Jean-Claude Juncker miał przywrócić obywatelską kontrolę nad pracami Komisji Europejskiej. Tymczasem awansuje ludzi, których przejrzystość budzi spore kontrowersje
Dawno żadna nominacja w Brukseli nie wywołała takiej burzy, jak poszerzenie kompetencji komisarza ds. cyfryzacji Günthera Oettingera o budżet i kadry. Jak pisze Politico.eu, chodzi o kontrolę nad 161 mld euro rocznie i 30 tys. pracowników. Niemiec był krytykowany za związki z biznesem i niewyparzony język. Zdaniem przeciwników jego przypadek dowodzi, że Komisja Europejska wciąż ma problem z demokratyczną legitymacją i wrażliwością na nastroje obywateli.
Poprzedniczka Oettingera Kristalina Georgiewa przeniosła się właśnie na menedżerskie stanowisko w Banku Światowym. W poniedziałek wieczorem Niemiec stanął więc przed trzema europarlamentarnymi komisjami, które miały ocenić jego kompetencje. Wnioski z tych spotkań będą jutro omawiane przez przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza na naradzie z liderami grup politycznych europarlamentu. Jednak decyzja szefa KE Jeana-Claude’a Junckera o poszerzeniu kompetencji Oettingera wywołała oburzenie lewicy i organizacji pozarządowych. Tuż przed głosowaniem 10 takich organizacji napisało do Junckera list, w którym zaprotestowało przeciwko awansowi dla Niemca.
„Komisarz Oettinger czynił rasistowskie, seksistowskie i homofobiczne uwagi przy wielu różnych okazjach, ostatnio 26 października podczas oficjalnego przemówienia w Hamburgu” – czytamy. Komisarz, dzieląc się refleksjami z pobytu chińskiej delegacji, nazwał Chińczyków „szparookimi” (Schlitzaugen), śmiał się z braku kobiet w składzie misji („nie ma parytetów, nie ma kobiet – to logiczne”) i żartował, że niebawem małżeństwa homoseksualne staną się obowiązkowe. Przeprosił dopiero po kilku dniach. Innym razem dowcipkował, że Niemcy są otoczeni przez zbyt przyjaznych sąsiadów, przez co „nie będzie już żadnej wojny”. – Jako komisarz na pewno nie pozwolę na żadną dyskryminację personelu – zapewniał jednak podczas przesłuchania.
Kontrowersje dotyczące Oettingera – nawiasem mówiąc chwalonego za profesjonalizm – nie dotyczą tylko niewyparzonego języka. Komisarz już w czasach, gdy za rządów José Manuela Barroso dzierżył tekę energii, był znany z bliskich relacji z biznesem i niechęci do kontaktów z przedstawicielami społeczeństwa. W listopadzie 2016 r. media pytały, jak to się stało, że Oettinger poleciał na spotkanie z premierem Węgier Viktorem Orbánem na pokładzie prywatnego odrzutowca Klausa Mangolda, biznesmena zaangażowanego w interesy z rosyjskimi koncernami. Skandal nijak nie zaszkodził mu w karierze. Jego przykład jest wymieniany przez przeciwników jako dowód na oderwanie urzędników KE od unijnych obywateli oraz skutki deficytu kontroli demokratycznej nad KE.
Gdy w 2014 r. Jean-Claude Juncker obejmował stanowisko szefa KE, zapowiadał, że pod jego rządami Komisja będzie bliżej współpracować z europarlamentarzystami i państwami. Jednak jego start w Brukseli minął pod znakiem afery LuxLeaks. Gdy Juncker był premierem Luksemburga, sprzyjał przekształceniu wielkiego księstwa w europejskie centrum uchylania się przed podatkami, choć dla Brukseli walka z offshore’ami jest jednym z priorytetów. Wizerunkowi KE nie pomogła też sprawa byłej holenderskiej komisarz Neelie Kroes. Konsorcjum dziennikarskie ICIJ ujawniło, że w latach 2001–2009 Kroes była dyrektorem zarejestrowanej na Bahamach firmy Mint Holdings, powiązanej z funduszem private equity ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Nie dość, że tego nie zadeklarowała, to jeszcze gdy w 2004 r. obejmowała swoją pierwszą tekę w KE, nie zrezygnowała z szefowania spółką. Gdy sprawa wyszła na jaw, Kroes zapewniła, że jest gotowa, by ponieść odpowiedzialność za to – jak określili jej prawnicy – niedopatrzenie.