Zmiana nazwy placówek zawodowych nie zachęciła uczniów do wyboru tej formy kształcenia. Przegrywają z liceami i – coraz wyraźniej – z technikami.
Jakie szkoły wybierają uczniowie po gimnazjum? / Dziennik Gazeta Prawna
Maleje zainteresowanie nauką w zawodówkach. Tak wynika z najnowszych danych Ministerstwa Edukacji Narodowej, do których dotarł DGP. W szczytowym 2008 r. na naukę w nich decydował się nawet co piąty uczeń (20,4 proc.). W ubiegłym roku szkolnym chętnych było 16,2 proc. A w tym na kształcenie w szkołach branżowych zdecydowało się jedynie 15,3 proc. gimnazjalistów. Nie udało się zatem powstrzymać niekorzystnego trendu i zachęcić młodzieży do wyboru zawodówek. Był to jeden z celów ustawy z 14 grudnia 2016 – Prawo oświatowe (t.j. Dz.U. z 2017 r. poz. 59 ze zm.), która 1 września 2017 r. przekształciła zasadnicze szkoły zawodowe w branżowe.
– Te placówki nie są atrakcyjne dla młodzieży. Wiele osób negatywnie je postrzega jako szkoły drugiego, gorszego wyboru. To chcemy zmienić – uzasadniało MEN, wprowadzając reformę.
Na razie więcej gimnazjalistów nadal woli kontynuować naukę w liceach. W tym roku szkolnym zdecydowało się na nie 45 proc. całego rocznika (udział ten nieznacznie wzrósł od ubiegłego roku – o 0,7 proc.). Więcej wybrało też kształcenie w technikach – 39,7 proc. Z roku na rok rośnie odsetek osób, które chcą się w nich uczyć – jeszcze w 2005 r. wybierało je tylko 28 proc. rocznika.
Za mało czasu
– Nie można tak szybko, zaledwie po kilku miesiącach, oceniać efektów, jakie przyniosła reforma oświaty – komentuje Bożena Bogucka, dyrektor Zespołu Szkół i Placówek Kształcenia Zawodowego w Zielonej Górze. – Na zmiany musimy poczekać kilka lat. Wówczas będziemy mogli stwierdzić, czy przekształcenie zasadniczych szkół zawodowych w branżowe jest sukcesem czy porażką – twierdzi.
Dodaje jednak, że sama wymiana szyldów nie wystarczy. Potrzebne są też inne działania, które pozwolą zmienić ich wizerunek. Szkoły same sobie z tym nie poradzą, bo mają za mało środków na promocję. Zdaniem dyrektor zielonogórskiej placówki konieczne jest wskazywanie na szczeblu ogólnopolskim (np. w spotach reklamowych), że absolwenci szkół branżowych są potrzebni na rynku pracy, szybciej znajdują zatrudnienie i zarabiają więcej niż osoby po szkołach średnich, bo mają zawód.
– Obecnie na rynku pracy brakuje wielu specjalistów, niedługo zabraknie krawców, szewców itd. Już teraz mamy wiele profesji niszowych, np. w zawodzie złotnik jubiler kształci się tylko jeden uczeń, a są i takie poszukiwane przez pracodawców, na których obecnie nikt się nie kształci. Zatem musimy zachęcać młodzież do wyboru tych szkół i pokazywać im, jakie dają one możliwości – zaznacza Bożena Bogucka.
Według ekspertów trzeba też wyeliminować mity, które dotyczą omawianych placówek. Profesje, w których kształcą szkoły branżowe, kojarzone są z „brudnymi zawodami”, co także zniechęca kandydatów do ich wyboru. Tymczasem dziś w dużej mierze praca jest zautomatyzowana i bardziej wymaga nabycia umiejętności obsługiwania specjalistycznego sprzętu.
Podobne opinie wyrażają organizacje pracodawców. Ich zdaniem konieczna jest zmiana negatywnego wizerunku szkół. – Musimy postarać się o zmianę wiedzy i świadomości nie tylko osób młodych, ale także rodziców i nauczycieli – mówi Jakub Gontarek, ekspert ds. rynku pracy Konfederacji Lewiatan.
Sama zmiana nastawienia do zawodówek może jednak nie wystarczyć. Potrzebne są i inne działania. Eksperci zarzucają szkołom zawodowym, że zamiast reagować na potrzeby pracodawców, kształcą w profesjach, które są dla nich wygodne, bo mają odpowiednią kadrę i sprzęt. Są oporne na zmiany i nie nawiązują współpracy z pracodawcami.
– To kolejne mity – ripostuje Bogucka. – Może jeszcze kilka lat temu te zarzuty byłyby zasadne. Teraz mamy niskie bezrobocie. Rynek pracy potrzebuje absolwentów szkół branżowych. Nie jest prawdą, że kształcą one przyszłych bezrobotnych, praktycznie w każdej dziedzinie brakuje rąk do pracy – ocenia.
Podkreśla, że placówki starają się też odpowiadać na potrzeby przedsiębiorców. – Tylko moja szkoła współpracuje z ponad 270 pracodawcami. Zabiegamy o ten kontakt i staramy się, aby uczniowie mogli kształcić się na jak najnowocześniejszym sprzęcie oraz na stanowiskach pracy w firmie – wylicza.
Dwa światy
Czy podejmowanie takiej współpracy spełnia swój cel? Zdaniem pracodawców podejmowane działania nadal są niewystarczające.
– Brakuje zrozumienia: edukacja nie rozumie biznesu, a biznes edukacji – przekonuje Jakub Gontarek. – Przykładowo przedsiębiorcom brakuje pracowników „na już”, szkoły zaś nie reagują na te zmiany natychmiast, tylko z kilkuletnim opóźnieniem – wskazuje.
Zdaniem zatrudniających ewidentnie brakuje łącznika między obiema sferami, który pomógłby się im porozumieć i wypracować wspólne systemy działania i szybkiego reagowania na potrzeby firm.
– Wówczas większość problemów edukacji zawodowej sama by się rozwiązała, a młodzież chętniej wybierałaby naukę w szkołach branżowych, zamiast od nich uciekać – dodaje Gontarek.
Rząd jest świadomy, że w zakresie kształcenia zawodowego potrzebne są głębsze zmiany. I już nad nimi pracuje. MEN zapowiada, że projekt zmian w przepisach przedstawi w pierwszym kwartale przyszłego roku. Anna Zalewska, minister edukacji narodowej, wyjaśniła, że szkoła branżowa ma stać się elastyczna. Praktyki, warsztaty mają być organizowane w firmach, a pracodawca ma być egzaminatorem (i przygotuje podstawy programowe). Co więcej, przedsiębiorcy mają współfinansować kształcenie zawodowe.
– I są na to gotowi. Już uczestniczą w projektach, w ramach których będziemy określać, ile kosztuje poszczególna grupa zawodowa i kształcenie – przekonuje minister Anna Zalewska.