Zakup przez rząd kolekcji książąt Czartoryskich obwołano kulturalnym wydarzeniem ubiegłego roku. Kulturalna była tylko sama otoczka transakcji, bo nabywca nie miał prawa do kupna, a druga strona wystawiła na sprzedaż nie swoją własność
29 grudnia, Zamek Królewski w Warszawie. Wicepremier Piotr Gliński pozuje do pamiątkowej fotografii u boku księcia Adama Karola Czartoryskiego. Sala błyska od fleszy, bo i chwila wiekopomna – gromadzona od ponad 200 lat kolekcja, będąca zapisem historii państwa polskiego, przechodzi na własność wszystkich Polaków.
To nie jest zwykła umowa kupna-sprzedaży. Rząd ustami ministra Glińskiego reklamuje ją jako bezprecedensową i leżącą w interesie całego narodu. Aby ją sfinalizować, uwolniono środki z rezerwy budżetowej – niecałe pół miliarda złotych, bo taką kwotę strony miały wynegocjować. Internet na wieść o zakupie kolekcji zareagował po swojemu – że państwo kupiło coś, co od dawna do niego należy; że szkoda 100 mln euro wyrzuconych w błoto; i że książę Czartoryski spieniężył własność przodków dla ratowania prywatnego budżetu. Facebook zachłysnął się kolportowanym przez Partię Razem memem „Szlachta nie pracuje” ze złośliwym dopiskiem, że familia Czartoryskich zarobiła po dwakroć – najpierw gromadząc kolekcję za pieniądze z wyzysku chłopów, teraz sprzedając ją z zyskiem ciemnemu ludowi. Głos oburzenia podnieśli też propaństwowi buchalterzy, wyliczając, że wydane przez rząd lekką ręką pół miliarda złotych to równowartość 528-krotności rocznej dotacji dla wojewódzkiego konserwatora zabytków na Dolnym Śląsku.
Odkupione zbiory Ministerstwo Kultury przekaże Muzeum Narodowemu w Krakowie, które już od lat dogląda kolekcji Czartoryskich. Do tej pory jednak tylko przechowywało eksponaty arystokratycznej rodziny w depozycie, a teraz uzyska do nich pełnię praw z upoważnienia Skarbu Państwa. – Myślę, że dyrekcja MNK naprawdę się cieszy, że wreszcie będzie mogła tymi zbiorami dysponować, bo walka o nie trwała długo i wszystkim szkodziła. Natomiast podziękowania dla księcia i podkreślanie, jakiż to był łaskaw, są niewątpliwie kurtuazyjne. Ale to też zapewne element ugody – domniemywa jeden z moich krakowskich informatorów.
Po ulicach Krakowa krążą i takie słuchy, że książę Adam wreszcie dopiął swego – sprzedał i zarobił. Bo kolekcja przodków miała być wygodną kartą przetargową wielokrotnego użytku, dzięki której istniejąca od 1991 r. Fundacja Książąt Czartoryskich zarabiała na wymuszanych pokazach zagranicznych. Konserwatorzy zabytków kręcili nosem na takie dictum i nie zgadzali się na wojaże najcenniejszej pamiątki z kolekcji – „Damy z gronostajem” Leonarda da Vinci – po dalekich wystawach. W odwecie książę nie chciał eksponować jej w Muzeum Narodowym, ale dał się ponoć udobruchać i dlatego „Damę” można cały czas podziwiać na Zamku Królewskim na Wawelu. – Były obawy, że Czartoryski zamknie ją gdzieś w swoim zameczku i będzie oglądał w samotności – pokpiwa marszand dobrze rozeznany w środowisku krakowskich muzealników.
Wraz z zakupem kolekcji przez rząd nie ma już żadnych powodów do obaw. Są za to poważne wątpliwości, czy transakcja odbyła się zgodnie z intencją właścicieli. I czy w ogóle powinno do niej dojść.
