Imigranci zbudowali USA. Czy przyczynią się do ich upadku? Sądząc po nastrojach wśród Amerykanów, coraz większa część narodu jest o tym przekonana.
O tym, że amerykański system imigracyjny nie działa, jak powinien, słyszymy od lat. Od lat też słyszymy, że południowa granica kraju pozostaje dziurawa, choć cały czas próbuje się ją uszczelnić. Ostatnio przypomniano nam o imponującej i zarazem przerażającej liczbie nielegalnych imigrantów żyjących w USA – to już sporo ponad 11 mln ludzi. Oraz o tym, że na skutek dostępu do nielegalnej siły roboczej gotowej pracować za psie pieniądze przeciętne wynagrodzenie spadło do tak niskiego poziomu, że etatowy pracownik nie da rady za nie przeżyć. I o tym wreszcie, że nielegalni stanowią coraz większe obciążenie dla stanowych budżetów. To ostatnie szczególnie boli Amerykanów, bo pokrywają rosnące z roku na rok koszty reformy opieki medycznej, otrzymując w zamian coraz mniej. Na dodatek coraz gorszej jakości. Nielegalni imigranci niepłacący ubezpieczenia korzystają tymczasem z darmowych klinik organizowanych specjalnie na ich potrzeby za publiczne pieniądze lub z opieki na pogotowiu, jednej z najbardziej kosztownej ze wszystkich form leczenia.
Dwa lata temu symbolem niewydolnego systemu imigracyjnego stał się kryzys na południowej granicy. Świat obiegły zdjęcia z przeludnionych, kleconych ad hoc na terenie baz wojskowych schronisk. Kompromitujące Amerykę reportaże donosiły, że najbogatszego kraju na świecie nie stać na zakup odpowiedniej liczby przenośnych toalet oraz żywności, a z braku leków w schroniskach szerzą się choroby zakaźne. Obraz był tym bardziej dramatyczny, że większość nielegalnych imigrantów stanowiły dzieci, a z braku ludzi do opieki – zajmowali się nimi strażacy i żołnierze; niekiedy nawet zmienianiem pieluch. Rząd tłumaczył, że fala nieletnich uchodźców była kompletnym zaskoczeniem.
Amerykanie zareagowali na to wszystko współczuciem, ale i gniewem. Dlaczego w ogóle przyjmujemy obce dzieci? Dlaczego płacimy za ich wikt oraz opierunek? Dlaczego wysyłamy je do publicznych szkół, które – miast kształcić nasze pociechy – koncentrują się na nauczaniu obcych podstaw angielskiego? Czas najwyższy coś zrobić! – sypały się słowa oburzenia. I apele do Kongresu o natychmiastowe działanie.
Stare przepisy, nowe problemy
Dlaczego system imigracyjny stał się tak niewydolny? Bo ostatnia reforma miała miejsce w czasach, gdy świat i skala emigracji wyglądały inaczej. Obowiązujące przepisy pochodzą z 1986 r. Zmianę przeprowadził w połowie drugiej kadencji prezydent Ronald Reagan. Oprócz amnestii dla 3,2 mln nielegalnych imigrantów (w 80 proc. narodowości meksykańskiej) reforma wprowadzała kary dla tych pracodawców, którzy świadomie zatrudniają osoby bez prawa pobytu. Ale Reagan (jak zawsze zresztą) nie chciał narażać się biznesowi, więc zostawił w prawie pewną furtkę. Nowe prawo zezwalało na zatrudnianie obcokrajowców do prac sezonowych, zwłaszcza w rolnictwie – i żeby uprościć system, mogło się to odbywać z pomocą tzw. subkontrahentów.
To subkontrahent dostarczał potrzebnych pracowników, pracodawca nie musiał znać statusu tych ludzi. Płacił też nie bezpośrednio im, ale wypłacał tzw. zbiorcze wynagrodzenie subkontrahentowi. Nie trzeba było długo czekać, by nielegalna imigracja miast maleć, zaczęła lawinowo rosnąć. Wzmógł się zarówno przemyt ludzi przez południową granicę, jak i odsetek osób, które nie opuszczały USA mimo upływu ważności wiz. Budżet i kadry oddelegowywane na mocy reformy Reagana do przechwytywania i deportacji nielegalnych imigrantów szybko stały się niewystarczające. Sytuacja osiągnęła apogeum w 2007 r. W USA żyło wtedy ponad 11 mln ludzi bez prawa do legalnego pobytu (ta liczba utrzymuje się na tym poziomie do dziś).
Najbliżej przeprowadzenia nowej reformy był prezydent George W. Bush, lecz porzucił projekt po atakach z 11 września. Od tej pory, choć zapowiedzi zmiany prawa powracają w każdej kampanii prezydenckiej, to realizację obietnicy uniemożliwiają pogłębiające się różnice opinii między głównymi partiami. Demokraci obstają przy tym, że dla zachowania ludzkiej twarzy reformie musi towarzyszyć powszechna amnestia oraz finansowa pomoc tym, którzy wydostawszy się z cienia, będą rozpoczynać w USA legalne życie. Republikanie bojkotują pomysł amnestii, powołując się na względy bezpieczeństwa narodowego i opowiadają się za karami dla wszystkich, którzy przebywają w USA nielegalnie.
