- Protesty zgłaszane na wszelki wypadek będą odrzucane. Nieprawidłowości w wyborach nie muszą oznaczać ich powtórki - mówi prof. UW dr hab. Leszek Bosek, sędzia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, która zajmuje się rozpatrywaniem wyborczych protestów. Wcześniej prezes Prokuratorii Generalnej.
prof. UW dr hab. Leszek Bosek, sędzia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, która zajmuje się rozpatrywaniem wyborczych protestów. Wcześniej prezes Prokuratorii Generalnej fot. Wojtek Górski / DGP
Kiedy Sąd Najwyższy rozstrzygnie wszystkie protesty wyborcze?
Termin na wydanie orzeczenia o ważności wyborów to 90 dni, ale staramy się tak organizować pracę, aby orzeczenie było możliwe jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. Opinie w sprawie protestów są wydawane na bieżąco. Nie odnotowaliśmy jak dotąd skomplikowanych zagadnień prawnych.
Z czego wynika bezzasadność wielu protestów?
Z tego, że protest może wnieść każdy, także w tym sensie, że w postępowaniu protestowym nie obowiązuje przymus adwokacko-radcowski przed Sądem Najwyższym. Protesty w związku z tym są raczej obywatelską sygnalizacją dostrzeżonych wątpliwości czy manifestacją niezadowolenia z powodu działania komisji wyborczych albo po prostu wyniku wyborów niż środkiem zwalczania przestępstw przeciwko wyborom czy naruszeń prawa wyborczego. Warto też zauważyć, że w tych wyborach liczba protestów jest mała.
Sytuacja w okręgu nr 2, gdzie jednemu z kandydatów błędnie przypisano logo innego komitetu, też kwalifikuje się do spraw prostych do rozstrzygnięcia? Sama PKW przyznaje, że doszło tam do złamania procedur wyborczych, a zdaniem KO ten błąd mógł wpłynąć na wynik wyborów w tym okręgu.
Proszę wybaczyć, ale nie chcę się wypowiadać na temat konkretnych protestów w jeszcze nierozstrzygniętych sprawach. Niewłaściwe byłoby podpowiadanie składom orzekającym.
Ale nawet jeśli SN stwierdzi nieprawidłowości, czy to nie oznacza, że będzie potrzeba np. powtórzenia głosowania czy liczenia głosów?
Samo stwierdzenie naruszenia prawa wyborczego nie przesądza, że miało ono wpływ na wynik wyborów, tak jak naruszenie prawa procesowego wcale nie musi mieć wpływu na wyrok sądu. Metodyka jest taka, że najpierw Sąd Najwyższy ocenia formalną dopuszczalność protestu, czyli ocenia, czy np. został wniesiony na piśmie do Sądu, czy sformułowano zarzuty, czy dołączono do nich dowody. Jeśli warunki formalne są spełnione, to Sąd przechodzi do oceny merytorycznej zarzutów. Dopiero po stwierdzeniu, że zarzut jest zasadny, trzeba rozstrzygnąć, czy naruszenie miało wpływ na wynik wyborów.
Jak to się ocenia?
Jest to kryterium prawne. Stosuje się jednak pomocniczo kryteria ilościowe i jakościowe. Gdy np. protest dotyczy nieprawidłowego ustalenia wyniku wyborów ze względu na to, że kandydat otrzymał zero głosów, a w proteście wykazał, że wraz żoną głosował na siebie, to nie sposób uznać, że protest jest bezzasadny, ale też nie sposób przyjąć, że miało to ilościowy wpływ na wynik wyborów. Z kolei kryterium jakościowe polega na ocenie prawdopodobieństwa wpływu z punktu widzenia przeciętnego wyborcy czy społeczeństwa na wynik wyborów lub kandydata. Kryteria jakościowe generalnie są trudniejsze do zastosowania.
Najsłynniejszy przykład to 1995 r., gdy po wyborach prezydenckich, w których wygrał Aleksander Kwaśniewski, było ponad pół miliona protestów.
