń. W tej perspektywie finansowej, ze środków programu Inteligentny Rozwój oferujemy wsparcie jedynie na te projekty, które wnoszą coś nowego, polegają na realizacji własnego projektu badawczo-rozwojowego, który ma szanse przyczynić się do osiągnięcia przewagi konkurencyjnej przez firmy. Projekty B+R, ze względu na swoją specyfikę, są jednak dość czasochłonne. Mierzalnych, znaczących efektów naszych działań, należy zatem spodziewać się około 2020 roku. Jednak już teraz na bieżąco monitorujemy wskaźniki. Wzrost nakładów na B+R przedsiębiorstw, który systematycznie rośnie, nastraja nas optymizmem.

Rozmawiała Magdalena Jarco (PAP)