Po trupie ministra
Kolekcja Czartoryskich nie jest tak wdzięcznym medialnie tematem jak wakacyjna wycieczka lidera Nowoczesnej Ryszarda Petru na Maderę w czasie okupowania Sejmu przez opozycję czy telenowela poświęcona dokonującej się reformie edukacji. Informację o kierunkach rządowej polityki kulturalnej może przykryć nawet unoszący się nad krajem smog. Temat kolekcji jest letni i nie sposób użyć go niczym siekiery do przepołowienia i skłócenia społeczeństwa, skoro nawet poseł PO Sławomir Nitras przyklasnął pomysłowi rządu i przyznał, że trudno go za to krytykować, a minister Gliński podziękował opozycji za powstrzymanie się od potępiania w czambuł zakupowych negocjacji.
Żaden polityk przy zdrowych zmysłach nie powie o skarbnicy narodowej złego słowa, bo to by oznaczało PR-owe seppuku, a oponenci z łatwością wytknęliby mu deptanie zbiorowej historii. Bo kolekcję gromadzono po to, aby dbać o ciągłość polskiej państwowości. Czartoryscy od początku XIX w. zajmowali się zbieraniem pamiątek po wielkich Polakach. – Mamy buzdygan Czarnieckiego i namioty tureckie spod Wiednia po zwycięstwie króla Sobieskiego. Rysunki Norblina i rękopisy Kopernika. Akt hołdu pruskiego i druki krasomówczych przemówień sejmowych z okresu Wazów i Sasów – oprowadza po rodzimej części ekspozycji Agnieszka Widacka, główny inwentaryzator zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie. Do tego dochodzą wybitne arcydzieła światowe, jak „Portret młodzieńca” pędzla Rafaela Santiego, „Krajobraz z miłosiernym samarytaninem” Rembrandta czy wspomniana już „Dama z gronostajem” – bezapelacyjnie perła w koronie Czartoryskiej kolekcji. Razem 50 063 obiekty muzealne.
Historia nie zawsze łaskawie obchodziła się ze zbiorami, które po upadku powstania listopadowego uległy częściowo carskiej konfiskacie, a następnie niektóre z nich zostały zrabowane przez agresorów najeżdżających Polskę w czasie II wojny światowej. Po wojnie Muzeum Książąt Czartoryskich, w którym przechowywano eksponaty, przyłączono do Muzeum Narodowego w Krakowie, ale kolekcja – jak niektórzy mylnie sądzą – nie została znacjonalizowana, tylko oddana w państwowy zarząd. Po transformacji w 1991 r. powołano do życia Fundację Książąt Czartoryskich, aby uporządkować status prawny kolekcji oraz należących do rodziny nieruchomości. Jednak porządek coraz bardziej zaczynał przypominać chaos, bo mimo zawarcia stosownych umów między krakowskim muzeum a fundacją trudno było uznać tę relację za partnerską. – Z uwagi na warunki umowy muzeum nie mogło dowolnie dysponować zbiorem bez zgody fundacji. Zezwolenia wymagało na przykład przeprowadzenie poważniejszej konserwacji obiektów. Również tylko za zgodą fundacji można było zmienić miejsce przechowywania obiektów, wypożyczać i użyczać je innym podmiotom, eksponować poza muzeum, filmować czy fotografować w celu ekspozycji osobom trzecim, a także wykonywać prace remontowane (inne niż bieżące) oraz czynności inwestycyjne lub modernizacyjne – wylicza dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie Andrzej Betlej.
