Jeśli polityk nie ma talentu do polityki, to zdecydowanie lepiej dla wszystkich, żeby udało mu się samemu wykończyć, zanim dostanie władzę i pociągnie za sobą na dno innych.
Radość z cudzego nieszczęścia to wyjątkowo nieładne zachowanie. Choć w pewnych przypadkach – dotyczących polityków – jest ona jak najbardziej wskazana. Zanim w Polsce nadeszło Święto Trzech Króli (ostatnio coraz częściej nazywanych sześcioma), z trzech króli opozycji dwóch się samozaorało. Romantyczna wyprawa Ryszarda Petru i ujawnione chwilę później biznesowe zdolności Mateusza Kijowskiego wzbudziły dziką radość wśród zwolennika PiS oraz żałobę w opozycji. Co więcej w kilka dni przeszła ona cztery z pięciu etapów żałoby opisanych w pracach psychiatry Elisabeth Kübler-Ross. Poczynając od zaprzeczenia, przez gniew, targowanie się z rzeczywistością, by dotrzeć do bezbrzeżnego smutku, jaki ogarnął antypisowców (no, może poza walczącym ze swoim uśmiechem Grzegorzem Schetyną). Najwyższa więc pora na nieuchronną akceptację faktów i wyciągnięcie z nich wniosków. A wydają się one oczywiste. Dwaj królowie, w których lokowano wszelkie nadzieje na powstrzymanie zwycięskiego marszu Prawa i Sprawiedliwości, nijak się do tej roli nie nadają. A trzeci z nich to Schetyna, zwycięsko trwający na opozycyjnym pobojowisku. Czarna rozpacz wydaje się więc być jak najbardziej uzasadniona.
Tymczasem nic bardziej błędnego. Wielką zaletą demokracji jest selekcja wstępna. Ci, którym marzy się rządzenie, muszą nie tylko stworzyć sprawnie działającą partię i uwieść wyborców. Równie wymagającą sztuką jest dać wrogom jak najmniej powodów do ataków. Te bowiem są nieuchronne. Zaś osoba wychodząca z nich obronną ręką ma zadatki na zostanie przywódcą z prawdziwego zdarzenia, a nie balonem, pompowanym przez życzliwe media. Dla obywateli wielkim szczęściem jest, gdy taki balon pęknie, nim władza wpadnie w jego ręce. Potem eksplozja miewa dużo większy zasięg i obryzgać może wszystkich. Co zdarza się tym częściej, im mniej rzetelna bywa selekcja wstępna.
Głowa cesarza
Maksymilian Habsburg kochał żeglowanie po morzu i botanikę. Jego największym marzeniem była wyprawa do brazylijskiej dżungli, by tam odkrywać nowe gatunki roślin. Ale miał pecha, bo pochodził z cesarskiego rodu, a jego starszy brat, cesarz Franciszek Józef, władał Austrią. Z tej racji meksykańskim monarchistom zamarzyło się, by Maksymilian przybył do ich kraju, anulował republikańskie reformy Benito Juáreza i został cesarzem. Co zaproponowała mu delegacja przybyła w 1859 r. na spotkanie we włoskim Trieście. Ale, choć przekonywali młodego arcyksięcia, że mieszkańcy Meksyku marzą o takim władcy, ten uprzejmie odmówił. Wtedy jeszcze miał nadzieję na przejęcie korony austriackiej po starszym bracie lub własne państwo na Półwyspie Apenińskim. Te plany spełzły jednak na niczym.
