Jedna z kluczowych reform nie wejdzie w życie w tej kadencji. Pierwotny projekt budził wiele wątpliwości ekspertów.
DGP
Mowa o ustawie o biegłych sądowych. Prace nad nią trwają w resorcie sprawiedliwości od kilku lat, a na początku 2019 r. ministerstwo przekazało do publicznej wiadomości, że to jeden z najważniejszych projektów resortu na ten rok. Wiadomo już jednak, że do końca obecnej kadencji Sejmu na pewno nie zostanie uchwalony. Urzędnicy wierzą, że uda się to uczynić na początku kolejnej. Przysłużyć ma się temu fakt, że wstępna wersja projektu została już skonsultowana z kilkudziesięcioma ekspertami.

Wieczne trudności

O tym, że pilnie potrzeba przepisów regulujących pracę biegłych sądowych, pisaliśmy na łamach DGP wielokrotnie (np. „Biegły, że aż strach”, DGP z 26 października 2018 r.). Wskazujemy od dawna, że Ministerstwo Sprawiedliwości rozwiązania kłopotów związanych z biegłymi szuka od... 15 lat. O potrzebie „wprowadzenia kompleksowych rozwiązań, mających na celu poprawę sytuacji systemu wymiaru sprawiedliwości w zakresie sporządzania analiz, ekspertyz i opinii specjalistycznych” pisał już w 2003 r. ówczesny minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk. Każdy rząd obiecywał, że zajmie się sprawą, i poprzestawał na półśrodkach.
Ministerstwo Sprawiedliwości w styczniu 2019 r. zapowiedziało, że tym razem będzie inaczej. Projekt ustawy, do którego DGP dotarł, był obszerny i kompleksowo rozwiązywał wiele budzących dziś wątpliwości kwestii. Sęk w tym, że zdaniem wielu ekspertów – rozwiązywał w zły sposób.
Każdy rząd obiecywał, że zajmie się sprawą, i poprzestawał na półśrodkach. Ministerstwo Sprawiedliwości w styczniu 2019 r. zapowiedziało, że tym razem będzie inaczej
Projektowana regulacja przewidywała, że aby móc wystawiać opinie dla sądów, trzeba będzie uzyskać specjalny certyfikat. Ten miałby przyznawać dyrektor Instytutu Ekspertyz Sądowych (w praktyce miałby to być zreorganizowany krakowski instytut im. Jana Sehna). Mógłby on również zawieszać uprawnienia tym fachowcom, których opinie – zdaniem dyrektora – zostały sporządzone wadliwie lub nierzetelnie.
Wielu prawników tak skrojony model krytykowało. Naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego uznawali, że co najmniej nietaktowne byłoby ocenianie kompetencji wybitnych fachowców przez dyrektora z bądź co bądź ministerialnego nadania. Obawiali się też, że osoby nielubiane przez polityków rządzącej opcji będą bez szans na uzyskanie certyfikatu.
Dyrektora IES powoływać miałby na czteroletnią kadencję minister sprawiedliwości. Robiłby to po zasięgnięciu opinii rady naukowej. Ta miałaby się składać z 12 osób. Pięć wybraliby sami pracownicy instytutu. Kolejnych siedem – minister sprawiedliwości. W praktyce więc nie ma przesady w stwierdzeniu, że obsada kierownictwa instytutu byłaby zależna wyłącznie od woli polityka.
Wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł ripostował, że przecież dziś za najlepszych biegłych uchodzą profesorowie państwowych uczelni, a najlepszymi instytutami są te państwowe. Formalnie więc taka pośrednia zależność istnieje już dziś. A zarazem nikt zarzutu upolitycznienia nie stawia.

Emeryci na emeryturę

Projekt ustawy przewidywał również, że biegłym nie będzie mogła zostać osoba, która ukończyła 70 lat. Chodziło o to, by wykluczyć ludzi oderwanych od praktyki. Opisywaliśmy na łamach DGP przypadek, gdy sprawę o błąd medyczny opiniowała ponad 90-letnia profesor. Sęk w tym, że kluczowa w niej była ocena badania ultrasonograficznego. Tymczasem biegła ultrasonograf znała co najwyżej z książek. Wprowadzony miał zostać również warunek co najmniej pięcioletniego doświadczenia zawodowego w dziedzinie, w której miałoby się opiniować sprawy. Tu z kolei chodziło o przeciwdziałanie takim sytuacjom jak zostawanie biegłymi po kilkutygodniowych kursach. Jeszcze kilka miesięcy temu modne były krótkie szkolenia „grafologiczne”, po których można było analizować na potrzeby sądu autentyczność podpisów.
I generalnie niemal wszyscy eksperci przyjmowali te zapowiedzi z uznaniem. Przy czym wiele osób zwracało uwagę na to, że skoro resort sprawiedliwości planuje zrezygnować z usług kilku tysięcy specjalistów (szacuje się, że nawet 1/3 biegłych to emeryci), trzeba jakoś te braki uzupełnić. A na to w projekcie ustawy pomysłu nie było.
– Biegłym trzeba po prostu więcej płacić. Wszystko inne to kwestie wtórne. Dopóki lekarz za przyjęcie pacjenta w gabinecie będzie dostawał 200 zł za godzinę, a za godzinę sporządzania opinii 45 zł, sytuacja się nie poprawi – uważa radca prawny Jerzy Kozdroń, były wiceminister sprawiedliwości.
Z projektu ustawy zaś nie wynikało, by jakkolwiek wyceny opinii miały się poprawić.
– Przyjęcie ustawy o biegłych w proponowanym kształcie mogłoby przynieść więcej szkód niż pożytku. Okazać by się mogło, że są jeszcze większe trudności ze znalezieniem fachowców, w efekcie czego postępowania sądowe jeszcze bardziej by się wydłużyły – mówi nam osoba blisko związana z Ministerstwem Sprawiedliwości. Jej zdaniem projekt ustawy po lekkim liftingu powróci w nowej kadencji parlamentu, o ile zostanie znalezione finansowanie na zwiększenie stawek dla specjalistów. Istotne mogłoby być również ustawowe zredukowanie tego, co należy uznawać za „wiadomości specjalne”, wymagające opinii biegłych. Przykładowo obecnie w ok. 10 proc. opinii z zakresów spraw gospodarczych i karnych gospodarczych mamy do czynienia z prostą arytmetyką, gdyż sędziom nie chce się samodzielnie mnożyć i dzielić.