Przez ten galimatias dochodziło do kuriozalnych sytuacji. Kiedy ktoś zgłaszał się z propozycją wypożyczenia części kolekcji i muzeum już się sposobiło do podpisania umowy, nagle okoniem stawała fundacja i pieniądze z planowanego wynajmu przelatywały koło nosa. Zdarzało się też odwrotnie, kiedy na intratnej ofercie bardziej zależało fundacji, a muzealnicy zgłaszali swój sprzeciw, który... i tak nie był respektowany. – Wtedy fundacja wycofywała obiekt z depozytu i od tej pory nie był już chroniony umową – dodaje Betlej. Klincz spotęgował się w czasie trwającego od siedmiu lat remontu Muzeum Książąt Czartoryskich. – Kiedy budynki zostały doprowadzone do stanu surowego zamkniętego, trzeba było wyposażyć wnętrza. I wówczas ministerstwo uzależniło przyznanie dotacji od woli współpracy po stronie fundacji. Ta jednak jawnie dążyła do odłączenia się od Muzeum Narodowego i do przekształcenia działalności w instytucję prywatną przy współfinansowaniu państwa. Ówczesny szef resortu Bogdan Zdrojewski powiedział: „Po moim trupie kupimy tę kolekcję” – wspomina były członek zarządu Fundacji Książąt Czartoryskich. Toteż remont jak trwał, tak trwa i na razie końca prac nie widać.
Książę obdarowuje za opłatą
To, że państwo dwa tygodnie temu sfinalizowało zakup kolekcji, wcale nie oznacza, że już wcześniej nie sączyło finansowej kroplówki do pamiątkowego skarbca. Dokładało, i to niemało. W 2010 r. policzono, że odkąd na początku lat 50. przejęło majątek Czartoryskich w zarząd, na same remonty pomieszczeń magazynowych Skarb Państwa przeznaczył 185 mln zł. Fundacja też nie była stratna z powodu przekazania zbiorów w depozyt krakowskiemu muzeum. Czerpała profity z umów licencyjnych za fotokopie, z wypożyczeń eksponatów za granicę czy z biletów wstępu do miejsc, w których udostępniano jej zbiory. – Puławy, w których znajduje się oddział Muzeum Czartoryskich, wypłacały fundacji co roku 150 tys. zł plus połowę sumy od sprzedanych biletów. To zwyczaj w Polsce niepraktykowany – zdradza mi jeden z krakowskich informatorów. Przy tej kwocie 8 tys. zł rocznie wypłacane fundacji przez muzeum na postawie umowy najmu remontowanych budynków pod przyszłą lokalizację kolekcji nie robi wrażenia.
Ale fundacja i tak nie ma wystarczających pieniędzy. Brakuje około 30 mln zł na dokończenie remontu Muzeum Książąt Czartoryskich, które ma być domem dla rozproszonej teraz kolekcji. Pierwotnie zakładano, że jeśli uda się pozyskać środki, cel zostanie osiągnięty w 2020 r., choć na stronie internetowej fundacji można wyczytać, że nastąpi to dwa lata wcześniej. Ale to już nie jej zmartwienie, tylko rządu, który stał się właścicielem zbiorów i nieruchomości. – Od tej chwili ministerstwo jest odpowiedzialne za finansowanie i utrzymywanie kolekcji. Ale nie wykluczamy, że nasze muzeum również wystąpi z wnioskiem o dofinansowanie inwestycji – mówi Betlej. To, co stanie się z budynkami fundacji, nie jest jedyną niewiadomą w całej sprawie. Dużo większą ciekawość budzi to, na co zostanie spożytkowana kwota pół miliarda złotych uzyskana od państwa ze sprzedaży dzieł, które książę zbył bez wiedzy i zgody fundacji. Czyli bez pytania o zdanie jedynego ich właściciela.
