Prezydent Recep Tayyip Erdogan płaci wysoką cenę za trzy wojny, które toczy równolegle. Dotychczasowa mekka turystów staje się coraz bardziej niebezpieczna.
Do sylwestrowego zamachu na popularny lokal w Stambule, w którym zginęło 39 osób, przyznało się Państwo Islamskie. Zamachowiec, który przez siedem minut strzelał do imprezowiczów z broni automatycznej, wciąż pozostaje na wolności. W tureckich mediach pojawiły się doniesienia, że może to być osoba narodowości kirgiskiej lub uzbeckiej, jednak resorty spraw wewnętrznych obu krajów zaprzeczyły, by było to możliwe. Na razie nie wiadomo, czy zamachowiec działał z własnej inicjatywy, czy też był członkiem większej komórki samozwańczego Państwa Islamskiego w Turcji. W listopadzie lider organizacji Abu Bakr al-Baghdadi wezwał zwolenników do organizacji zamachów w Turcji i Arabii Saudyjskiej.
Noworoczny zamach źle wróży Turcji, która ma za sobą rok terroru. W styczniu samobójca zdetonował ładunek w historycznym centrum Stambułu, zabijając 10 osób. W lutym 28 osób zginęło w stolicy kraju w ataku na autobusy przewożące żołnierzy. W marcu Turcja padła ofiarą terroru dwukrotnie: najpierw wybuch samochodu pułapki w Ankarze pochłonął 30 ofiar, a pod koniec miesiąca zamachowiec pozbawił życia cztery osoby w Stambule. W czerwcu w tym mieście terroryści uderzyli dwukrotnie: 11 osób zginęło w wybuchu samochodu pułapki na początku miesiąca, a pod koniec trzech samobójców zabiło 45 osób na lotnisku. Sierpniowy atak bombowy na wesele w mieście Gaziantep przyniósł kolejne 30 ofiar. Po kilku miesiącach względnego spokoju bomby wybuchły w grudniu przy stambulskim stadionie, zabijając 38 osób. Jakby tego mało, w połowie miesiąca były policjant zabił rosyjskiego ambasadora.
Bezpieczeństwa Turcji nie polepsza fakt, że prezydent Recep Tayyip Erdogan prowadzi jednocześnie trzy wojny z terrorystami. Pierwsza to oczywiście walka z Państwem Islamskim. Turcja jest członkiem koalicji walczącej z dżihadystami pod auspicjami Stanów Zjednoczonych. Kraj nie tylko udostępnia USA swoje bazy lotnicze, ale też przeprowadza naloty z użyciem własnego lotnictwa. Oprócz tego armia turecka w sierpniu zainterweniowała w Syrii bezpośrednio, wspierając opozycję w walce z Państwem Islamskim. Za decyzją o udzieleniu pomocy rebeliantom stała jednak druga wojna z terrorem, jaką prowadzi Erdogan, a więc wojna z siłami kurdyjskimi.
Podstawową intencją przyświecającą udzieleniu pomocy siłom rebelianckim było wbicie klina między dwa zgrupowania syryjskich Kurdów, którym w ciągu ostatniego roku udało się opanować praktycznie całą długość granicy Turcji z Syrią. Wyłom, przez który Turcy zdecydowali się wesprzeć rebeliantów, znajduje się nad rzeką Eufrat i jest jedynym obszarem na pograniczu, gdzie dominującą siłą nie są syryjscy Kurdowie. Dodatkowo Ankarze zależy na tym, aby jak największy obszar kontrolowany obecnie przez Państwo Islamskie został przejęty przez siły opozycji; im mniej Syrii będą kontrolować Kurdowie, tym słabsza będzie ich pozycja negocjacyjna przy ewentualnym stole rozmów.
Trzecia wojna, jaką prowadzi Erdogan, to wojna z organizacją Fethullaha Gülena. Przygotowany przez nią w połowie ubiegłego roku nieudany pucz sprowokował czystki na niespotykaną skalę, które nie ominęły także sił bezpieczeństwa. Takie działanie nie mogło pozostać bez wpływu na bieżące funkcjonowanie służb, prawdopodobnie ułatwiając potencjalnym zamachowcom zadanie.
Erdogan dostrzegł jednak, że na dłuższą metę prowadzenie trzech konfliktów może się okazać trudne. To między innymi ta kalkulacja pcha go w objęcia Rosji, pod patronatem której przed nowym rokiem ogłoszono zawieszenie broni w Syrii. Moskwa przejęła inicjatywę strategiczną i w tej chwili ma tam najwięcej do powiedzenia. A im prędzej w Syrii zapanuje względny spokój, tym szybciej Erdogan pozbędzie się dwóch problemów – Państwa Islamskiego i Kurdów, którzy prawdopodobnie od stołu negocjacyjnego odejdą z niczym. Erdogan może nie jest największym fanem Baszara al-Asada, ale wie, że syryjski prezydent nie lubi dzielić się władzą. I on też nie będzie tolerował kurdyjskiej autonomii.
***
Niebezpiecznie jest również w Iraku. Choć rząd tego państwa stopniowo wypiera dżihadystów, w Bagdadzie wciąż dochodzi do zamachów. Wczoraj wybuch samochodu pułapki w stolicy pochłonął 35 ofiar. W niedzielę dwie eksplozje zabiły 28 osób.