To rzeczywiście słynna sprawa, w której zastosowano właśnie kryterium jakościowe. W jednym z ostatnich wywiadów przewodniczący PKW, patrząc na tę sprawę z dystansu, zauważył, że kryterium to zostało nieprawidłowo zastosowane, bo sprawa wykształcenia w tamtych okolicznościach miała istotne znaczenie. Nie da się w każdym razie stworzyć matematycznego modelu, który by zastępował sąd w ocenie. Nie jest to jednak żadna anomalia ani luka prawa wyborczego, ponieważ w porządku prawnym mamy wiele takich sytuacji, gdy dokonujemy oceny, czy określone zachowanie mogło mieć wpływ na stan rzeczy. Poza prawem procesowym weźmy przykład przeciętnego konsumenta, który mógł zostać wprowadzony w błąd, gdy pytamy, czy udzielone mu informacje były pełne, rzetelne, czy wpłynęły na jego decyzję, czy dana praktyka rynkowa jest uczciwa itd.
Może w stosunku do okręgu nr 2 SN zastosuje wykładnię przyjętą w postanowieniu z 3 listopada 2005 r.? Określono wtedy, że kartę do głosowania uznaje się za urzędową, gdy zawiera „dane identyfikujące kandydata”, czyli jego imię i nazwisko oraz nazwę komitetu wyborczego. Można więc uznać, że logo widniejące przy kandydacie – nawet jeśli błędne – jest kwestią wtórną?
Jeżeli sobie dobrze przypominam, w tym orzeczeniu SN dokonywał wykładni norm kodeksu wyborczego decydujących o ważności karty do głosowania. Jeszcze raz jednak podkreślam, że nie namówią mnie państwo na publiczne doradzenie składom orzekającym w konkretnej sprawie, która nie została jeszcze osądzona. Mogę powiedzieć tylko ogólnie, że stabilność i ciągłość orzecznictwa SN jest istotną wartością ustrojową, z której zdecydowanie warto wyciągać wnioski.
Rozumiem, że moc protestów byłaby większa, jeśli ktoś stwierdzi, że czuje się oszukany, np. „przez złe logo zagłosowałem inaczej niż zamierzałem”.
To byłaby kwestia wiarygodności takiego stwierdzenia. Czy przeciętny rozsądny wyborca czyta ze zrozumieniem imię i nazwisko kandydata czy kieruje się logotypem? To mało prawdopodobne, że ludzie głosują bardziej na logo niż nazwisko bez czytania samego nazwiska.
Ale czy nie wprowadzałoby w błąd to samo logo, które było na partyjnej liście sejmowej i potem znalazłoby się przy komitecie senackim samodzielnego kandydata?
Rzymska maksyma mówi, że prawo jest dla ludzi starannych. Trzeba czytać dokładnie karty. Na przykład przekręcenie nazwiska czy pomyłka w imionach mogłaby wprowadzać w błąd. Zawsze jest też pytanie, czy członkowie komisji wyborczych, mężowie zaufania również czuli się wprowadzeni w błąd i odnotowali nieprawidłowość w protokołach? Jakie jest stanowisko okręgowej czy Państwowej Komisji Wyborczej? Prawo jest sztuką wspólnego rozumienia procesów i faktów i jeśli te wszystkie osoby zgodnie uznały, że dana okoliczność nie wprowadzała ich w błąd, to chyba z tego trzeba wyciągać wnioski.
Idąc tym tropem, przy nazwisku Jarosława Kaczyńskiego można byłoby umieścić logo Koalicji Obywatelskiej, a przy Grzegorzu Schetynie logo PiS i też uznać, że wszystko było w porządku.
Z doświadczenia życiowego wiemy, że chyba jednak najsłabiej nawet zorientowany wyborca nie zostałby w ten sposób wprowadzony w błąd (śmiech). Musimy się pogodzić z tym, że są uchybienia istotne oraz mniej istotne, które nie wywołują skutków prawnych, tzn. nie wpływają na wynik wyborczy. Wybory odbywają się w pewnych realiach i nawet jeśli są zorganizowane perfekcyjnie od strony organizacyjnej i niewątpliwie są uczciwe, to nie sposób wymagać, aby nie było żadnych uchybień.