– W rytm wygrywania populistycznych haseł na wyborczych bębnach obserwujemy prymitywizację, a nawet wulgaryzację kwestii imigracji. Bo sprzedaje się ją jako konflikt: my kontra obcy. To nie sprzyja konstruktywnej debacie. Maleją szanse na to, że statystyczny obywatel zrozumie, iż sama budowa muru granicznego czy akcja deportacji kilkunastu milionów ludzi, jeśli to w ogóle byłoby możliwe, to rozwiązanie zaledwie części problemów – mówi Randy Capps z waszyngtońskiego Instytutu Polityki Migracyjnej (CIS).
Popsute tryby systemu
USA to państwo bezwarunkowo przyjazne uchodźcom politycznym i ofiarom prześladowań oraz przemocy – dialektyka ustawodawcza sięga czasów walki z komunizmem – i amerykańskie służby graniczne nie mogą oddalić nikogo, kto powołuje się na te kryteria. Jeśli o azyl proszą osoby nieletnie, władze mają dodatkowo obowiązek dostarczyć je na koszt państwa pod wskazany przez nie adres w USA. Niestety, przepisy nie tylko nie przewidują weryfikacji statusu osób przejmujących te dzieci, w tym ich przeszłości kryminalnej, lecz i nie zobowiązują władz, by przynajmniej przez jakiś czas sprawdzać, jak toczy się życie nieletnich imigrantów na nowej ziemi. Tymczasem centra monitorujące przestępczość biją na alarm, że latynoskie gangi i kartele narkotykowe działające na terenie USA najczęściej rekrutują członków właśnie spośród młodzieży, która przekroczyła granicę jako osoby nieletnie. Ośrodek National Gang Center z Tallahassee na Florydzie donosi, że tylko w ostatnich pięciu latach szeregi latynoskich gangów w USA urosły o 11 proc., zaś o 23 proc. podskoczyła liczba popełnianych przez nie morderstw.
Kolejnym zepsutym trybem w systemie imigracyjnym jest procedura oceniania wniosków o przyznanie statusu rezydenta. Przy czym nie chodzi wcale o listę oczekujących na rozpatrzenie podań o zieloną kartę, a o zamknięcie spraw już ocenionych pozytywnie. Za zapchanie systemu odpowiadają dwie sprawy. Pierwsza to gigantyczny wzrost liczby podań o azyl polityczny, trend widoczny dziś na całym świecie i napędzający wielką migrację narodów, zwłaszcza z rejonów świata objętych wojnami. Departament Bezpieczeństwa Krajowego podał na początku grudnia, że w ostatnich ośmiu latach liczba ta skoczyła z 17 tys. do 170 tys. podań rocznie. Po drugie to sama struktura administracji zajmującej się oceną wniosków. Ma za mało kadr i funduszy.
Wreszcie kryzys sprzed dwóch lat pokazał, że nowej reformie musi towarzyszyć precyzyjny język, który nie zostawi miejsca na domysły oraz plotki. Dramat graniczny sprzed dwóch lat nie wziął się z niczego. Stworzyły go pogłoski, że prezydent Barack Obama szykuje amnestię dla wszystkich nielegalnych, którzy przekroczyli granicę jako dzieci. Latynoskie rodziny na wyścigi zaczęły wysyłać potomków w podróż ku granicy USA. Pociąg, którym podróżowały bez opieki przez Meksyk, zyskał nawet miano „pociągu śmierci”, tak wiele z nich umierało w drodze. W istocie nie chodziło o amnestię, a o dwa dekrety z 2012 r., które jedynie regulowały pewne kwestie związane z nielegalnymi emigrantami przebywającymi w USA od dzieciństwa. DACA (Deferred Action for Childhood Arrivals) mówił o ochronie takich imigrantów przed deportacją, zaś DREAM (The Development, Relief, and Education for Alien Minors) przyznawał im prawo do federalnych stypendiów na studia i starań o obywatelstwo. Jednak mieszkańcy Meksyku, Gwatemali, Salwadoru i Hondurasu, skąd w większości pochodziły dzieci przechwytywane przez straż graniczną, padli ofiarą plotki, której ani rządy ich krajów, ani USA w porę nie zdementowały.
Komitywa terrorystów i karteli
Choć już dziś wiadomo, że Donald Trump raczej nie dotrzyma obietnicy budowy muru na całej długości granicy z Meksykiem i masowych deportacji imigrantów, w jednym trzeba się z nim zgodzić – i poczytać to za argument, by z reformą dłużej już nie zwlekać. Zmiana prawa stała się już kwestią bezpieczeństwa narodowego.