Tymczasem w lipcu 1861 r. prezydent Meksyku Benito Juárez z powodu spustoszenia kraju przez wojnę domową ogłosił, że wstrzymuje na dwa lata spłacanie kredytów. Czym mocno zirytował europejskich wierzycieli. Nie minęły cztery miesiące i w okolicach Veracruz wylądował brytyjsko-hiszpański korpus ekspedycyjny w celu egzekucji długu. W tym samym czasie cesarz Francji Napoleon III wysunął mocno naciągane roszczenia wobec Meksyku, chcąc je wykorzystać jako pretekst do przejęcia całego kraju. Uprzedzając tak Wielką Brytanię. W tym planie niezwykle ważną figurą stał się arcyksiążę Maksymilian. Przyjmując posadę cesarza Meksyku, stawał się listkiem figowym, maskującym ekspansjonistyczne plany Napoleona III. Ten wówczas mógł powiedzieć, iż posłał do Ameryki Środkowej 60-tysięczną armię, chcąc pomóc Meksykanom osadzić na tronie ich wymarzonego monarchę. Ostateczna decyzja należała jednak do Habsburga, który mógł odmówić odegrania roli marionetki w tej rozgrywce. Być może odrzuciłby tak mało chwalebne zajęcie, gdyby nie ambicje żony – Karoliny Amelii Koburg. „Tak jak Maksymilian czuł się lekceważony przez Franciszka Józefa I, tak ona coraz dotkliwiej odczuwała kompleks niższości wobec cesarskich »sióstr«: Eugenii, Wiktorii a nade wszystko Sisi (żony Franciszka Józefa – red.). Kiedy więc latem 1861 r. do Miramar dotarła nieoficjalna wiadomość o planie meksykańskim Napoleona III, zakładającym obalenie w Meksyku republiki i utworzeniu tam II Cesarstwa na czele z Maksymilianem I Habsburgiem, jej życie zdawało się odzyskiwać sens i przybierać nowy blask” – pisze w opracowaniu „Maksymilian i Karolina – małżonkowie połączeni miłością czy żądzą władzy” Barbara Obtułowicz. „Cesarzowa Meksyku brzmiało równie dumnie, jak cesarzowa Austrii, Francji czy królowa Wielkiej Brytanii i cesarzowa Indii. Dlatego nie ustawała w staraniach, aby rozwiać obawy i wątpliwości niezdecydowanego męża, który z jednej strony chciał się wyrwać spod kurateli brata i miał ambicje władcze, z drugiej – lękał się ryzykownych przedsięwzięć” – dodaje. Ambitną Karolinę wsparł jej ojciec, król Belgii Leopold I oraz bank Rothschildów, a pomoc wojskową i materialną obiecał Franciszek Józef, chcąc pozbyć się z kraju uciążliwego brata. Zamiast zająć się ukochaną botaniką, arcyksiążę został cesarzem.
Jak bardzo się na tę posadę nie nadawał, szybko dostrzegli nawet najbardziej zapiekli meksykańscy monarchiści. Maksymilian, z natury sympatyczny liberał, zaraz po objęciu tronu w maju 1864 r. przywrócił republikańskie reformy, zainicjowane przez Benito Juáreza. Zakazał kar cielesnych, zniósł pańszczyznę, wprowadził wolność religijną, a obalonemu prezydentowi zaoferował amnestię. Ten jednak wolał wycofać się z wiernymi oddziałami w bezludne rejony kraju, niż złożyć przysięgę wierności Habsburgowi.
Przez dwa lata Maksymilian rządził, bo strzegła go francuska armia. Aż w sąsiednich Stanach Zjednoczonych dobiegła końca wojna secesyjna i Waszyngton postanowił włączyć się do rozgrywki o Meksyk. Stara doktryna Monroe’a zakładała, iż USA powstrzymają się od ingerencji w sprawy europejskie, lecz w zamian nie życzą sobie ekspansji obcych mocarstw na terenie kontynentu amerykańskiego. Do Paryża wysłano więc ultimatum, dając do wyboru szybkie wycofanie francuskich sił ekspedycyjnych albo wojnę. Toczący coraz gorętszą rozgrywkę z Prusami Napoleon III wybrał mało chwalebną ewakuację. Zostawiając Habsburga na lodzie. „Cesarz (Maksymilian – red.) był tym faktem wstrząśnięty i w pierwszym odruchu chciał skorzystać z propozycji naczelnego dowódcy francuskiego korpusu ekspedycyjnego, generała Aquilese’a Bazaine’a, by wraz z wojskami francuskimi powrócić do Europy” – opisuje Barbara Obtułowicz. Wówczas weto postawiła żona. „Zrobiła to w sposób kategoryczny. Najpierw w ataku furii potargała tekst abdykacji sporządzony przez męża. Następnie wysłała do niego list, w którym stwierdzała, że »władza to najświętsze dobro ludzkie« i rezygnowanie z niej jest dopuszczalne jedynie w przypadku starców i osób chorych psychicznie, a nie księcia w wieku 34 lat i na dodatek Habsburga” – uzupełnia Obtułowicz. Tym sposobem szybko zapewniła sobie status wdowy. Biedny Maksymilian po raz kolejny posłuchał żony zamiast własnego rozumu i pozostał w twierdzy Querétaro. Po krótkim jej oblężeniu wpadł w ręce Benito Juáreza. Prezydent Meksyku nie czuł żalu i prywatnie uważał Habsburga za całkiem sympatycznego, porządnego człowieka, lecz dla zasady kazał go rozstrzelać.
