Jeśli państwowa służba zdrowia nie wyrobi się w określonym czasie ze świadczeniem, będzie można uzyskać je prywatnie, a NFZ zwróci koszty – proponują ruchy pacjentów. Minister zdrowia uważa, że jest to rzecz do rozważenia, ale nie w najbliższym czasie.
Wprowadzenie – na przykład na gruncie ustawy – czasowego limitu, w jakim pacjent powinien uzyskać świadczenie medyczne, znalazło się wśród głównych postulatów organizacji pacjenckich, które w zeszłym tygodniu przedstawiły swoje oczekiwania wobec systemu opieki zdrowotnej. Gdyby termin nie został zachowany, pacjent mógłby skorzystać np. z usług prywatnych, a publiczny płatnik musiałby za to zapłacić. Badania Fundacji My Pacjenci pokazały, że rozwiązanie takie popiera blisko 80 proc. respondentów.
Rozwiązanie nie jest nowe
Ewa Borek, prezes Fundacji My Pacjenci, podkreśla, że byłoby to w zasadzie implementowaniem na grunt polskiego systemu opieki zdrowotnej rozwiązania z dyrektywy transgranicznej. Gwarantuje ona polskim obywatelom możliwość leczenia za granicą, jeśli musieliby zbyt długo czekać na nie w kraju. Koszty zwraca NFZ, ale niezbędna jest m.in. zgoda dyrektora oddziału wojewódzkiego funduszu.
Adam Kozierkiewicz, ekspert ochrony zdrowia, przypomina, że właśnie w związku z wprowadzaniem unijnych regulacji, mniej więcej 10 lat temu pojawił się pomysł określenia maksymalnego czasu oczekiwania na zabieg i – w razie niedotrzymania go – umożliwienia wykonania go prywatnie. – Za czasów ministra Zbigniewa Religi pracowaliśmy nad projektem koncepcyjnym na temat list oczekujących. Zawarliśmy tam propozycję, która sprowadzała się do tego, że czas oczekiwania byłby gwarantowany przez system publiczny i jeśli okazałby się niemożliwy do zrealizowania, pacjent miałby prawo nie tyle do wyjazdu za granicę, ale do skorzystania ze świadczeń w sektorze prywatnym, złożenia faktury do NFZ i uzyskania refundacji – wskazuje ekspert.
Jego zdaniem obecnie można nawet mówić o pewnego rodzaju dyskryminacji, ponieważ prywatni świadczeniodawcy krajowi nie mogą za środki publiczne wykonywać usług, na które pacjent musi zbyt długo czekać; taką możliwość mają zaś świadczeniodawcy zagraniczni – mechanizm transgraniczny powszechnie wykorzystywany jest np. w przypadku leczenia zaćmy.
Minister nie wyklucza, ale się nie śpieszy
Szef resortu zdrowia Konstanty Radziwiłł ocenia, że pomysł jest do rozważenia. – To jest rzecz, do której powoli dojrzewamy, bo system musi się zachowywać poważnie w stosunku do pacjentów. Chodzi o faktyczne wywiązywanie się ze zobowiązań, które system ma w stosunku do obywateli – mówi minister. Zastrzega, że nie jest to zapowiedź szybkiej nowelizacji, ale „na pewno rzecz do rozważenia”.
Także szef NFZ Andrzej Jacyna, za sprawą którego temat ten ostatnio powrócił, podkreśla, że nie jest to zmiana, którą można by wprowadzić w najbliższym czasie.
– To jest rozwiązanie stosowane w wielu państwach i pewnie się do niego zbliżymy, pewnie nie dzisiaj i nie za rok, ale trzeba się do tego przygotowywać. Wszystko zależy od tego, jakie będą nakłady na ochronę zdrowia – mówi.
Jego zdaniem przy dzisiejszych środkach finansowych trudno skrócić kolejki do świadczeń na tyle, by można było określić czasowe granice dostępności, które zaakceptowaliby pacjenci.
Prof. Piotr Czauderna z Narodowej Rady Rozwoju zwraca uwagę, że gdyby doszło do wzrostu składki zdrowotnej, mógłby to być mechanizm gwarantujący obywatelom rodzaj kontraktu społecznego.
– Czyli w zamian za większe pieniądze dostają coś bardzo konkretnego, czego przestrzeganie można egzekwować – ocenia.
Ewa Borek również uważa, że wprowadzenie takiego zapisu byłoby czynnikiem dyscyplinującym dla systemu opieki zdrowotnej.
Stopniowo, od konkretnych świadczeń
Eksperci są zgodni – jeśli mielibyśmy takie rozwiązanie wprowadzać, to na pewno etapami, np. rozpoczynając od świadczeń priorytetowych.
Andrzej Jacyna przyznaje, że skromne środki finansowe, jakimi dysponuje fundusz, zostały skierowane na te świadczenia, do których są najdłuższe kolejki: zaćmę, endoprotezy, dostęp do wysokiej specjalistyki, diagnostyki wysokokosztowej. I być może najpierw właśnie dla nich należałoby sformułować granice dostępu.
Wszystko zależy jednak od tego, jakie środki będą do dyspozycji.
Zdaniem Rzecznika Praw Pacjenta Bartłomieja Chmielowca, ze względu na przewidywany systematyczny wpływ nowych środków do systemu, można byłoby to rozpisać na etapy.
– Mając na uwadze, jak będą wzrastały PKB i nakłady na służbę zdrowia, odpowiednio można byłoby uregulować ten limit czasowy, w sposób kroczący – mówi.
Być może wprowadzenie ustawy, która ma zwiększyć nakłady na ochronę zdrowia do 6 proc. PKB w 2025 r., to dobry moment, żeby rozpocząć prace nad ustawowym zagwarantowaniem pacjentom prawa, jakim jest uzyskanie świadczenia medycznego w określonym terminie.
Limit oczekiwania na świadczenia
W sprawozdaniu KE i OECD „Zdrowie i opieka zdrowotna w zarysie: Europa 2016” wskazano, że w ciągu ostatniej dekady gwarancje dotyczące czasu oczekiwania stały się najczęściej stosowanym narzędziem rozwiązania problemu długich kolejek w kilku krajach. Tak było np. w Finlandii, gdzie w ten sposób doprowadzono do skrócenia czasu oczekiwania na operacje. Również w Anglii w 2010 r. ustanowiono prawo dostępu do niektórych usług w określonym maksymalnym terminie. Podczas dyskusji nad możliwością wprowadzenia takich rozwiązań w Polsce często przywołuje się przykład Danii, gdzie gwarantowane jest prawo do diagnozowania i leczenia w ciągu 30 dni. Tego rodzaju rozwiązania obowiązują także w Norwegii, gdzie limit czasu oczekiwania jest jednym z praw pacjenta.
Jak wskazano w raporcie KE i OECD, istnieją dwa główne podejścia do egzekwowania tych gwarancji: ustalanie standardów czasu oczekiwania i ustanowienie podmiotów odpowiedzialnych za ich dotrzymywanie lub umożliwienie pacjentom wyboru alternatywnych dostawców usług medycznych (w tym z sektora prywatnego).