SN odrzucił już protesty PiS, w których podnoszono, że liczba głosów nieważnych była wyższa niż różnica między zwycięskim kandydatem a tym, który zajął drugie miejsce, oraz że mogło to mieć wpływ na wynik wyborów.
Protesty te są wciąż przedmiotem analizy Sądu Najwyższego, dlatego mogę powiedzieć, że protesty, które mi przypadły do zaopiniowania, nie zawierały wystarczająco skonkretyzowanych zarzutów. Przepisy kodeksu wyborczego i utrwalona praktyka orzecznicza są tu jednoznaczne.
Zabrakło podania powodu, co było źle?
Najogólniej mówiąc, te protesty miały charakter abstrakcyjnych wniosków o ponowne przeliczenie głosów. Nie wykazywały okoliczności świadczących o popełnieniu przestępstw przeciwko wyborom ani naruszeń prawa wyborczego. Nie kwestionowano także protokołów wyborczych, które mogłyby skonkretyzować i uwiarygodnić zarzuty. Powodem niedopuszczalności nie było więc nawet błędne przytoczenie przepisów kodeksu wyborczego czy spóźnione wnioski o sprostowanie, gdyż Sąd Najwyższy jednoznacznie stwierdził, iż z uzasadnienia protestu jasno wynika, że kwestionowana jest ważność wyborów do Senatu, a nie Sejmu, zgodnie z paremią falsa demostratio non nocet. Nie zmieniało to jednak samej natury prawnej tych protestów i ich abstrakcyjnego charakteru. Ich uwzględnienie musiałoby konsekwentnie prowadzić do uwzględniania podobnych protestów zwykłych wyborców. Koszty takiej wykładni prawa byłyby znaczne. Poważnie też komplikowałoby to sam proces wyborczy, co mogłoby się wiązać z dodatkowymi zarzutami. Dlatego te protesty musiały zostać pozostawione bez dalszego biegu.
Czyli to oznacza, że protesty zgłaszane „na wszelki wypadek” będą odrzucane?
Tak powinno być. Podobną wykładnię prezentowaliśmy, orzekając o protestach przeciwko ważności wyborów europejskich. Każdy może sprawdzić te orzeczenia w bazie orzeczeń SN. Nawiasem mówiąc, uważam, że nasz system wyborczy jest wzorcowy. Jeśli PKW składa się z sędziów o najwyższym autorytecie zawodowym, to i wiarygodność procesu wyborczego jest wysoka. Trudno przypuszczać, że poświęcą swój autorytet, by formułować sądy niezgodne z prawem, ugruntowanym orzecznictwem czy faktami.
Za chwilę siedmiu na dziewięciu członków będzie wybierała większość sejmowa. Czyli pojawią się opinie, że PKW się rozpolitykuje.
Nie wiem, jakie opinie się pojawią. Wiemy natomiast, że sama zmiana trybu wyboru nie musi obniżyć autorytetu PKW. Nie można wykluczyć, że w PKW pracować będą sędziowie o najwyższym autorytecie, o niepodważalnej niezależności. Trzeba poczekać i zobaczyć.
Na ile te wybory są dla izby testem wiarygodności?
Warto sądzić po owocach, w przypadku sądu – po orzeczeniach. Ja osobiście nie odczuwam potrzeby wykazywania wiarygodności, ponieważ mój dorobek orzeczniczy oraz osiągnięcia państwowe z czasu, gdy pracowałem dla Trybunału Konstytucyjnego, potem dla Sejmu, a w czasie kierowania Prokuratorią Generalną RP głównie na rzecz rządu i sądownictwa, nie wymagają uwiarygodnienia.
Wnioski PiS nie były starannie przygotowane i pojawiały się sugestie, że zostały złożone po to, by zostały odrzucone, a sam ten proces miał uwiarygodnić Izbę.
Z moich informacji wynika, że jest to całkowicie gołosłowne twierdzenie i nie zamierzam go komentować.