Wielka Brytania nie zostanie w jednolitym unijnym rynku – ogłosiła premier Theresa May. W ten sposób ucięła spekulacje, że opuszczenie UE nie musi oznaczać zerwania traktatów handlowych.
W zamian Londyn zyska możliwość ograniczenia imigracji z pozostałych krajów UE.
Szefowa brytyjskiego rządu przedstawiła najdokładniejsze jak do tej pory informacje na temat strategii Londynu w negocjacjach z Brukselą o warunkach wyjścia. Rozpoczną się one, gdy Wielka Brytania zgodnie z art. 50 traktatu lizbońskiego formalnie notyfikuje chęć opuszczenia Wspólnoty. May już wcześniej mówiła, iż stanie się to do końca marca.
– To porozumienie powinno pozwolić na jak najbardziej swobodny przepływ towarów i usług między Wielką Brytanią a krajami członkowskimi UE. Powinno dać brytyjskim firmom maksymalną swobodę handlu i działalności na europejskich rynkach i pozwolić europejskim przedsiębiorstwom na to samo w Wielkiej Brytanii. Ale jedną rzecz chcę wyjaśnić – to, co proponuję, nie może oznaczać członkostwa w jednolitym rynku. To oznaczałoby, że wcale nie wychodzimy z UE – mówiła May. Dodatkowej symboliki jej słowom dodawało to, że zostały wygłoszone w należącym do ministerstwa spraw zagranicznych pałacu Lancaster House, w którym przed laty Margaret Thatcher przekonywała o korzyściach płynących z członkostwa w UE.
Po czerwcowym referendum, w którym brexit poparło 52 proc. Brytyjczyków, niektórzy członkowie rządu przekonywali, iż możliwe jest pozostanie w jednolitym unijnym rynku, ale z wyłączeniem jednego z czterech jego elementów, czyli swobodnego przepływu osób. Takie rozwiązanie wykluczali jednak politycy europejscy, mówiąc, iż Wielka Brytania nie może sobie wybierać z unijnych zasad tylko tego, co jej pasuje. Z biegiem czasu płynęło coraz więcej sygnałów wskazujących, że May – która w kampanii opowiadała się za pozostaniem w Unii – gotowa jest poświęcić dostęp do wspólnego rynku w zamian za możliwość kontrolowania imigracji oraz wyłączenie Wielkiej Brytanii spod jurysdykcji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.
Theresa May zapewniła, że Wielka Brytania nie zamierza się odwracać ani od UE, z którą chce utrzymywać przyjazne – ale równoprawne – stosunki, ani od świata. A wręcz przeciwnie – wyjście z Unii ma być szansą na to, by Wielka Brytania znów stała się państwem o globalnych horyzontach. Nie przypadkiem mottem jej wystąpienia było hasło „A Global Britain”. Ale ostrzegła unijnych przywódców, by w trakcie negocjacji nie próbowali przykładnie ukarać jej kraju, gdyż ostatecznie obróci się to także przeciw państwom unijnym, i wyraziła opinię, że brak porozumienia jest lepszy niż złe porozumienie.
Jeśli chodzi o negocjacje z UE, May wymieniła cztery nadrzędne zasady, którymi jej rząd zamierza się kierować – pewność i przejrzystość, silniejsza Wielka Brytania, bardziej sprawiedliwa Wielka Brytania i prawdziwie globalna Wielka Brytania – a w ramach tych zasad – 12 celów do osiągnięcia. Oprócz wspomnianych już ograniczenia imigracji z państw UE i uwolnienia się spod jurysdykcji Trybunału są to m.in. zawarcie nowej, całościowej umowy o wolnym handlu z Unią z jak najszerszym dostępem do wspólnego rynku, ale bez członkostwa w nim; osiągnięcie porozumień z UE w sprawie praktycznej współpracy w takich dziedzinach jak polityka obronna, polityka zagraniczna czy walka z terroryzmem; zawieranie własnych umów handlowych z innymi państwami; jak najszybsze zagwarantowanie praw obywatelom UE mieszkającym w Zjednoczonym Królestwie i brytyjskim w Unii; utrzymanie swobodnego ruchu między Wielką Brytanią a Irlandią oraz wzmocnienie relacji między czterema częściami składowymi Zjednoczonego Królestwa. May wyjaśniła też, że po brexicie Londyn będzie miał wkład finansowy w różne europejskie programy, ale czasy, w których co roku przelewał ogromne sumy pieniędzy do unijnego budżetu, się skończyły.
Inną ważną deklaracją brytyjskiej premier było zapewnienie, że po zawarciu porozumienia z Unią Europejską zostanie ono poddane pod głosowanie w Izbie Gmin. Ma to związek z rozpatrywaną obecnie w sądzie najwyższym sprawą dotyczącą tego, czy wynik referendum wystarcza, by można było uruchomić art. 50 – jak uważa rząd – czy też potrzebna jest także zgoda parlamentu. Jak się oczekuje, orzeczenie będzie na korzyść parlamentu. May uchyliła się jednak od odpowiedzi na pytanie, co będzie, jeśli członkowie Izby Gmin nie poprą umowy (przed referendum ponad połowa była za pozostaniem kraju w UE).
Brytyjska premier, od czasu kiedy objęła władzę w lipcu zeszłego roku, powtarzała, że będzie honorować decyzję podjętą w referendum i od brexitu nie ma odwrotu. Później podała też najpóźniejszą datę, kiedy zamierza rozpocząć dwuletni proces opuszczania Unii. W tym sensie wczorajsze wystąpienie niewiele zmieniło. Pokazało jednak, że nie ma nierealistycznych wyobrażeń odnośnie do wyniku negocjacji (bo jednostronne zniesienie zasady swobodnego przepływu osób byłoby nierealistycznym oczekiwaniem), chce jak najszerszej, partnerskiej współpracy z Unią, a zarazem czuje się wystarczająco pewnie ze swoją sytuacją gospodarczą, by w razie fiaska rozmów poradzić sobie samemu. Nie dziwi zatem pozytywna reakcja rynków finansowych, bo mimo iż opuszczenie jednolitego unijnego rynku nie jest z ich punktu widzenia optymalnym rozwiązaniem, to przynajmniej kończy okres spekulacji i niepewności. Teraz pytanie brzmi, czy Brukseli bardziej będzie zależało na obustronnie korzystnym porozumieniu, czy raczej na jak najtrudniejszych warunkach dla Londynu, by były przestrogą dla ewentualnych innych kandydatów do wyjścia, bo i takie głosy wciąż się pojawiają.
Celem Londynu jest zawarcie nowej umowy handlowej z Brukselą.