Państwo już nieraz czyniło zakusy pod kolekcję. „Newsweek” napisał, że po raz pierwszy usiłowano dobić targu z Czartoryskim w połowie lat 80. Ustalono cenę odstępnego za przekazanie zbiorów z muzealną infrastrukturą na 6 mln dol., ale podupadająca władza traciła kontrolę nad krajem pogrążonym w kryzysie i skończyło się na przymiarkach. Z naszych informacji wynika, że za odkupieniem majątku fundacji lobbowano u poprzedniej koalicji rządzącej PO-PSL, ale ówcześni decydenci uważali, że mają związane ręce. – Taka propozycja pojawiła się w liście dyrektora Wawelu Jana Ostrowskiego do prezydenta Bronisława Komorowskiego po spotkaniu prezydentów państw Europy Środkowo-Wschodniej w Krakowie. W latach 2013–2015 rozmawiałem z ministrem Bogdanem Zdrojewskim i jego następczynią Małgorzatą Omilanowską, ale za każdym razem odpowiadali, że nabycie kolekcji jest niemożliwe ze względów prawnych i merytorycznych – wspomina jeden z członków zarządu Fundacji Książąt Czartoryskich, który pod koniec ubiegłego roku razem z innymi podał się do dymisji, kiedy wyszło na jaw, że książę w tajemnicy sprzedał kolekcję. Utajnione negocjacje na linii Czartoryski – Gliński trwały prawdopodobnie od połowy 2016 r., ponieważ na 30 czerwca minister w korespondencji adresowanej do księcia zaproponował rozpoczęcie rozmów.
Sęk w tym, że Czartoryski nie za bardzo miał cokolwiek do zaoferowania. Kiedy w 1991 r. powołał do życia fundację, przekazał jej wszystkie zbiory muzealne i biblioteczne wraz z nieruchomościami, zrzekając się tym samym prawa do majątku przodków. Za tak hojny gest ówczesny prezydent Lech Wałęsa odznaczył księcia komandorią Orderu Odrodzenia Polski. Co w związku z powyższym książę mógł położyć na negocjacyjnej szali? – W chwili podpisania umowy był właścicielem siedmiu destruktów z działu militariów, a konkretnie zamka od XVII-wiecznej strzelby, chwastu od munduru z XIX w., blachy ryngrafowej i kilku innych drobnych obiektów. Ponadto jako „prawdopodobnie Czartoryskich” figurowało około czterdziestu XIX-wiecznych obiektów rzemieślniczych – wylicza jeden z członków poprzedniego zarządu. Co nie przeszkodziło nowemu zarządowi pochwalić się na stronie internetowej darem, jaki otrzymali od fundacji wszyscy Polacy. To rzeczywiście wyjątkowy dar, skoro państwu polskiemu przyszło za niego zapłacić, a księciu przekazać go po raz wtóry.
Nie oddamy „Damy” szejkowi z Bahrajnu
Po niespodziewanej sprzedaży zbiorów w fundacji, która była ich wyłącznym i wieczystym właścicielem, musiało dojść do trzęsienia ziemi. Transakcji dokonano bez wyceny i bez informowania zarządu o zamiarze sprzedaży. Jako że organami władnymi do podejmowania decyzji w fundacji są jej rada oraz zarząd, zarząd zawnioskował do rady o podjęcie uchwały, która na nią sceduje odpowiedzialność za zbycie kolekcji. To nie nastąpiło, więc doszło do dymisji. – Zarząd nie miał wyjścia, musiał ustąpić. Rozumiem tę decyzję. Ale członkowie zarządu nie obrazili się na Czartoryskiego za prowadzenie negocjacji za ich plecami. Zaważyła cena zbytu kolekcji. Bardzo zaniżona. Gdyby zarząd nie złożył dymisji, naraziłby się na zarzut niegospodarności – tłumaczy osoba kilka lat wcześniej zasiadająca we władzach fundacji.