Opatrzność cara
Mikołaj Romanow, za sprawą starań swego ojca, cara Aleksandra III, otrzymał bardzo staranne wykształcenie. Reguł ekonomii, podstaw prawa i zasad rządzenia uczyli go najwybitniejsi rosyjscy wykładowcy. Dowodzenia wojskiem – najsławniejsi dowódcy. Doskonali lingwiści nauczyli carewicza biegle mówić po francusku, angielsku i niemiecku. Znakomity minister finansów Siergiej Witte zanotował, że młody carewicz to: „człowiek o niewątpliwie bardzo bystrym umyśle i wielkich zdolnościach; w ogóle wszystko chwyta w lot i wszystko szybko rozumie”. A mimo to, gdy po śmierci ojca zajął jego miejsce na tronie, bardzo szybko wszyscy spostrzegli, iż Rosją rządzi wielkie zero. „Współcześni nie mieli wątpliwości, że Mikołaj II jest człowiekiem słabym i bezwolnym, ulegającym zawsze czyimś wpływom, przede wszystkim żony, którą niezmiennie gorąco kochał” – pisze Michaił Heller w „Historii imperium rosyjskiego”. Zaś amerykański biograf Mikołaja II Marc Raeff nazywa go: „patologicznie bezwolnym”.
Teoretycznie niegłupim carem przez całe życie kierowali różni faworyci. Pół biedy, jeśli należał do nich znakomity strateg Siergiej Witte, dobrze rozumiejący, że imperium Romanowów, jeśli się nie zreformuje, to upadnie. Gorzej, że przeważnie zarządzała głową państwa żona lub jakiś hochsztapler. Zwłaszcza że Rosja pozostawała monarchią absolutystyczną, gdzie ostateczne słowo zawsze należało do cara. Jeśli notorycznie podejmował on błędne decyzje, konsekwencje tego stawały się nie do odrobienia. Tymczasem Wiktoria Hessen-Darmstadt, po przejściu na prawosławie carowa Aleksandra Fiodorowna, nie należała do kobiet zbyt rozgarniętych. Prawie nie znając rosyjskiego i słabo władając francuskim, w Petersburgu czuła się źle. Nie ufała politykom, zwalczając każdego z otoczenia męża, który okazywał się postacią zbyt wybitną. Jak premier Piotr Stołypin, choć w 1906 r. skutecznie stłumił rewolucję, ratując Romanowów przed upadkiem. Zdecydowanie bardziej wolała nawiedzonych mistyków. Prawdziwą furorę zrobił przy niej Grigorij Rasputin. Z czasem to nie car, a mnich trząsł całym państwem.
Dopóki żył Stołypin, polityka rosyjska miała znamiona przewidywalności i racjonalizmu. Czego najlepszym przykładem stało się uniknięcie wplątania w wojnę na Bałkanach. Gdy w 1908 r. Austro-Węgry anektowały Bośnię, król Serbii Piotr I Karadziordziewić parł do wzniecenia konfliktu, licząc na poparcie Petersburga. Faktycznie Mikołaj II i część jego świty skłaniała się ku wojnie z monarchią Habsburgów, choć mogło to oznaczać konflikt także z Niemcami. Jednak podczas decydującej narady Stołypin oznajmił carowi: „Nasza sytuacja nie pozwala na prowadzenie agresywnej polityki”. Poparli go generałowie, przypominając o przegranej niewiele wcześniej wojnie z Japonią, która zachwiała Rosją i przyniosła wybuch rewolucji. Mikołaj II, jak zawsze w takiej sytuacji, uległ osobie obdarzonej najmocniejszym charakterem. Ale w 1911 r. Stołypin został zamordowany i nikt już nie miał szansy zrównoważyć rosnących wpływów Rasputina.