Mark Krikorian, dyrektor waszyngtońskiego Centrum Badań nad Imigracją, uważa, że należy jak najszybciej odwołać kilka kontrowersyjnych rozporządzeń obecnej administracji. W imię obniżenia statystyk deportacji Obama poluzował przepisy dotyczące obchodzenia się z imigrantami. Wspomniany grudniowy raport Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego potwierdza opinię Krikoriana, że straż graniczna zatrzymuje o wiele za mało, bo tylko ok. 50 proc. wszystkich usiłujących nielegalnie przekroczyć granicę, z czego 80 proc. i tak wpuszczana jest na terytorium USA. – Nasza polityka imigracyjna poprawia niektórym los, ale jednocześnie wysyła w świat sygnał, że nielegalne przekroczenie granicy to nic wielkiego. Nie zapominajmy, że w taki sposób otwieramy drzwi także przed kryminalistami i terrorystami. Jest to o tyle istotne, że od kilku lat rośnie zjawisko przemytu przez południową granicę osób pochodzących spoza terenu Ameryki Centralnej, krajów afrykańskich, azjatyckich i Bliskiego Wschodu – mówi Krikorian.
W czerwcu tego roku na specjalnym briefingu dla Pentagonu przygotowanym przez szefa jednostki wywiadowczej U.S. Southern Command (SOUTHCOM) Kurta Tidda pojawiły się informacje, że z 331 tys. osób zatrzymanych w trakcie nielegalnego przekraczania granicy w 2015 r. aż 30 tys. pochodziło z krajów klasyfikowanych przez USA jako „poligony terroryzmu”. Poprzednik Tidda na tym stanowisku, gen. John Kelly, informował rząd w marcu, że wywiad zdobył dowody na to, iż Państwo Islamskie zacieśnia współpracę z meksykańskimi kartelami kontrolującymi przemyt osób do USA.
Zamiast imigrantek – seksualne niewolnice
Jest jeszcze jeden wymiar odsuwania prac nad reformą imigracyjną, a także błędnego postrzegania jej jako problemu stricte amerykańskiego. To rosnący handel ludźmi, szczególnie dziewczętami i kobietami wykorzystywanymi do celów seksualnych.
Grupa National Citizen Observatory, monitorująca skalę przestępczości w Meksyku, podaje, że skala porwań i mordów na Meksykankach, które próbują dostać się do USA, osiągnęła wcześniej nienotowany poziom – codziennie sześć kobiet ginie, a kilkanaście zostaje uprowadzonych. Proceder kwitnie, bo biorą się do niego coraz silniejsze kartele narkotykowe. Teresa Ulloa, dyrektor regionalny organizacji CATW-LAC (Coalition Against Trafficking in Women in Latin America and the Caribbean), szacuje, że ten „biznes” jest dziś wart nawet 10 mld dol. rocznie. Wiadomo, że maczają w nim palce meksykańscy urzędnicy i policja. Korupcja jest jednak tak ogromna, że w ciągu ostatnich pięciu lat nikt z oficjeli nie został skazany ani nawet oskarżony o współudział w tego typu przestępstwach.
Reforma imigracyjna musi więc zakładać utworzenie kanałów współpracy ze wszystkimi południowymi sąsiadami USA w zakresie wymiany informacji, koordynacji prac służb granicznych i przede wszystkim przekazanie na ten cel przez amerykański Kongres konkretnych funduszy.
Regionalna kooperacja kontra realia polityczne
Jakie są na to szanse? David Seminara, były dyplomata i dziennikarz zajmujący się problematyką imigracji, twierdzi, że za prezydentury Trumpa niestety jeszcze mniejsze niż do tej pory. – Z jednej strony mamy nowego prezydenta, który wydaje się być zwolennikiem rozwiązań siłowych oraz reprezentuje partię niechętną wydatkom. Z drugiej mamy Meksyk, dla którego pieniądze przysyłane do kraju przez rodaków nielegalnie zarabiających w USA to kluczowe źródło dochodu narodowego. Z jego punktu widzenia, im nielegalna imigracja do USA większa, a granica nieszczelna, tym lepiej – mówi Seminara.
Ewentualna reforma imigracyjna nie pozostanie bez znaczenia dla Polski. Mark Krikorian rozwiewa jednak nadzieje na to, że spełnią się marzenia Polaków o podróżach do Nowego Jorku z Chicago bez wiz. – Blisko 60 proc. nielegalnych imigrantów, którzy osiedlają się co roku w USA, to ludzie, którym skończyła się ważność wiz. Departament Stanu widzi problem i dlatego ani Polska, ani żadne nowe państwa raczej nie będą w dzisiejszych trudnych imigracyjnie czasach zakwalifikowane do ruchu bezwizowego. Osobiście żywię wielką nadzieję, że za prezydenta Trumpa w końcu ruszy program, który będzie skutecznie śledził wyjazdy właścicieli wiz z USA, a tym samym sygnalizował na bieżąco, kto i gdzie pozostał nielegalnie – konkluduje Mark Krikorian.
Donald Trump na pewno odniesie się do problemów imigracyjnych podczas swego przemówienia inauguracyjnego w styczniu 2017 r. Powinniśmy się wtedy dowiedzieć, czy reforma imigracyjna rzeczywiście stanowić będzie priorytet jego polityki oraz czego będzie można się po niej spodziewać.