Kwota 100 mln euro, w przybliżeniu pół miliarda złotych, nie oddaje zdaniem znawców sztuki wartości kolekcji Czartoryskich, tylko zaledwie jej 5 proc. Za tyle minister Gliński mógł prędzej kupić wspomniane resztki książęcego dobytku, ale nie „Damę z gronostajem”. – Decydując się na sprzedaż zbiorów i budynków, nie dokonano wyceny. Przybliżona wartość całości to 10 mld zł – szacuje były współpracownik Czartoryskiego. Co do tych wyliczeń nie ma jednak w środowisku jednomyślności. Wiadomo – wartość nieruchomości dużo łatwiej obliczyć niż wartość zgromadzonej kolekcji, na co trzeba także dużo więcej czasu. – Z szacunków z 2010 r. wyliczono, że kolekcja warta jest ok. 3 mld zł. Oczywiście bez uwzględniania depozytów, tylko sam zewidencjonowany majątek – podaje Widacka. W dyskusji na temat kolekcji pojawia się i taka hipoteza, że zaoferowane pół miliarda to było maksimum, na które mógł sobie pozwolić rząd w ramach uruchomienia rezerwy budżetowej.
Cena to jednak kwestia drugorzędna – ma robić wrażenie na laikach, którzy z wypiekami na twarzy śledzą medialne sukcesy nowej władzy. Upieranie się księcia przy oddanej ponad ćwierć wieku temu własności może budzić niesmak albo politowanie, tak jak krotochwilne pogłoski o rzekomych szejkach, którzy dybią na nasze dobro narodowe. – Bzdura! Już za mojej kadencji w fundacji książę chciał sprzedać kolekcję szejkowi z Bahrajnu. Ale traktowałem te opowiastki jak miejską legendę. Adam jest infantylny, oderwany od polskich realiów i podatny na podszepty ludzi, którzy mamią go mrzonkami – mówi były podwładny księcia. Kluczowe w tej sprawie jest co innego: fakt, że fundacja nie rozważała sprzedawania zasobów komukolwiek. – Sprzedaż jest sprzeczna z aktem założycielskim i celami fundacji powołanej do opieki i ochrony zbiorów. Była to jednostronna decyzja Czartoryskiego w odpowiedzi na pisemną ofertę ministra Glińskiego – nie ma wątpliwości ustępujący zarząd.
Jak to zatem możliwe, że doszło do odpłatnego przekazania zbiorów, skoro statut fundacji na to nie pozwalał? Statut pośpiesznie zmieniono, wykreślając trzy podstawowe zapisy, które stały na straży bezpieczeństwa kolekcji. W dokumencie po nowelizacji nie ma już mowy o „wieczystym charakterze fundacji”, „niezbywalności zbiorów” oraz o „ich nierozerwalności”. Zdaniem byłych pracowników fundacji ministerstwo miało naciskać na te zmiany, bez których transakcja nie mogłaby dojść do skutku. Pojawił się za to zapis, że obligatoryjnie na rzecz Skarbu Państwa mogłyby być sprzedane obiekty wpisane do inwentarza Muzeum Książąt Czartoryskich do 1939 r., a pozostałymi – z prywatnych zasobów rodziców księcia, wykupionymi później przez fundację – fundacji byłoby wolno arbitralnie zawiadywać. To się kłóciło z postulatem nierozerwalności kolekcji. Ale na tym nie koniec niepokojących zmian w statucie. – Zapis o możliwości zbycia tylko na rzecz Skarbu Państwa jest niezgodny z prawem europejskim, gdyż wprowadza nieuzasadnione ograniczenie podmiotów uprawnionych do nabycia dóbr. Gdyby Czartoryski nie przystąpił do umowy z rządem, mógł bez trudu znieść sądownie to ograniczenie i zbyć zbiory dowolnej osobie na całym świecie. Właśnie wówczas zarząd fundacji wypowiedział się, że w zaistniałej sytuacji jest za nabyciem kolekcji przez Skarb Państwa. Zdanie to cytowali potem ministrowie Gliński i Sellin jako dowód rzekomej zgody i akceptacji zarządu dla zbycia państwu zbiorów. A to było stwierdzenie warunkowe – wyjaśnia były pracownik fundacji.
