Dwumiesięcznik „Foreign Policy” piórem dwóch politologów – specjalisty od Czech Seana Hanleya i zajmującego się głównie Bułgarią oraz Serbią Jamesa Dawsona – stawia tezę o końcu demokracji w Polsce i na Węgrzech. Jak twierdzą autorzy, w zasadzie zawsze byliśmy – trawestując Władimira Putina – niedopaństwami demokratycznymi albo demokracjami niezaistniałymi.
Analitycy zajmujący się głównie tropieniem przejawów nacjonalizmu i popularyzacją wśród dzikich ludów Europy Środkowej pojęcia społeczeństwa obywatelskiego – piszą niemądrze. Nie dostrzegając szerszego trendu, który nie jest specyfiką ani PiS-u, ani Fideszu. O wiele bogatszą analizę proponują autorzy tekstu, który nieco wcześniej ukazał się na łamach kwartalnika „Foreign Affairs”. W tekście „Nowi dyktatorzy” autorstwa Andrei Kendall, Erica Frantza i Josepha Wrighta czytamy o powrocie personalizmu. Polityki opartej na charyzmie i politycznej sprawności jednostek. Od Angeli Merkel przez Jarosława Kaczyńskiego i Viktora Orbana do Xi Jinpinga i Władimira Putina. O ile „Foreign Policy” oferuje politologicznego McDonald’sa, „Foreign Affairs” serwuje dania rodem z Enoteca Pinchiorri. Wyrafinowane. Wielowymiarowe. Warte uwagi.
Zdaniem autorów od końca zimnej wojny na całym świecie byliśmy świadkami renesansu rządów osobistych. Koniec historii i spodziewany tryumf liberalnej demokracji funkcjonującej w harmonii z wolnym rynkiem były jedynie tezą publicystyczną. Po upadku komunizmu i krótkim okresie entuzjazmu rozmontowano kolektywnie zarządzane reżimy autokratyczne. Ale nie w kierunku ich demokratyzacji. Władimir Putin odesłał przyjaciół ze służb specjalnych, którzy znali go jako Wołodię – na emeryturę. Zastąpił ich 40-latkami, którzy znają go jako „pana prezydenta”. Później skonsolidował władzę. W Chinach podobnie – Xi Jinping dokonuje zmian w obrębie elity władzy na niespotykaną skalę. Centrum decyzyjne jest w obrębie osoby, którą określa się mianem „Przewodniczący Wszystkiego”. W świecie Zachodu jest podobnie. Polityką również władają jednostki.
Tyle że ograniczone mniej lub bardziej sprawnymi instytucjami demokratycznymi. W RFN Angela Merkel wyhodowała model szerokiej koalicji skutecznie blokujący krążenie i wymianę elit. Model, który najpewniej zapewni jej czwartą kadencję na stanowisku kanclerza. We Francji po władzę idzie Marine Le Pen, która jednoosobowo zarządza Frontem Narodowym i trudno ją posądzać o liberalne skłonności. W Polsce centralny ośrodek dyspozycji to Jarosław Kaczyński. Na Węgrzech mamy Orbana i zwasalizowanych przez niego nowych oligarchów. W Turcji Erdogana i zależną od niego nową, pochodzącą z interioru klasę milionerów – tygrysy anatolijskie. Ludzie pod każdą szerokością geograficzną wybierają iluzję siły i bezpieczeństwa, rezygnując z pozoru indywidualnych wolności. Polska i Węgry nie są tutaj żadnym wyjątkiem czy przypadkiem specjalnej troski. Jestem pewien, że Orban i Kaczyński doskonale zdają sobie z tego sprawę. I wiedzą, jak z tej wiedzy skorzystać.