Ile mnich znaczył, przekonał się, mianowany na początku 1913 r. ministrem spraw wewnętrznych, Nikołaj Aleksiejewicz Makłakow. W pamiętniku opisał, jak pewnego razu zjawił się u niego Rasputin, by protegować swego ulubieńca. „Uważałem, że wspomniany człowiek nie kwalifikuje się na takie stanowisko, i kazałem przynieść sobie jego akta. Gdy podniosłem wzrok znad papierów, poczułem, że kręci mi się w głowie. Ujrzałem, że Rasputin przez cały czas wbija we mnie swe ogromne, wodnisto jasne oczy: było to spojrzenie hipnotyzera. Oburzony krzyknąłem na niego: «Ze mną niech pan nie próbuje takich sztuczek!»” – zanotował minister, który następnie wyrzucił mnicha za drzwi. „W dzień później zostałem usunięty z mojego stanowiska” – dodawał. Wcześniej podobny los spotkał premiera Władimira Nikołajewicza Kokowcowa. Optował on za łagodzeniem konfliktów z II Rzeszą, ponieważ wojna mogła przynieść rozpad Rosji. Zgadzając się z treścią memorandum, jakie w 1913 r. do Mikołaja II wystosował Siergiej Witte. „Powszechna europejska wojna jest dla Rosji i Niemiec śmiertelnym niebezpieczeństwem, niezależnie od tego, kto ją wygra. W razie porażki rewolucja społeczna w jej najskrajniejszej formie jest nieuchronna” – ostrzegał znajdujący się w niełasce były minister finansów. Ale Kokowcow nie podobał się Rasputinowi, więc pod koniec stycznia 1914 r. car udzielił mu dymisji. Kiedy były premier uparcie ostrzegał przed wszczynaniem wojny, Mikołaj II odparł jedynie: „Wola boska”. W tym czasie, idąc w ślady żony, popadał w coraz większy mistycyzm. Bezkrytycznie ulegając woli mnicha. Czego efektem stały się kolejne posunięcia, przyśpieszające zagładę imperium Romanowów. Rosja z entuzjazmem włączyła się do wojny światowej, a wkrótce, za namową żony i mnicha, car przejął osobiste dowództwo nad armią. Co miało katastrofalne skutki, bo do tej roli nadawał się jeszcze mniej niż do rządzenia. Wprawdzie, kiedy spiskowcy na dworze zamordowali Rasputina, nieco oprzytomniał, jednak na naukę samodzielnego podejmowania decyzji (zwłaszcza trafnych) było zdecydowanie za późno.
Car instynkt samozagłady miał wręcz zapisany w genach. Lekceważąc kolejne raporty, iż brak żywności w Petersburgu może przynieść wybuch rewolucji 25 lutego (wedle kalendarza gregoriańskiego 10 marca) 1917 r., wyjechał do siedziby Sztabu Generalnego w Mohylewie. Bunt zaczął się zaraz po wyjeździe carskiego pociągu. Przewodniczący Dumy Michaił Rodzianko wysłał za nim rozpaczliwy telegram, błagając władcę o powrót. Dotarł on do rąk Mikołaja, gdy pociąg stanął na dworcu w Mohylewie. Decyzja, żeby wracać, zapadła dopiero kilka godzin później, rankiem 28 lutego. Ale skład ruszył okrężną trasą, bo car zabronił blokować tory, którymi szły na front transporty z zaopatrzeniem. Dzięki temu buntownikom udało się zablokować linię kolejową w odległości 150 km od Piotrogrodu. Uwięziony w pociągu Mikołaj II zapytał w końcu generałów, czy ma abdykować, a ci z entuzjazmem poparli tę decyzję. Niedługo potem na korytarzu salonki monarcha spotkał wysłanego przez Dumę posła Wasyla Szulgina. „Sądzi pan, że można było tego uniknąć?” – zapytał go o opinię car, po czym natychmiast sam sobie odpowiedział: „Taka jest wola Boska, już dawno powinienem był to uczynić”. I choć na koniec miał sporo racji. Swymi wcześniejszymi pociągnięciami wydał na siebie, żonę i dzieci wyrok śmierci, który wykonali potem bolszewicy. Zupełnie nie okazując wdzięczności człowiekowi, dzięki któremu Rosja wpadła w ich ręce.