Zrozumieć sztukę to wyjść dziełu na spotkanie
Jakie znaczenie ma transakcja księcia z ministerstwem dla polskiego muzealnictwa? Tu zdania są podzielone. Jedni nie mają złudzeń – że precedensowe, na którym ucierpią przyszłe relacje ofiarodawców z instytucjami publicznymi. Inni dalecy są od histerii. – Wykupywanie depozytów to rzecz praktykowana i przypadek kolekcji Czartoryskich nie jest tutaj żadnym ewenementem – uważa Betlej. – Bodaj w 2012 r. Ministerstwo Kultury przeznaczyło duże środki pieniężne na zakup kolekcji obrazów Tarnowskich z Dzikowa. Nam z kolei udało się kupić śliczny przemysłowy pejzaż Rafała Malczewskiego, który był wcześniej depozytem Muzeum Narodowego w Warszawie.
Przeciętnemu zjadaczowi chleba, który nie zarabia w milionach, zamieszanie wokół kolekcji Czartoryskich nie robi różnicy. Nie spowoduje, że przestanie chodzić do muzeum albo że nagle zacznie, skoro do tej pory tego nie robił. Rząd inwestując rezerwę budżetową w zakup zbiorów, liczy na co innego – na oswojenie sztuki wysokiej wśród odbiorców gustujących chętniej w sztuce masowej. Bo zgodnie z oczekiwaniami władzy to masy mają teraz zastąpić elity, więc trzeba wykreować powszechnie obowiązującą modę na obcowanie z kulturą wysoką i czekać cierpliwie, aż ta moda przedzierzgnie się w dobry obyczaj. By „Dama z gronostajem” – jak chce wicepremier Gliński – stała się ważna dla nas wszystkich i łagodziła obyczaje. A cała kolekcja Czartoryskich – podążając za tą narracją – obudziła drzemiącego w nas ducha patriotyzmu. O to drugie powinno być łatwiej niż o to pierwsze, bo kulturowych kompetencji na czele z poczuciem wyrafinowanego smaku znawcy arcydzieł nie da się kupić dla wszystkich i dla każdego, bo taki pakiet nie jest dodawany w gratisie do żadnej kolekcji. – Tylko nieliczni przychodzą do muzeum skonfrontować sztukę ze swoim wyobrażeniem o niej – nie ma złudzeń historyk sztuki Joanna Grzonkowska. – Większość ogląda eksponaty, bo słyszała, że dużo kosztowały, że były zakazane albo do dziś owiane są tajemnicą. Dużym zainteresowaniem cieszą się skarby, arcydzieła, rzeczy drogie, rozreklamowane. Wystawy hitów artystycznych, a nie sztuka współczesna. Ale trzeba dać sobie szansę spotkania się z dziełem. Żeby ocenić, czy mi się podoba, czy nie. Dopóki się nie spotkany, nie będziemy tego widzieć.
Trudno bawić się w odgadywanie przyszłości, czy szum wywołany wokół kolekcji Czartoryskich przełoży się na jej oglądalność. Dużym powodzeniem cieszą się dziś muzea rezydencjonalne. Łazienki, Wilanów, Zamek Królewski, Auschwitz – to najpopularniejsze kierunki wycieczek. Eksponaty nie mogą żyć w gablotach, muszą żyć wśród zwiedzających. Znaczenie przypisywane zbiorom słynnej familii prowokuje pytania o to, czy wzorem spisu lektur szkolnych uda się stworzyć kanon obowiązkowych dzieł sztuki, których nie będzie wypadało nie znać. – Kanon zawiera w sobie przekonanie, że wszyscy powinni myśleć tak samo. Nie wydaje mi się, by kolekcja Czartoryskich zgłaszała takie aspiracje. Jej wartością jest historia. I pasja. Pasja gromadzenia tych dzieł, wyszukiwania obiektów, chronienia ich w czasie wojny. Są tu i emocjonalne pamiątki po wielkich Polakach, i przedmioty rzemiosła artystycznego z konkretnym przeznaczeniem. To zapis kilku epok, pewnego sposobu myślenia i widzenia świata oraz budowania świadomości narodowej – puentuje Grzonkowska.