Zaspokojenie premiera
Neville Chamberlain przez całą swoją polityczną karierę usiłował sprezentować każdemu coś miłego. Jako burmistrz Birmingham zafundował mieszkańcom filharmonię oraz bank miejski, mający pozwolić bezpiecznie przechowywać oszczędności, bardzo korzystnie oprocentowane. Gdy w 1923 r. został ministrem zdrowia, jak podkreśla w „Zmierzchu wielkiego mocarstwa” Keith Robbins: „był gotów uczynić wszystko, aby konserwatyści dali się poznać jako reformatorzy społeczni”.
Narzuconą sobie misję kontynuował jako kanclerz skarbu. „W ciągu kilku następnych lat mógł pochwalić się osiągnięciami w dziedzinie zdrowia, budownictwa mieszkaniowego i emerytur” – uzupełnia Robbins. Brytyjscy robotnicy zawdzięczali Nevillowi Chamberlainowi m.in. prawo do płatnego urlopu. Czym zjednał sobie sporą sympatię wyborców. Podczas Wielkiego Kryzysu starannie dbał o zachowanie równowagi w finansach Zjednoczonego Królestwa, sprzeciwiając się niekoniecznym wydatkom. To za jego sprawą Wielka Brytania prawie nie posiadała armii lądowej, gdyż w maju 1934 r. przedstawił opinię głoszącą, iż: „nasze doświadczenia z czasów ostatniej wojny wskazują, że powinniśmy przeznaczyć główne środki na flotę i lotnictwo”. Pomimo protestów generalicji, że brak możliwości interwencji lądowej ośmieli potencjalnych agresorów w Europie, kanclerz skarbu pozostał nieugięty. Na próżno osamotniony Winston Churchill ostrzegał w kolejnych artykułach, że Adolf Hitler musi zostać powstrzymany, nim wznieci nową wojnę na Starym Kontynencie. Chamberlain uparcie trwał przy swoim. Natomiast dla rozwiązania problemu z przywódcą III Rzeszy wymyślił strategię appeasementu (z ang. zaspokajania, łagodzenia). Jeszcze w 1919 r. doradca premiera Davida Lloyda George’a, wybitny ekonomista John Maynard Keynes, określił traktat wersalski mianem „pokoju kartagińskiego”. W rozprawie „Ekonomiczne konsekwencje pokoju” wskazywał na analogie z traktatem, jaki Rzymianie narzucili Kartaginie po pierwszej wojnie punickiej. Jego surowość nie zapobiegła odrodzeniu się potęgi Kartaginy, ale za to sprowokowała pojawianie się mściciela. Prorokując, że znów to nastąpi.
Opinia Keynesa, współgrająca z nieustannymi żalami wyrażanymi przez Niemców, znajdowała w Anglii coraz liczniejsze grono zwolenników. Należał do nich i Chamberlain. Skoro decyzje zapadłe w Wersalu wyrządziły zło, to on zamierzał je naprawić. Gdy w maju 1937 r., po wycofaniu się z polityki przywódcy konserwatystów Stanleya Baldwina, został premierem, swymi idealistycznymi poglądami zaraził Francuzów. Appeasement, postulowany przez Chamberlaina, okazywał się dla Paryża bardzo wygodny. Ponieważ negował obowiązek obrony małych krajów Europy Środkowej przed Niemcami, zapisany w sojuszniczych układach.
Wizja wynagrodzenia krzywd i zaspokojenia tak ambicji Hitlera mogła przedstawiać się sensownie, gdyby przywódca III Rzeszy nie był psychopatą, opętanym poczuciem dziejowej misji. Sam Führer początkowo nie potrafił uwierzyć w tak wielką naiwność brytyjskiego szefa rządu. Dopiero kolejne poczynania Chamberlaina dowiodły mu, że jest ona w polityce możliwa. Przez całe lato 1938 r. Hitler eskalował konflikt wokół Sudetów i zamieszkujących te tereny Niemców, mnożąc żądania i patrząc, jak daleko może się posunąć. Zamiast twardej odpowiedzi Zachodu słyszał coraz częściej głosy zrozumienia, aż wreszcie w połowie września Chamberlain pojechał odwiedzić Führera w jego wilii w Berchtesgaden. „Jeśli pan Hitler nie chce niczego poza niemieckie obszary w Sudetach, proszę bardzo, może je mieć” – powiedział na początku rozmowy premier Wielkiej Brytanii. Wódz III Rzeszy ponoć zaniemówił z wrażenia. Tak daleko posuniętej uległości po prostu się nie spodziewał. Co więcej, Chamberlain do Berchtesgaden pojechał bez wiedzy francuskiego sojusznika, lecz Paryż tak się bał wojny, że nielojalność łatwo przełknięto. Po czym prezydent Czechosłowacji Edward Beneša otrzymał wspólną francusko-angielską notę, z żądaniem oddania III Rzeszy Sudetów, w zamian za gwarancję nienaruszalności nowych granic. Osamotniona Praga uległa szantażowi. Pełen radości Chamberlain osobiście zawiózł dobre wieści Hitlerowi. Ten zaś, wiedząc już, z kim ma do czynienia, na powitanie powiedział: „Jest mi niezmiernie przykro, ale to już nie wystarczy”, po czym zażądał jeszcze większej części terytorium Czech.
Przez następne dni trwały gorączkowe rozmowy, aż wreszcie zwołano międzynarodową konferencję w Monachium. Na życzenie premiera Wielkiej Brytanii na głównego negocjatora został wybrany... Benito Mussolini. Ponieważ zdaniem Chamberlaina należało go uznać za najbardziej bezstronną osobę w Europie. Niestety nikt nie utrwalił na zdjęciach min obu dyktatorów, gdy dowiadywali się o pomyśle brytyjskiego przywódcy. Szybko udało im się wyjść z szoku i w pociągu jadącym z Berlina do Monachium umówić, jak rozegrają innych uczestników konferencji. Gdy już trwała, Hitler ostentacyjnie bawił się dużym zegarkiem, spoglądając co jakiś czas na zdenerwowanego premiera Wielkiej Brytanii, dając mu w ten sposób do zrozumienia, iż godziny dzielą wszystkich od wybuchu wojny. Duce zaś nawoływał do naprawienia krzywd wyrządzonych Niemcom. Tuż przed północą 30 września Führer dostał więcej, niż mu się miesiąc wcześniej marzyło. Potem szczęśliwy Chamberlain poleciał do Londynu, by powitać na lotnisku czekający tłum okrzykiem: „Przywiozłem wam pokój”. Choć tak naprawdę przywoził wyrok śmierci dla dziesiątek milionów ludzi.
„Nasz rząd miał do wyboru hańbę lub wojnę. Wybrał hańbę, ale wojny nie uniknie” – cierpko skomentował ów „sukces” Churchill. Minęło niespełna pół roku i III Rzesza anektowała całe Czechy. Nawet ta kompromitacja nie zakończyła politycznej kariery lubianego Neville’a Chamberlaina. Choć sprawiła, że ten jeden raz zachował się jak rasowy polityk. Oferując szybko Polsce jednostronne gwarancje bezpieczeństwa po to, by Warszawa ostatecznie odrzuciła propozycję sojuszu, ponawianą przez Hitlera. Premier Zjednoczonego Królestwa miał pełną świadomość, że w razie inwazji III Rzeszy na Polskę siły zbrojne Wielkiej Brytanii nie mają możności przyjść sojusznikowi z pomocą. Jego gwarancje warte więc były mniej od papieru, na jakim je zapisano. Dlatego też Hitler nie przypuszczał, by uległy Neville potrafił jeszcze kiedykolwiek powiedzieć mu twarde „nie”, ryzykując tak wojnę.